Michał Szułdrzyński: Hymn na czas niepodległości

Im bliżej 100. rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę i im więcej pojawia się pomysłów na świętowanie, tym większy czuję niepokój.

Publikacja: 05.04.2018 17:00

Michał Szułdrzyński: Hymn na czas niepodległości

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

Nie, wcale nie niepokoją mnie pomysły rejsów dookoła świata. Dobrze skonstruowane obchody to bowiem gra na wielu fortepianach – sztuka i kultura wysoka, ale też imprezy dla osób o mniej wyrobionych gustach. Nie mam też szczególnej ochoty brać udziału w hejcie wobec organizującej jeden z rejsów Polskiej Fundacji Narodowej. Znacznie łatwiej wyśmiewać różne pomysły, niż samemu wymyślić coś, co zapadnie Polakom w pamięć.

Bo to ostatnie zaczyna być najbardziej niepokojące. Trochę się powzruszamy, politycy zrobią sobie zdjęcia na tle łopoczących biało-czerwonych sztandarów i... nic z tego nie zostanie. Komuniści na tysiąclecie chrztu – by przegonić Kościół – chcieli postawić 1000 szkół. Absolutnie nie namawiam do tego, by władze wolnej Polski w czymkolwiek naśladowały propagandę PRL. Chodzi mi o coś innego – o to, by obchody nie były wyłącznie świetną zabawą, patriotycznymi dziadami czy zapierającym dech w piersiach widowiskiem, ale byśmy za 10, 15 lat wspominali, że wtedy, podczas stulecia, wydarzyło się coś istotnego. Innymi słowy, by zaszła istotna zmiana, która na długo zostanie w naszej pamięci czy zbiorowej wyobraźni.

Może więc rocznica wydarzeń z 1918 r. powinna się stać punktem wyjścia do dyskusji o... zmianie hymnu narodowego? Kocham z całego serca Mazurka Dąbrowskiego i dopóki jest polskim hymnem, będę go otaczać wielką czcią – zgodnie z konstytucją i stosownymi ustawami. Ale być może przyszedł czas, by się zastanowić, czy ta piękna i podnosząca na duchu pokolenia polskich patriotów pieśń rzeczywiście jest dzisiaj najodpowiedniejsza na hymn narodowy. Powstała na samym początku niewoli i wyrażała tęsknotę za utraconym państwem. „Jeszcze nie zginęła" mówi przecież o tym, że Polska trwa w nas, którzy jesteśmy gotowi za nią przelewać krew. A przecież Polska istnieje dziś realnie, odzyskała niepodległość 100 lat temu, potem na kilka lat zniknęła z mapy, by odrodzić się w pełni suwerennej postaci po II wojnie światowej. Pełną niepodległością cieszymy się ponownie od prawie trzech dekad. Czy na stulecie nie powinniśmy się cieszyć, że posiadamy państwo, opowiadać o wspólnej radości z jego budowy, troski o nie, nie zaś powtarzać jakże piękne, ale tęskne słowa pisane na emigracji ponad 200 lat temu? Czy nie powinniśmy – czcząc po romantycznemu pamięć o bohaterach i ofiarach – skomponować pieśni, która położy nacisk właśnie na wartości pozytywistyczne: wspólny wysiłek budowy nowej rzeczywistości na początku XXI wieku, odpowiadanie na nowe wyzwania i realizowanie na co dzień snu wielu pokoleń patriotów, którzy o własnym państwie mogli tylko marzyć?

Hymn to coś innego niż Orzeł Biały i biało-czerwone barwy, które towarzyszą państwu polskiego od setek lat. Oficjalnie Mazurek Dąbrowskiego został hymnem niemal dekadę po odzyskaniu niepodległości (1927 r.). Wszystkim, którzy chcieliby się oburzyć z powodu mojego pomysłu, warto przypomnieć, że ponownie Mazurek za hymn został uznany przez komunistyczne władze w 1948 r. i przez następne cztery dekady ta pieśń była hymnem komunistycznego państwa, od którego dziś próbujemy się odciąć.

Może więc dobrym sposobem na uczczenie 100. rocznicy odzyskania niepodległości byłoby ogłoszenie konkursu na nowy hymn narodowy? Możemy tu wziąć przykład z naszych przodków. Wszak jedną z trzech pieśni, spośród których w czasach II RP wybierano hymn, była „Rota", tak chętnie wykorzystywana również w czasach „S". Warto pamiętać, że wykonano ją po raz pierwszy, by uczcić 500. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. I śpiewamy ją do dziś.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nie, wcale nie niepokoją mnie pomysły rejsów dookoła świata. Dobrze skonstruowane obchody to bowiem gra na wielu fortepianach – sztuka i kultura wysoka, ale też imprezy dla osób o mniej wyrobionych gustach. Nie mam też szczególnej ochoty brać udziału w hejcie wobec organizującej jeden z rejsów Polskiej Fundacji Narodowej. Znacznie łatwiej wyśmiewać różne pomysły, niż samemu wymyślić coś, co zapadnie Polakom w pamięć.

Bo to ostatnie zaczyna być najbardziej niepokojące. Trochę się powzruszamy, politycy zrobią sobie zdjęcia na tle łopoczących biało-czerwonych sztandarów i... nic z tego nie zostanie. Komuniści na tysiąclecie chrztu – by przegonić Kościół – chcieli postawić 1000 szkół. Absolutnie nie namawiam do tego, by władze wolnej Polski w czymkolwiek naśladowały propagandę PRL. Chodzi mi o coś innego – o to, by obchody nie były wyłącznie świetną zabawą, patriotycznymi dziadami czy zapierającym dech w piersiach widowiskiem, ale byśmy za 10, 15 lat wspominali, że wtedy, podczas stulecia, wydarzyło się coś istotnego. Innymi słowy, by zaszła istotna zmiana, która na długo zostanie w naszej pamięci czy zbiorowej wyobraźni.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami