Mój wuj Antoni Stelmach, nauczyciel z powołania, wraz z żoną Marią, również nauczycielką, miał sporą bibliotekę, a w niej cenne wydania polskich klasyków: Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Po przeprowadzce z pięknego domu z ogrodem w podłódzkim Zgierzu do niewielkiego trzypokojowego, niezbyt wygodnego mieszkania na białostockim osiedlu Wygoda spora część zbiorów uległa rozproszeniu. Trójka klasyków w pięknej jubileuszowej oprawie jednak pozostała, upchnięta na jedną półkę typowej meblościanki. Patrzyłem na nie z zainteresowaniem tym bardziej, że ciocia nieraz dawała mi do zrozumienia, że jako student polonistyki kiedyś będę ich właścicielem. Gdy podczas kolejnej wizyty w Białymstoku zostałem zaproszony przez wuja Antoniego do niewielkiego gabinetu, spodziewałem się już treści rozmowy.
„Janku, oboje z ciocią mamy już swoje lata i postanowiliśmy rozdysponować kilka ważnych rzeczy będących w naszym posiadaniu. Dlatego też podaruję ci mój płaszcz, w którym walczyłem na Bliskim Wschodzie w armii Andersa" – powiedział.
Kiedy zobaczył na mej twarzy pewną konsternację i wzrok utkwiony w spoczywających na biurku tomach, dodał: „Niedawno wybudowano w Nurze wiejską szkołę i tam właśnie zdecydowałem się przekazać nasz księgozbiór. Myślę, że z pożytkiem". Wuj Antoni zawsze miał duszę społecznika, a swoją skromną wieś Nur, w której do dziś mieszka część jego rodziny, zawsze traktował z sentymentem. Imponowało mu, że on, chłopak z małej, biednej wioski, kiedyś – jak wspominał - pełnej analfabetów, przeszedł całą drogę nauczycielskiej kariery, niosąc na prawo i lewo kaganiec oświaty.
Ofiarowany płaszcz od początku był dla mnie pewnym problemem. Niewielkie mieszkanie rodziców, do których zawiozłem tę przesyłkę, nie dawało szans na jego odpowiednie wyeksponowanie. Szybko uznaliśmy, że będzie to niestety prezent przechodni. Przenoszony z kąta w kąt ciągle nie mógł znaleźć swego miejsca. Jeden z antykwariuszy dawał mi za niego nawet 2 tys. złotych, ale uznałem, że to wyprzedawanie historii rodzinnej.
Moja koleżanka z Gdańska Grażyna Antoniewicz zaproponowała, bym ofiarował płaszcz powstającemu właśnie muzeum II wojny światowej w Gdańsku, i zadzwoniła w tej sprawie do dyrektora prof. dr. hab. Pawła Machcewicza. Następnego dnia oddzwonił do mnie pan Waldemar Kowalski z działu wystawienniczego. Umówiliśmy się na spotkanie w Warszawie. Ponieważ nie kolekcjonuję historii rodzinnych, a wuj Antoni był człowiekiem raczej małomównym, do płaszcza dołączyłem lakoniczne dane: Antoni Stelmach, ur. 1898 Nur, zm. 1998 Białystok. Po kilku dniach zadzwonił szczęśliwy pan Kowalski i ku mojemu zaskoczeniu opowiedział historię, którą wuj Antoni nigdy nie chwalił się przed rodziną.