Chrabota: Przegapiliśmy moment konstytucyjny

Pytanie o sens nowej konstytucji w dwudziestolecie aktualnie obowiązującej i w drugim roku rządów PiS wprowadza w sferę zdiagnozowanej schizofrenii.

Aktualizacja: 02.04.2017 09:21 Publikacja: 02.04.2017 00:01

Chrabota: Przegapiliśmy moment konstytucyjny

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Oto bowiem z jednej strony dla większości obserwatorów sceny publicznej jest jasne, że dotychczasowa konstytucja to akt anachroniczny i przestarzały, odnosi się do realiów z poprzedniego stulecia i wymaga wielu poprawek. Z drugiej jednak każda próba korekty wobec dramatycznego spolaryzowania polskiej polityki skazana jest na parlamentarną porażkę.

Na szczęście konstytucja nie zawiera ewidentnych błędów, ale można mieć wrażenie, że gdyby zapisany w niej był nawet jakiś kompletny absurd, próbę jego wyeliminowania przez rządzących opozycja potraktowałaby jako zamach na dobro publiczne. I odwrotnie, gdyby sensowne zmiany zgłosiła opozycja, rządzący podnieśliby larum, że ktoś przygotowuje destrukcję fundamentów ładu państwowego.

Taką sytuację nazywa się klinczem i nie jest wcale obca kulturze politycznej. Troska o zachowanie bezpiecznego status quo często paraliżowała całkiem dobrze funkcjonujące organizmy państwowe. Najlepszym przykładem jest Pierwsza Rzeczpospolita, w której klincz doprowadził do załamania państwowości.

Czy tym razem może być podobnie? Nie wykluczałbym takiej możliwości. Może nie w sensie zagrożenia bytu instytucjonalnego państwa czy biologicznego narodu. Stawką może stać się coś zupełnie innego, coś, co we współczesnych czasach jest równie ważne jak suwerenność i demokracja. Mam na myśli perspektywy rozwoju kraju, o które z taką desperacją zabiegaliśmy przez ostatnich niemal 100 lat i zwykle ponosiliśmy klęski. Zły omen odwrócił się od nas w końcu lat 80. Powiały dobre wiatry ze Wschodu. Także i my nad Wisłą dopracowaliśmy się politycznego konsensusu i wprowadziliśmy rozwiązania ustrojowe, które przekierowały pociąg z napisem „Polska" na tory europejskiego sukcesu.

Używając kategorii ze świata prawa państwowego, udało nam się zidentyfikować i wykorzystać dla dobra kraju „moment konstytucyjny", dzięki któremu ów biało-czerwony pociąg zaczął nabierać pędu dziejowego. Wejście do NATO, potem do Unii Europejskiej, polska prezydencja to kolejne stacje tej chwalebnej podróży. Jednak im dalej w nowoczesność, tym silniejsze było przekonanie, że rozwiązania konstytucyjne należy zmienić. Charakterystyczne, że takie postulaty pojawiały się w programach wyborczych niemal wszystkich partii. Krytykowano relację na linii rząd–prezydent. Umocowanie kompetencyjne tego ostatniego (domagano się wzmocnienia jego roli lub przeciwnie – sprowadzenia go do funkcji czysto reprezentacyjnych i wyboru na forum parlamentu). Gdy jedni skupiali uwagę na prawie wyborczym (postulat JOW-ów), inni domagali się likwidacji Senatu i zmniejszenia liczby posłów. Pojawiały się koncepcje Senatu jako izby samorządowej lub miejsca dla wirylistów, byłych prezydentów i premierów. Jedni mówili o konieczności wprowadzenia do tekstu nowej konstytucji mocniejszych zapisów o prawach socjalnych, inni o paragrafach o ochronie przed wykluczeniem, choćby cyfrowym. W dalszej kolejności stały lepsze gwarancje dla samorządu, przedsiębiorców, zmiana przepisów referendalnych (zlikwidowanie wymogu, że referenda ogólnokrajowe wiążą, gdy weźmie w nich udział ponad połowa uprawnionych do głosowania) czy reforma sądów powszechnych. Na koniec to, do czego się zobowiązaliśmy, wchodząc do UE, czyli zapis o zmianie polskiej waluty narodowej na euro.

To tylko bardzo zgrubny katalog postulatów zmian w materii konstytucyjnej. Czy była szansa na ich wprowadzenie? Paradoksalnie tak. „Moment konstytucyjny" pojawił się pod koniec rządów poprzedniej koalicji i na początku aktualnej kadencji Sejmu. Diagnozowaliśmy go na łamach „Rzeczpospolitej". Namawialiśmy do powołania wspólnej komisji do spraw reformy konstytucyjnej z udziałem partii rządzącej i opozycji. Dyskretne sygnały dawał pan prezydent. Nic z tego nie wyszło. Ważniejszy okazał się zajadły spór polityczny. Osobista zemsta i coraz głębszy stupor.

Dziś z tego prześwitu, który dała nam historia, nic już nie zostało. Przegapiliśmy „moment konstytucyjny" ze stratą dla naszego państwa. Czy kiedyś powróci? Czy stać nas będzie na mądry konsensus w debacie na temat fundamentów państwa? Oby nie po jakiejś tragedii dziejowej. Tego życzę Polakom w rocznicę konstytucji uchwalonej 2 kwietnia 1997 r. Całkiem dobrej konstytucji, by zostać do końca szczerym. ©?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Oto bowiem z jednej strony dla większości obserwatorów sceny publicznej jest jasne, że dotychczasowa konstytucja to akt anachroniczny i przestarzały, odnosi się do realiów z poprzedniego stulecia i wymaga wielu poprawek. Z drugiej jednak każda próba korekty wobec dramatycznego spolaryzowania polskiej polityki skazana jest na parlamentarną porażkę.

Na szczęście konstytucja nie zawiera ewidentnych błędów, ale można mieć wrażenie, że gdyby zapisany w niej był nawet jakiś kompletny absurd, próbę jego wyeliminowania przez rządzących opozycja potraktowałaby jako zamach na dobro publiczne. I odwrotnie, gdyby sensowne zmiany zgłosiła opozycja, rządzący podnieśliby larum, że ktoś przygotowuje destrukcję fundamentów ładu państwowego.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów