Bogusław Chrabota: Czujne oko prezesa czyli Kaczyński jak Dzierżyński

Kaczyński jak Dzierżyński. Też dba o czystość dzieła rewolucji. Wszystkie jego ruchy mają analogię w przeszłości. Nie pozwala na odejście od partyjnych ideałów i deklarowanych haseł. Tępi egoizm i nadużycia wśród działaczy. Dokonuje egzekucji tych nazbyt samodzielnych. Zarazem jednak nie potrafi postawić na nikogo innego.

Publikacja: 13.04.2018 15:00

Bogusław Chrabota: Czujne oko prezesa czyli Kaczyński jak Dzierżyński

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Partia jak żywy organizm ma do końca wypełnić rzeczywistość publiczną. Bo tylko ludzie partii budzą zaufanie, bo tylko oni są dostatecznie karni i oddani. Bo tylko na nich można liczyć. A poza tym to właśnie ich czas. Wcześniej te same miejsca zajmowali ludzie poprzedniej ekipy. Dziś czas na nową elitę. Niech i oni się najedzą.

Tak myśli prezes, ale zarazem doskonale wie, że w tym świecie nie ma doskonałości. Mimo że jest twórcą i solą swojej partii, nie jest ani w stanie wyselekcjonować ludzi wyłącznie ideowych, ani zmienić ludzkiej natury. Do polityki wszak pchają się (jak zawsze się pchali) różnej maści karierowicze i kombinatorzy. Początkowo udają ideowców, ale potem wychodzi na wierzch ich prawdziwa motywacja. Problem dotyka, niestety, także niektórych z najbardziej zaufanych. To jest właśnie ta cholerna ludzka natura z jej nierozpoznawaniem granic przesady i wszelkich innych granic. Dlatego trzeba osobiście pilnować standardów, patrzeć na ręce, odzwyczajać od myślenia o władzy jako o sposobności łupienia poddanych. Niekiedy domagać się zwrotu słusznie przyznanych nagród. Albo zmuszać do systemowych samoograniczeń poprzez dobrowolne zrzekanie się wynagrodzeń, przywilejów czy apanaży.

To jedyna słuszna ścieżka, a zarazem test na wierność. Pozwala obserwować, oceniać. Czujne oko prezesa patrzy więc uważnie i wyławia niezadowolonych. Beata. Niezadowolona? A jakże ma być zadowolona, kiedy wielokrotnie perorowała, że nagrody po prostu się należą. Na dodatek wszystko już wydała. Na dom, nowe firanki, japoński garnek do rosołu, nierdzewne sztućce. A teraz co? Wziąć kredyt, by to wszystko zwrócić? To nieludzkie. Jak ma być zadowolona.

Witek? Oddał się partii na śmierć i życie. Totus tuus, jak u papieża. I co w zamian? Zielona trawka. Nic więcej. Przynajmniej na otarcie łez ta nagroda. A teraz musi ją zwracać. Więc co. Ma być zadowolony? Janek, Antek, Heniek. Wszyscy mają nosy spuszczone na kwintę. Tak, oko prezesa wszystko rejestruje, a zwoje zapisują na wieczną rzeczy pamiątkę. Na szczęście jest jeszcze Mariusz. Ten, choć najhojniej nagrodzony, oddaje nagrodę nie tylko z ulgą, ale też z satysfakcją, jakby zrzucał z serca prawdziwy ciężar.

Oko prezesa widzi i umie docenić tych najwierniejszych. Na nich trzeba budować, oni są filarami przyszłej Polski. Ale czy za okiem i racjami prezesa nie kryje się jakaś naiwność? Przecież ludzka natura jest niezmienna. Wiara, że można na niej skutecznie dokonać jakiegoś eksperymentu genetycznego, jest płonna. Nawet Leninowi się nie udało, mimo że wszystkiego pilnował najwierniejszy i najbardziej ideowy z wiernych Feliks Edmundowicz. Po rozstrzelanych złodziejach przychodzili nowi złodzieje i znowu trzeba było rozstrzeliwać. A potem przyszedł Józef Wissarionowicz i z patologii zrobił metodę. Ale i jemu się nie udało. Otruli go i sponiewierali właśnie najwierniejsi.

Skoro jemu się nie udało, to dlaczego miałoby się udać prezesowi? To chyba racjonalne pytanie. W czym jest lepszy? W tym, że stosuje mniej drastyczne metody? A przecież klasyk mówi, że metody mniej drastyczne są tylko mniej skuteczne. Jaka więc gwarancja, że kolejni ludzie władzy będą mniej pazerni, skromniejsi, lepiej czuć będą granice? Przecież nie są z innej gliny. To ta sama natura. Ludzka, słaba, niepoprawna. A i prezesa kiedyś zabraknie. I kto wtedy włączy bacznie obserwujące oko? Kto będzie pilnował, karał, korygował? Istna matnia. Bezdroża przyszłości. Więc może o niej nie myśleć i skupić się na dniu bieżącym. Patrzeć jeszcze uważniej i uważniej notować. Pogodzić się z realiami i trzymać ziemi, a może nawet nieco odpuścić. Furda z nagrodami, ale niech trzymają się stołków. Dobry stołek zawsze pozwoli jakoś się wyżywić, kiedy oko prezesa na chwilę będzie przymknięte.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Partia jak żywy organizm ma do końca wypełnić rzeczywistość publiczną. Bo tylko ludzie partii budzą zaufanie, bo tylko oni są dostatecznie karni i oddani. Bo tylko na nich można liczyć. A poza tym to właśnie ich czas. Wcześniej te same miejsca zajmowali ludzie poprzedniej ekipy. Dziś czas na nową elitę. Niech i oni się najedzą.

Tak myśli prezes, ale zarazem doskonale wie, że w tym świecie nie ma doskonałości. Mimo że jest twórcą i solą swojej partii, nie jest ani w stanie wyselekcjonować ludzi wyłącznie ideowych, ani zmienić ludzkiej natury. Do polityki wszak pchają się (jak zawsze się pchali) różnej maści karierowicze i kombinatorzy. Początkowo udają ideowców, ale potem wychodzi na wierzch ich prawdziwa motywacja. Problem dotyka, niestety, także niektórych z najbardziej zaufanych. To jest właśnie ta cholerna ludzka natura z jej nierozpoznawaniem granic przesady i wszelkich innych granic. Dlatego trzeba osobiście pilnować standardów, patrzeć na ręce, odzwyczajać od myślenia o władzy jako o sposobności łupienia poddanych. Niekiedy domagać się zwrotu słusznie przyznanych nagród. Albo zmuszać do systemowych samoograniczeń poprzez dobrowolne zrzekanie się wynagrodzeń, przywilejów czy apanaży.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami