Tomasz Terlikowski: Czas wiary w demokrację w Europie się skończył

Od jakiegoś czasu publicystykę polityczną w świecie zachodnim zdominowało zrzędzenie.

Aktualizacja: 23.04.2017 15:35 Publikacja: 20.04.2017 16:54

Tomasz Terlikowski: Czas wiary w demokrację w Europie się skończył

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Komentatorzy (a coraz częściej także politycy), zamiast analizować świat, szukać rozwiązań, zajmują się głównie narzekaniem, że rzeczy nie idą w kierunku, który oni sobie wykoncypowali. I tak, choć gołym okiem widać, że historia się nie skończyła, a liberalna demokracja nie jest ani jedynym, ani nawet wymarzonym systemem władzy, to liderzy opinii zajmują się ubolewaniem, że oto w kolejnym kraju zwyciężyli zwolennicy władzy bardziej totalnej, a demokracja ma się coraz gorzej, prawa człowieka są łamane, a wartości zachodnie coraz powszechniej odrzucane.

Ubolewanie, a tym bardziej zrzędzenie, nie ma jednak najmniejszego znaczenia politycznego. Europejscy komentatorzy mogą sobie poubolewać, a politycy mogą wydać pełne oburzenia oświadczenia, ale od tego nie zmienią się ani Turcja (by przywołać najnowszy przykład), ani Iran, ani Chiny czy Rosja. Nie zmieni ich także udawanie, że są one innymi krajami, niż są w rzeczywistości (co robiono przy rozmaitej maści resetach, które miały sprawić, że Władimir Putin z bezlitosnego przedstawiciela KGB przekształci się w łagodnego, europejskiego demokratę). Obie te metody są zwyczajnie nieskuteczne, tak jak nieskuteczne jest zrzędzenie „babć" czy „cioć", które wciąż ubolewają i narzekają na swoje dzieci albo... – co równie mało skuteczne – zachwycają się nimi niezależnie od tego, co one zrobią. W obu przypadkach nie ma mowy o skutecznym oddziaływaniu na bliskich.

I w polityce międzynarodowej jest podobnie. Wiara, że gadanie, rysowanie kwiatków, wysyłanie listów czy oburzanie się może zmienić świat, jest, najdelikatniej rzecz ujmując, naiwna. Tak się nie stanie. Zamiast tego trzeba przyjąć do wiadomości, że czas wiary w demokrację się skończył, że coraz więcej krajów powraca do swoich imperialnych planów, a ich obywatele chcą coraz więcej władzy oddawać silnym jednostkom. Nic w tym zresztą zaskakującego. Ludzie lubią silną władzę, a zdobywcy imponują nie tylko kobietom (ups, zaraz ktoś oskarży mnie o seksizm). Zawsze tak było, tyle że do niedawna wstyd się było (na Zachodzie) do tego przyznawać, a teraz coraz częściej jest to powód do dumy. I jeśli Europa chce rzeczywiście odgrywać ważną rolę w świecie, to musi się z tym pogodzić i wyciągnąć z tego wnioski, a nie zajmować się zrzędzeniem. Jeśli tego nie zrobi, to – jak to zgrabnie ujął papież Franciszek – pozostanie „bezpłodną babcią", która dobiegła już swoich dni.

Aktywni politycznie chrześcijanie (a przypomnijmy, że według Kościoła jesteśmy jako świeccy powołani do aktywności publicznej i politycznej) także powinni porzucić manierę narzekania, a zacząć wyciągać wnioski z rzeczywistości społecznej i politycznej. A ta jest taka, że religia i religijność w przestrzeni publicznej wyraźnie się odradzają. Silni ludzie władzy, tacy jak Trump czy Erdogan (niezależnie od tego, jaki ten pierwszy jest w życiu prywatnym), coraz mocniej sięgają do wiary i religijności, by usprawiedliwić swoje działania. We Francji (tak, tak, tej laickiej Francji) kandydaci na prezydenta, od centrum do prawa) też zaczynają się chwalić swoją wiarą i chrztem, bo wiedzą, że – także w zlaicyzowanym społeczeństwie – ma to swoją wagę.

Wszystko to sprawia, że zamiast zachwycać się laicyzacją i przekonywać, że jest ona szansą dla religii, trzeba wrócić do wizji realnie chrześcijańskiej (a nie tylko chadeckiej) polityki i realnie chrześcijańskiego (a nie tylko demokratycznego) państwa. Św. Jan Paweł II taki projekt pozostawił nam w homiliach z pielgrzymki do Polski z roku 1991. Wtedy nie został usłyszany, ale teraz możemy to przemyśleć i zacząć wcielać. Inna sprawa, że wiele wskazuje na to, że polska prawica nie jest jeszcze – w głównym swoim nurcie – gotowa do rezygnacji z laickich fundamentów swojego myślenia. Dla niej katolicyzm jest wciąż tylko ważnym elementem naszej tożsamości, a nie siłą myślową, która jest zdolna obalić liberalno-demokratyczne status quo. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Komentatorzy (a coraz częściej także politycy), zamiast analizować świat, szukać rozwiązań, zajmują się głównie narzekaniem, że rzeczy nie idą w kierunku, który oni sobie wykoncypowali. I tak, choć gołym okiem widać, że historia się nie skończyła, a liberalna demokracja nie jest ani jedynym, ani nawet wymarzonym systemem władzy, to liderzy opinii zajmują się ubolewaniem, że oto w kolejnym kraju zwyciężyli zwolennicy władzy bardziej totalnej, a demokracja ma się coraz gorzej, prawa człowieka są łamane, a wartości zachodnie coraz powszechniej odrzucane.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów