Listy ciemnych towarzyszy

Korespondencja hierarchów Kościoła w Polsce z niesławnym Urzędem do spraw Wyznań i aparatczykami nawet w drugorzędnych sprawach pokazuje wielkość tych pierwszych i małość tych drugich.

Aktualizacja: 27.03.2016 20:19 Publikacja: 25.03.2016 06:00

Abp Karol Wojtyła, prymas Stefan Wyszyński: biało-czerwona procesja w sercu Częstochowy, rok 1970

Abp Karol Wojtyła, prymas Stefan Wyszyński: biało-czerwona procesja w sercu Częstochowy, rok 1970

Foto: Getty Images, Wojtek Laski

Od miesięcy pracuję, siedząc pod wielkim obrazem Malczewskiego, na którym Pan Jezus obejmuje głowę zbolałego pana Jacka. Nad Doliną Jozafata wschodzi blade słońce. Szkielety umarłych jeszcze nie zaczęły oblekać się w ciała. Ta kompozycja skłania do refleksji eschatologicznych. Dokumenty Sekretariatu Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego z czasów komunistycznej niewoli skłaniają z kolei do rozważań o mniej teologicznym charakterze.

Przeglądam akta, wśród których niemałą część stanowi korespondencja hierarchów Kościoła w Polsce z reżimowymi urzędnikami różnych szczebli. Jako człowiek wierzący traktuję listy św. Jana Pawła II i Sługi Bożego Stefana Wyszyńskiego jako relikwie trzeciego stopnia. Lecz do zawartych w nich informacji podchodzę jako historyk i oceniam je wyłącznie z naukowego punktu widzenia. Widać w nich wielkość i mądrość Prymasa Tysiąclecia i krakowskiego arcybiskupa. A także ewangeliczną cierpliwość, także do prześladowców Kościoła.

Co potwierdza się już po pierwszej lekturze? Komuniści konsekwentnie zwalczali Kościół w Polsce od roku 1944 do końca istnienia PRL. Zarówno Bierut, Gomułka, jak i Gierek mieli do wiary stosunek jednoznacznie wrogi. Różnili się tylko podejściem do „tematyki klerykalnej". Kościół miał chwilę oddechu tylko przez parę miesięcy między listopadem 1956 roku a marcem roku następnego. Ta chwila „odwilży" związana była, rzecz jasna, z taktycznymi posunięciami Gomułki, który liczył na pomoc prymasa Wyszyńskiego w dramatycznej sytuacji zagrożenia kraju interwencją sowiecką.

Mobilizacja po Październiku

Wyszyński, w imię interesów narodowych Polski, oczekiwań Gomułki nie zawiódł. Znakomicie zdawał sobie jednak sprawę, że to zawieszenie broni ma charakter czasowy. Gdy Prymas przestał być użyteczny, I sekretarz kompartii przystąpił do zdecydowanej walki z Kościołem. Już w kwietniu 1957 r. uspokajał partyjnych aktywistów: „Jeśli byliśmy zmuszeni pójść na pewien modus vivendi z Kościołem, na ustalenie pewnego porozumienia likwidującego, że tak powiem, stan wojny i różne zadrażnienia, likwidującego stan napięcia, to wypływało to z naszej sytuacji. Przez fakty nie przeskoczymy". Walkę, której nie zaprzestał do końca sprawowania przez siebie urzędu kremlowskiego namiestnika, przegrał.

Ze zdziwieniem zaobserwować można w ostatnich latach próby rehabilitacji Gomułki jako „komunistycznego patrioty". Trudno o większy absurd. Towarzysz Wiesław był komunistą niereformowalnym i pozbawionym choćby cienia tolerancji wobec wszystkich, których uznał za wrogów ustroju. Zaczął od rozprawienia się ze studentami protestującymi w obronie tygodnika „Po Prostu" jesienią 1957 roku. Następnie usunięto naukę religii ze szkół, a w wyniku akcji „dekrucyfikacyjnej" krzyże zniknęły z polskich szpitali i urzędów.

Kolejne posunięcia władz nie pozostawiały już żadnych złudzeń: zakazano nie tylko budowy nowych świątyń, lecz i remontu starych, nastąpiły aresztowania księży zaangażowanych w krucjatę trzeźwościową na czele z ks. Franciszkiem Blachnickim, zwalniano z pracy w szpitalach i żłobkach siostry zakonne.

Przykłady antykatolickich represji napotykających wielki opór społeczny, na który reagowano kolejnymi represjami, można mnożyć bez końca. Ich apogeum nastąpiło w millenijnym 1966 roku, gdy I sekretarz nienawistnie atakował Prymasa Tysiąclecia. (Oto próbka stylu Gomułki: „Jakże ograniczony i wyzbyty poczucia państwowego musi być umysł przewodniczącego episkopatu polskiego!"). Nie dopuścił też do przyjazdu Ojca Świętego Pawła VI na Jasną Górę. Dwa lata później rozpętał zaś ohydną antyinteligencką i antysemicką hecę, która na lata skompromitowała Polskę w oczach świata. I ochoczo, wraz z zawsze wiernym Kremlowi Jaruzelskim, rozjechał czołgami „praską wiosnę". Karierę zakończył, rozkazując utopić we krwi robotnicze protesty na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. I nigdy za swe zbrodnie nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Doprawdy, czy Gomułka był jedynie kontrowersyjną postacią?

Pierwszy raz zetknąłem się z towarzyszem Wiesławem w latach 60. XX wieku, oczywiście za pośrednictwem telewizji. Jako mały chłopiec, zafascynowany, oglądałem wszystko, co się poruszało na czarno-białym, migocącym ekranie. Gomułka mobilny nie był. Za to mówił. Godzinami, bez końca. Trafiłem bowiem na jego programowe wystąpienie na kolejnym plenum PZPR. Z osłupieniem słuchałem niekończących się tyrad. Nic nie rozumiałem. Ten język był mi obcy. Akcent na ostatnią sylabę i powtarzane nieustannie: „towarzysze zrobiliźmy, dokonaliźmy, postanowiliźmy" budziły mój odruch sprzeciwu.

U mnie w domu tak nie mówiono. Nie mówił w ten sposób także nikt z naszego otoczenia ani żaden z kolegów na staromiejskim podwórku. Nie rozumiałem sypiących się jak z rogu obfitości danych statystycznych dotyczących rozwoju rolnictwa w PRL, z powracającym uparcie słowem: „koma". Rodzicom trudno mi było wytłumaczyć, kim jest ten pan i dlaczego tyle musi mówić.

Przez dziesięciolecia nikt nie był w stanie dorównać, zarówno w formie, jak i w treści, półinteligenckim filipikom Gomułki. Nawet drętwa mowa Jaruzelskiego daleka była od tego metajęzyka aparatczyka.

Język Gomułki i jego stosunek do obywateli i Kościoła przeniósł się automatycznie na niższe szczeble administracji państwowej. Na przykład w Krakowie, czego dowodem jest korespondencja biskupa Wojtyły z jednym z urzędników miejskich.

Zwycięstwo w Nowej Hucie

Już w 1960 r. młody biskup krakowski, wbrew nadziejom komunistycznych władz, które widziały w nim początkowo konkurenta wobec prymasa Wyszyńskiego, wykazał się odwagą i nieugiętą postawą. Nie dał się zastraszyć i nie zrezygnował z budowy pierwszego kościoła w Nowej Hucie. A przypomnijmy, że władze w niezwykle brutalny sposób rozprawiły się z obrońcami nowohuckiego krzyża w kwietniu 1960: setki osób zostały ranne i pobite, dziesiątki trafiły do aresztów i więzień.

W ich obronie stanowczo wystąpił Karol Wojtyła. Komuniści zareagowali na te działania agresywnie. W maju 1960 r. Wojtyła pisał do Wyszyńskiego: „(...) p. Kliszko w rozmowie z posłem Stommą oświadczył, że skarga ze strony Kurii Krakowskiej będzie poczytana za prowokację, na którą władze odpowiedzą represjami". Prymas odpowiedział listem solidaryzującym się z kurią, celnie punktując: „(...) przecież przyznanie, że władza zastosuje ostre represje, wtedy, gdy obywatel odwołuje się do sądów państwowych, wygląda na kontestację ładu prawnego".

Od tego momentu komuniści usiłują na wszelkie sposoby utrudnić misję duszpasterską krakowskiemu biskupowi. Znane są długoletnie starania Wojtyły o powrót krakowskiej procesji Bożego Ciała na mający wielusetletnią tradycję szlak wiodący z Wawelu na staromiejski Rynek. Wysiłkom tym konsekwentnie przeciwdziałały władze, wykazując wyjątkową złośliwość i złą wolę. (Tu przypomnijmy, że podobnie jak w sprawie nowohuckiej świątyni, ostatecznie przegrały). Mniej znaną walkę, już jako kardynał, stoczył Wojtyła o uwolnienie obrazu Matki Bożej Częstochowskiej z absurdalnego „aresztowania" na Jasnej Górze i umożliwienie jego peregrynacji w Krakowie.

Następca św. Stanisława pisał we wrześniu 1967 r. w tej sprawie zarówno do premiera rządu PRL Józefa Cyrankiewicza, jak i do przewodniczącego Prezydium Rady Narodowej w Krakowie Zbigniewa Skolickiego: „Mam prawo powoływać się na przepisy konstytucji PRL, na treść Porozumienia, na konkretne przepisy szczegółowe (...) zwracam się do Pana Premiera o spowodowanie zwolnienia obrazu z Częstochowy".

Na pismo to odpowiedział tylko Skolicki, w sposób, nawet jak na standardy PRL-owskie, wyjątkowo bezczelny. Przytoczmy fragment tego dokumentu: „(...) zwracanie się o »zwolnienie« kopii obrazu, zawarte w piśmie ks. Kardynała do Przewodniczącego Rady Ministrów, jest ignorowaniem rzeczywistości i faktów, jakie zaistniały. (...) Pragnienie ks. Kardynała układania stosunków z władzami administracyjnymi, na zasadach wzajemnego poszanowania, nie znajduje dotąd potwierdzenia w praktyce działania Kurii Krakowskiej".

Na zarzut kłamstwa Wojtyła spokojnie odpowiada październikowym listem: „(...) Odpowiedzialność za (...) niedopuszczenie tego obrazu ujawni nieposzanowanie uczuć religijnych i brak pełnej swobody kultu – [tę zaś] muszą Władze wziąć wyłącznie na siebie". Ostatecznie obraz pozostał na Jasnej Górze aż do jego „wykradzenia" przez ks. Józefa Wójcika, już za czasów następcy Gomułki, Gierka. (Trudno uwierzyć, ale tow. Skolicki został w 2001 r. uhonorowany tablicą pamiątkową umieszczoną na domu, w którym mieszkał!).

Z niezrozumiałych względów kolejny sekretarz Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (bez tej pełnej tytulatury jego nazwisko nie pojawiało się w mediach) wspominany jest przez część społeczeństwa, a nawet niektórych historyków, jako liberalny dobrodziej. Doprawdy trudno o większy absurd. Gierek zostawił Polskę zadłużoną, z gospodarką zrujnowaną. W serwilizmie zaś wobec Związku Sowieckiego przewyższał nawet Gomułkę.

Równie wrogi, choć zręczniej maskowany, był też jego stosunek do Kościoła. To w czasie jego panowania osławiony Departament IV MSW rozwinął swą haniebną, antyklerykalną działalność. Kościół był nadal bezwzględnie prześladowany, by wymienić tylko sprawę niszczenia świątyni w Zbroszy Dużej czy zamordowanie ks. Romana Kotlarza w 1976 r., po krwawym stłumieniu robotniczego buntu w Radomiu. Coca-cola, możliwość zakupu małego fiata za oszczędności życia i zgoda na odbudowę za społeczne pieniądze Zamku Królewskiego to stanowczo za mało, by wspominać towarzysza Edwarda z sympatią. Tak, był tolerancyjny, lecz tylko w porównaniu z następcą – Jaruzelskim.

Również timbre dokumentów z lat 70. kierowanych do arcybiskupa Wojtyły pozostaje niezmienny. Wśród wielu archiwaliów wskazujących na nieustanną złą wolę władz wobec przyszłego papieża wyróżnia się list z listopada 1977 r. Kazimierza Kąkola, kierownika Urzędu do spraw Wyznań – instytucji wzorowanej na bolszewickim urzędzie z lat 20. XX wieku – a przeznaczonej do zwalczania Kościoła katolickiego. (Oczywiście formalnie urząd ten miał z Kościołem wyłącznie współpracować).

Kąkola oburzyło zaproszenie, jakie wystosował krakowski hierarcha w języku niemieckim do biskupów z krajów niemieckojęzycznych: „(...) posłużył się nazewnictwem rewizjonistycznym. (...) [W zaproszeniu użyto niemieckiej nazwy Wrocławia – Breslau – przyp. aut.]. W zaproszeniu tym także Warszawa, Kraków, Częstochowa noszą nazwy: Warschau, Krakau, Czenstochau. Jest to wydarzenie, które nie ma precedensu w postawie Polaków, w tym również duchownych i biskupów polskich. Dotyka ono naszej godności narodowej i skłania do zdecydowanego protestu".

Anielska cierpliwość

Zaskakujące to i absurdalne świadectwo złej woli ze strony władz. Bo nie tylko o ignorancję tutaj chodziło. Po kilku miesiącach, dziękując Prymasowi za interwencję, Wojtyła napisze: „(...) uderzający jest jednak jednostronny sposób konstruowania wizji, a także nieprzebieranie w słowach uwłaczających godności ludzkiej. Przypomina się styl wypowiedzi z okresów, które podobno należy już uważać za »minione«(...) Specjalnie złośliwa wydaje się teza o »nazewnictwie rewizjonistycznym«".

Do tej sprawy powróci jeszcze hierarcha spod Wawelu w „Pro Memoria" z jesieni 1978 roku, gdzie uzasadni swoje stanowisko w prosty i logiczny sposób: „(...) Nie widzę nic niewłaściwego w podawaniu nazw polskich miast w języku obcym, jeśli te nazwy mają w tym samym języku swój odpowiednik, a cały odnośny tekst jest w tym właśnie języku. Tak więc z reguły piszę w kontekście włoskim »Cracovia«, francuskim – »Cracovie«, a nie Kraków itp. Uważam nawet, że świadczy to o znaczeniu miasta, jeśli jego nazwa ma swoje autentyczne brzmienie w obcym języku".

Już wkrótce Karol Wojtyła, jako Jan Paweł II, będzie mógł wykorzystać swoje niezwykłe zdolności lingwistyczne na znacznie szerszą skalę. Współczuć tylko należy krakowskiemu biskupowi, że przez dziesięciolecia musiał wdawać się w polemiki z komunistycznymi półinteligentami z różnych szczebli władzy. A czynił to ze świadomością wagi piastowanego urzędu i wielką wyrozumiałością wobec ludzkiej małości i podłości. Czasami aż się prosi, by napisał kilka mocniejszych zdań. A tu tylko powściągliwe, choć zawsze broniące prawdy, słowa. Ba, ale to właśnie ta anielska cierpliwość wobec grzeszników, nie grzechu, czyni ludzi świętymi...

Autor jest historykiem i poetą; obecnie opracowuje akta archiwum Sekretariatu Prymasa Polski księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Od miesięcy pracuję, siedząc pod wielkim obrazem Malczewskiego, na którym Pan Jezus obejmuje głowę zbolałego pana Jacka. Nad Doliną Jozafata wschodzi blade słońce. Szkielety umarłych jeszcze nie zaczęły oblekać się w ciała. Ta kompozycja skłania do refleksji eschatologicznych. Dokumenty Sekretariatu Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego z czasów komunistycznej niewoli skłaniają z kolei do rozważań o mniej teologicznym charakterze.

Przeglądam akta, wśród których niemałą część stanowi korespondencja hierarchów Kościoła w Polsce z reżimowymi urzędnikami różnych szczebli. Jako człowiek wierzący traktuję listy św. Jana Pawła II i Sługi Bożego Stefana Wyszyńskiego jako relikwie trzeciego stopnia. Lecz do zawartych w nich informacji podchodzę jako historyk i oceniam je wyłącznie z naukowego punktu widzenia. Widać w nich wielkość i mądrość Prymasa Tysiąclecia i krakowskiego arcybiskupa. A także ewangeliczną cierpliwość, także do prześladowców Kościoła.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności