Kłopot polega jednak na tym, że języki, którymi posługują się obie strony sporu, są do siebie zupełnie nieprzystawalne.
Krytycy Europy Środkowej, patrząc przez pryzmat zachodnioeuropejskich elit posługujących się liberalno-lewicowym językiem, po prostu nie są w stanie zrozumieć zmian, które zaszły w ostatnich latach w tym regionie. Mało tego – nie są w stanie zrozumieć zmian, które zachodzą również w wielu zachodnich społeczeństwach, sprawiając, że nieuchronne, jak się wydawało, procesy globalizacyjne wyraźnie zaczynają zwalniać.
Nie, nie chodzi o to, by nagle wyznawcy liberalnej demokracji zapałali miłością do Kaczyńskiego czy Orbana, ale by próbowali przez moment zatrzymać się w swej niechęci. Jak na razie wciąż nic nie wskazuje na to, że poparcie, jakim cieszy się partia Kaczyńskiego, radykalnie zmaleje. Orban z kolei właśnie zdobył w parlamencie konstytucyjną większość. Albo więc europejscy intelektualiści uznają jakąś zasadniczą niezdolność narodów Europy Środkowej do bycia częścią wspólnoty Zachodu, albo też zaczną się zastanawiać, co w ciągu ostatnich 30 lat poszło nie tak, że Polacy i Węgrzy zdecydowali się zejść z drogi, którą Zachód wytyczył im po upadku komunizmu.
Bez wątpienia punktem przełomowym był rok 2004, czyli wielkie rozszerzenie Unii Europejskiej. Do tego momentu europeizacja czy okcydentalizacja były wzorem transformacji postkomunistycznej. Sęk w tym, że państwa zachodnie przyzwyczaiły się do traktowania tego regionu jako uczniaka, który zawsze będzie chciał naśladować zachodnich mistrzów. Jak się wydaje, społeczeństwa środkowoeuropejskie postanowiły odrzucić jednak rolę zaplecza taniej siły roboczej, wygodną dla Zachodu. Rewolucja godności to coś, o czym zamarzyli nie tylko Polacy, ale też Węgrzy, Czesi czy Słowacy. O tym, że Zachód tego nie rozumie, przekonałem się niedawno, gdy podczas pewnej dyskusji w Berlinie usłyszałem od gospodarzy: „O co Wam chodzi z tą godnością? Przecież dzięki Niemcom Polska dostała Buzka jako szefa Parlamentu Europejskiego i Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Dostaliście za mało?".
To nie kwestia tego, czy Polska dostała za mało, czy za dużo. Polakom (ale też Węgrom) przestał odpowiadać półkolonialny porządek, w którym status wyznaczają Niemcy, zamiast takiego, w którym walczy się o niego samemu. Gdy Zachód widzi w państwie narodowym historyczny przeżytek, który należy przezwyciężyć po to, by zbudować lepszą przyszłość, Czesi, Słowacy, Polacy czy Węgrzy po obaleniu sowieckiej dominacji wreszcie w postaci własnych państw otrzymali narzędzia realizacji narodowych celów.