Irena Lasota: Tureckie seriale obędą się bez Erdogana

Tytuł „Turcja bez Erdogana" nie jest hasłem politycznym. Wprawdzie okrzyki „Państwo X bez lidera Y" są ostatnio bardzo modne, ale popieram je tylko w ograniczonej liczbie przypadków dyktatorów, którzy doszli do władzy drogą niedemokratyczną.

Aktualizacja: 21.04.2017 15:43 Publikacja: 20.04.2017 16:51

Irena Lasota: Tureckie seriale obędą się bez Erdogana

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

„Rosja bez Putina" jest celnym hasłem politycznym, ale już „Ameryka bez Trumpa" podaje w wątpliwość demokratyczne metody wyborów i kto wie, może być na miejscu za trzy lata, ale nie dziś.

Turcja bez Erdogana jest krajem, który miliony widzów na świecie poznaje z produkowanych tam seriali. Popularnością przebiły one produkcje brazylijskie i meksykańskie, a możliwe nawet, że większość amerykańskich. Ten światowy sukces zaczął się od „Wspaniałego stulecia" kręconego w latach 2011–2014. Jest on nakręconą z przepychem opowieścią o panowaniu sułtana Sulejmana Wspaniałego w XVI wieku. Sulejman, znany w Turcji jako Sprawiedliwy i Twórca Prawa, mądrze rządził, reformował, świetnie walczył, a jego armia doszła prawie pod Wiedeń. Intrygował z Lutrem przeciwko Watykanowi, przejął kontrolę nad żeglugą na Morzu Śródziemnym, przyjął Żydów wygnanych z Hiszpanii. Jednak według prezydenta Erdogana i kilku tysięcy jego epistolarnych stronników piszących skargi za dużo uwagi poświęcono w serialu Sulejmanowi-kochankowi i władcy haremu. Rzeczywiście rudowłosa Roksolana-Aleksandra – Rusinka z terytoriów Rzeczypospolitej – jest równie ważna w serialu co sam sułtan. Przechodzi na islam, zmienia imię na Hürrem i zostaje żoną Sulejmana; według historyków od niej zaczyna się panowanie kobiet w imperium otomańskim.

Od popularności „Wspaniałego stulecia" zaczyna się też złoty okres seriali tureckich, tłumaczonych na dziesiątki języków. W polskiej telewizji jest ich kilka, ale wzruszające jest to, że wiele seriali jest tłumaczonych na polski przez entuzjastyczne wolontariuszki umieszczające je w internecie. Oglądam teraz kilka seriali dziejących się w dzisiejszej Turcji. Oglądam je po polsku, rosyjsku, ale np. z podpisami po kazachsku, angielsku, czy dublowanymi na rumuński. „Miłość i kara", „Tysiąc i jedna noc" czy „Anne – Mama" dzieją się głównie w Stambule. Oglądam je nałogowo, bo jest to studium socjologiczno-kulturowe dzisiejszej Turcji. Nie jestem w tym odosobniona. Na facebookowej stronie Turcjatv.pl znalazłam następujący wpis: „(...) dopiero teraz zaczynam rozumieć obcą mi religię, doceniać piękno kraju i osób walczących o sprawiedliwość. Może to trochę wyidealizowane w dzisiejszych czasach, a może właśnie tego nam potrzeba".

Zgadzam się z jego autorką, Anną Bilską. Myślę, że nawet najwięksi mędrcy piszący dziś o Turcji, jeśli nie znają języka i nie pobyli tam rok lub więcej, powinni oglądać te seriale. Zobaczą, że w Turcji istnieje silna i zamożna klasa średnia, że biznesmeni walczą przeciw korupcji, że Stambuł – piętnastomilionowa metropolia – ma całkiem dobrą komunikację, że w szkołach publicznych dzieci noszą coś w rodzaju mundurków i mają dużo lekcji do odrabiania.

Interesujące jest to, co nazywa się walką kobiet o swoje prawa. W każdym prawie serialu występują starsza kobieta, matka rodu, duchowa dziedziczka sułtanek z XVI wieku, która jest przekonana, że musi rządzić rodziną. Najbardziej o takiej swojej roli są przeświadczone kobiety z prowincji, najczęściej z południowego wschodu. Ścierają się one zarówno z synami, którzy sami chcą sobie wybierać żony i mieszkać oddzielnie, jak i z młodszymi kobietami, które chcą pracować i być niezależne. Wbrew powszechnym stereotypom jest to walka kobiet z kobietami, a nie kobiet z mężczyznami. Feministki tego nie lubią. Albo walka tradycji z nowoczesnością. W tych serialach, oglądanych przez dziesiątki milionów Turków, religia nie występuje albo wcale, albo nie więcej niż w serialach polskich czy amerykańskich. Jest prywatną sprawą. Islam jest religią Turcji i świata tureckiego, ale jest zupełnie inny od arabskiego czy perskiego. I rzeczywiście lepiej, żeby Turcja naszych seriali ostała się bez Erdogana.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

„Rosja bez Putina" jest celnym hasłem politycznym, ale już „Ameryka bez Trumpa" podaje w wątpliwość demokratyczne metody wyborów i kto wie, może być na miejscu za trzy lata, ale nie dziś.

Turcja bez Erdogana jest krajem, który miliony widzów na świecie poznaje z produkowanych tam seriali. Popularnością przebiły one produkcje brazylijskie i meksykańskie, a możliwe nawet, że większość amerykańskich. Ten światowy sukces zaczął się od „Wspaniałego stulecia" kręconego w latach 2011–2014. Jest on nakręconą z przepychem opowieścią o panowaniu sułtana Sulejmana Wspaniałego w XVI wieku. Sulejman, znany w Turcji jako Sprawiedliwy i Twórca Prawa, mądrze rządził, reformował, świetnie walczył, a jego armia doszła prawie pod Wiedeń. Intrygował z Lutrem przeciwko Watykanowi, przejął kontrolę nad żeglugą na Morzu Śródziemnym, przyjął Żydów wygnanych z Hiszpanii. Jednak według prezydenta Erdogana i kilku tysięcy jego epistolarnych stronników piszących skargi za dużo uwagi poświęcono w serialu Sulejmanowi-kochankowi i władcy haremu. Rzeczywiście rudowłosa Roksolana-Aleksandra – Rusinka z terytoriów Rzeczypospolitej – jest równie ważna w serialu co sam sułtan. Przechodzi na islam, zmienia imię na Hürrem i zostaje żoną Sulejmana; według historyków od niej zaczyna się panowanie kobiet w imperium otomańskim.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów