Narkotyk ze szczytu list przebojów

Bank rozbity, rekordy pobite. Dwaj najpopularniejsi raperzy w Polsce – Taco Hemingway i Quebonafide – połączyli siły. Można się było spodziewać, że będzie to największy komercyjny sukces muzyczny od lat.

Publikacja: 20.04.2018 15:00

Taconafide, „Soma 0,5 mg”, Taconafidex.

Taconafide, „Soma 0,5 mg”, Taconafidex.

Foto: materiały prasowe

Ale że na polskim YouTubie pobiją światową gwiazdę Eda Sheerana? I że wszystkie utwory z tej płyty zajmą w serwisie Spotify pierwsze 15 miejsc wśród najczęściej słuchanych piosenek w kraju? Tak, na miejscu 15. plasuje się... intro albumu. A podobno młodzież nie słucha już całych płyt, tylko single.

To kolejny dowód, że w polskiej muzyce popularnej jest rap, a dalej długo, długo nic. W gimnazjach i szkołach średnich rap to po prostu mainstream. Taco i Queba nie są jednak hiphopowymi gwiazdkami wykreowanymi przez wielkie wydawnictwa, lecz raperami, którzy sami wydeptali swoje ścieżki. Wspólnym albumem robią duży krok na sam szczyt.

Taco Hemingway już po pierwszym demo, amatorskim minialbumie, został okrzyknięty głosem pokolenia. „Trójkąt warszawski" był nie tylko fabularnym przewodnikiem po modnych miejscach, ale też opowieścią o stylu życiu i problemach młodych ludzi, którym nikt wcześniej nie potrafił tak zgrabnie oddać głosu. Po drugiej płycie pt. „Umowa o dzieło" przypięto mu łatkę „korporapera", ale w jego tekstach wielkomiejska młodzież znowu przeglądała się jak w lustrze.

Quebonafide można nazwać wiecznym rewolucjonistą. Od początku odrzucał przyjęte zasady, wszystko robił po swojemu. Szybko porzucił bitwy freestyle'owe, czyli rapową improwizację, bo stawiał sobie dużo większe cele. Nagrywana w różnych stronach świata „Egzotyka" okryła się podwójną platyną – nikt w 2017 r. nie sprzedał w Polsce więcej płyt. Que wszystko robił z wielki rozmachem, ale na własną rękę, więc z nikim nie musiał się dzielić zyskami. Raper stał się firmą – QueQuality. I pokazał, jak powinno się robić biznes muzyczny w XXI w.

Drogi obu raperów były nietypowe. Trudno jednak nie zauważyć, że sporo ich różni, tworzą inną muzykę, trafia ona do innych odbiorców. W czerwcu 2017 r. grali po sobie na wielkim plenerowym koncercie na Dworcu Warszawa Główna. Widać było, że na Quebę pod samą scenę pchali się w miarę typowi fani rapu, a na Taco – młodsi (młodsze), często z rodzicami, ubrani raczej niehiphopowo.

Tymczasem Taconafide – jak nazwali wspólny projekt – wbrew obawom wielu nie jest zlepkiem niepasujących do siebie elementów. Panowie brzmią, jakby znali się od dziecka. Taco, słabszy rapowo, na trudnych, nowoczesnych bitach podciąga się do poziomu Que. A często narwanemu, agresywnemu Quebie dobrze robi współdzielenie utworów ze spokojnym, charyzmatycznym Taco. Muzyka wyprodukowana przez najzdolniejszych młodych beatmakerów to praktycznie same hity. A tematy, jakie panowie poruszają w tekstach, trafiają do młodych fanów: kryptowaluty, media społecznościowe, podróże.

Płytę zatytułowali „Soma 0,5 mg" (to rytualny napój znany w hinduizmie; wywoływał halucynacje i poczucie posiadania wielkiej siły). Problem w tym, że jeżeli ten narkotyk uzależnia, to raczej nie fizycznie. To świetna komercyjna muzyka, niczym program wyborczy dużych partii: każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety, to obietnice bez pokrycia. Nie dostaniemy niczego poza wpadającymi w ucho, przesłodzonymi historiami uszytymi na miarę oczekiwań masowego słuchacza. Wszystko kręci się wokół osiągniętego sukcesu: samotność idola, nieszczęśliwa miłość, poszukiwanie prawdziwego szczęścia, którego nie dają pieniądze... Piękne opowiastki, których pragną fani. Nawet świetny singiel „Tamagotchi" tylko z pozoru robi wrażenie opowieści o pokoleniu („Tylko jeść, pić, spać, jak tamagotchi"). Tak naprawdę Taco i Que nagrali cały album o sobie. I nie powiedzieli nic, czego nie słyszelibyśmy już setki razy. A po dwóch ciekawych raperach można się było spodziewać czegoś więcej.

Super, że potrafią świetnie na tym zarobić. I mają głowę nawet do tego, by bawić się w edycję „kolekcjonerską", dorzucając drugą płytę z udziałem gwiazd, jak Kękę, Paluch czy Dawid Podsiadło, a także niskoopodatkowany minimagazyn, który stanowi cztery piąte ceny kolekcji (bardzo zgrabna optymalizacja podatkowa). Ale skoro sami podkreślają, że pieniądze szczęścia nie dają, to wdrapali się chyba na zły szczyt.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ale że na polskim YouTubie pobiją światową gwiazdę Eda Sheerana? I że wszystkie utwory z tej płyty zajmą w serwisie Spotify pierwsze 15 miejsc wśród najczęściej słuchanych piosenek w kraju? Tak, na miejscu 15. plasuje się... intro albumu. A podobno młodzież nie słucha już całych płyt, tylko single.

To kolejny dowód, że w polskiej muzyce popularnej jest rap, a dalej długo, długo nic. W gimnazjach i szkołach średnich rap to po prostu mainstream. Taco i Queba nie są jednak hiphopowymi gwiazdkami wykreowanymi przez wielkie wydawnictwa, lecz raperami, którzy sami wydeptali swoje ścieżki. Wspólnym albumem robią duży krok na sam szczyt.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów