Chrabota: Miłość i nienawiść do Unii Europejskiej

Europa zawsze tęskniła za uniwersalizmem. I z nim walczyła.

Aktualizacja: 26.03.2017 17:02 Publikacja: 23.03.2017 12:05

Chrabota: Miłość i nienawiść do Unii Europejskiej

Foto: Fotorzepa

Z jednej strony więc napędzało nas poczucie ukształtowanej cywilizacyjnie wspólnoty wartości, ale też pewnej wspólności etnicznej, o czym przekonuje dziedzictwo łączącego niemal wszystkich prajęzyka. A z drugiej mniej lub bardziej rozbuchane egoizmy, czy to mityczne, plemienne, czy feudalne. Z tych trzech źródeł wywodzi się nacjonalizm, bezpośrednia i najważniejsza obok religii przyczyna krwawych masakr, których doświadczyliśmy jako Europa w poprzednim milenium.

Czy można było się przed nimi ustrzec? Pewnie nie, ale przecież równolegle z nimi budowały nas marzenia o jedności, pokoju, swobodzie handlu, spokojnym gospodarowaniu i bogaceniu się. Czy to pod sztandarem Pax Romana, czy Pax Dei. Owo słowo „pax", czyli „pokój", było na szczycie piramidy wartości i marzeń. Stąd liczne, wzniosłe przymiotniki, którymi je opatrywano. A jakim należało opatrzyć marzenie Moneta, Schumana, Adenauera i Churchilla? Czy wystarczy Pax Europea? A może by jeszcze dodać „Christiana", bo przecież w gronie ojców założycieli nie było wątpliwości co do obowiązującej aksjologii. Ten wzniosły proces toczy się od końca lat 40., by znaleźć pierwsze potwierdzenie w traktacie paryskim w 1951 roku. Idea się rozrasta, nabiera mocy, ważności i promieniuje na kolejne sprawy i kraje coraz odleglejsze od serca kontynentu, o którym zwykło się mówić, że jest schowane gdzieś między Francją i Niemcami.

Tylko sześć lat było trzeba, by po Paryżu wydarzył się Rzym i dwa traktaty, które związały państwa założycielskie więzami politycznymi. Myśl założycieli szybko nabierała cech uniwersalnych. Pomysł się sprawdzał i obejmował coraz więcej państw i dziedzin. Maastricht i Lizbona to tylko logiczna konsekwencja ciągłej dynamiki i materializowania się europejskiego marzenia. Szliśmy już wtedy równolegle z Europą, choć ciągle jeszcze z zazdrością patrząc na ledwie narodzoną Unię jak na piękny, ale nieosiągalny, obrazek. Ileż trzeba było wyobraźni, by zobaczyć się w tym klubie. Ile determinacji, by doń wstąpić. Gdyby ktoś mi powiedział na początku transformacji, że zajmie to tylko kilkanaście lat, nigdy bym nie uwierzył.

Dziś Unia to najzwyczajniejsza codzienność. Korzystamy z niej, a niektórych uwiera jak gwóźdź w bucie. Oddychamy jej powietrzem, gubiąc świadomość, że to marzenie, które się zrealizowało i... przestało być marzeniem. Mieć do siebie o to pretensje? Wyrzucać to sobie? Nie, to oczywiście kiepski pomysł. Jednak trzeba się zastanowić, skąd ta nagła dewaluacja Unii, skąd jej nagła nieatrakcyjność, bo przecież nie tylko z tego, że świat realny, w przeciwieństwie do idealnego stawia nas wobec rzeczywistych problemów. A może wydarzyło się coś takiego w Unii, co odarło ją z marzeń? Zepsuliśmy ideę? Obrosła brzuchatymi beneficjentami sukcesu? Oderwała się do wyborców, szarych obywateli? Zabrnęła w urzędnicze absurdy, brukselski egoizm, którego ofiarami stajemy się wszyscy jak jeden mąż poza granicami „świętego" miasta? Jest tak po trosze i łatwo to dostrzec, zwłaszcza jeśli jest się tanim populistą. Wtedy łatwo chwycić się jakiegoś absurdu i posłużyć nim jak sztandarem. Ot, unijna głupota. Ot, absurd jak na dłoni. Ale czyż w innych rejestrach nie brakuje absurdów? Czy Unia musi być jedynym ich łowiskiem?

Spójrzmy na kraje poza Unią. Spójrzmy na dziedziny, które podlegają regulacjom narodowym. Przyjrzyjmy się lokalnej polityce. Konia z rządem temu, kto udowodni, że osobno jesteśmy mądrzejsi, że Francja Marine Le Pen czy Zjednoczone Królestwo po Brexicie będą rajami na ziemi. Skąd to założenie? Czy pełna suwerenność jest gwarancją lepszości? Nie jest, bo gubi wartości zbiorowe. Solidarność, subsydiarność, braterstwo. Eurosceptyk powie, niczego takiego już nie ma, ale nie będzie miał racji. Nawet jeśli to wartości, które schodzą na plan drugi, to przecież można próbować zrozumieć dlaczego i podjąć wysiłek ich ratowania. Sześćdziesiąt lat od traktatów rzymskich to dobry moment, by to przemyśleć. Zapytać, czy migracja od Pax Christiana do świata wartości laickich nie pogrzebała naszych szans i próbować ponownie je odnaleźć. Bo przecież marzenie można ożywić. Nieprawdaż?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Z jednej strony więc napędzało nas poczucie ukształtowanej cywilizacyjnie wspólnoty wartości, ale też pewnej wspólności etnicznej, o czym przekonuje dziedzictwo łączącego niemal wszystkich prajęzyka. A z drugiej mniej lub bardziej rozbuchane egoizmy, czy to mityczne, plemienne, czy feudalne. Z tych trzech źródeł wywodzi się nacjonalizm, bezpośrednia i najważniejsza obok religii przyczyna krwawych masakr, których doświadczyliśmy jako Europa w poprzednim milenium.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami