Wypada zacząć od wyjaśnienia, ponieważ w przypadku Nagrody Literackiej m. st. Warszawy sytuacja jest wyjątkowo skomplikowana. Dziesiąta edycja jest bowiem w istocie edycją dwudziestą trzecią, a i między rokiem 1948 i 1980 próbowano nagrodę reaktywować, więc można by się doliczyć kilkudziesięciu odsłon. Wyróżnienie zaczęto przyznawać jeszcze przed II wojną światową, w latach 1926-1938. Już wówczas zaznaczyło ono wyraźnie swoją obecność na polskie scenie literackiej. Uhonorowano nim między innymi takie znakomitości jak: Władysław Mickiewicz (1926), Wacław Berent (1929), Tadeusz Boy-Żeleński (1933), Pola Gojawiczyńska (1935), Maria Kuncewiczowa (1937). Ostatnim laureatem przed wojną został natomiast jeden z największych poetów języka polskiego Leopold Staff, którego 60. rocznicę śmierci obchodzimy w tym roku.
Po wojnie próbowano nagrodę kilkakrotnie wskrzeszać, ale nie było konsekwencji ani w nazwie, ani w zasadach jej wręczania, choć dodać warto, że przypadła ona w tym czasie kilku autorom, których zasług dla literackiej Warszawy nie sposób przecenić, między innymi Stefanowi Wiecheckiemu, Mironowi Białoszewskiemu i Juliuszowi Wiktorowi Gomulickiemu. Dopiero w 2008 roku Rada Miasta Stołecznego Warszawy przyjęła uchwałę reaktywującą to wyróżnienie z inicjatywy jej przewodniczącej Ewy Malinowskiej-Grupińskiej oraz wiceprezydenta Włodzimierza Paszyńskiego. Wskrzeszenie nagrody niewątpliwie należy uznać za jedną z najlepszych decyzji Ratusza w ostatniej dekadzie.
Werdykty bez pudła
W ubiegłym roku laureatami Nagrody Literackiej m. st. Warszawy zostali Anna Janko w kategorii proza za znakomitą „Małą zagładę", Piotr Matywiecki za tomik „Którędy na zawsze", Justyna Bednarek i Daniel de Latour za „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych)" w kategorii literatura dziecięca oraz Magdalena Kicińska za „Panią Stefę" w kategorii edycja warszawska. Warszawskim Twórcą wybrano jednego z najwybitniejszych i najbardziej niedocenianych – przynajmniej przez gremia przyznające nagrody – polskich prozaików współczesnych, Eustachego Rylskiego, autora choćby „Warunku".
Żyjemy w czasach, w których – po latach posuchy na tym polu – pojawia się coraz więcej literackich laurów. Część z nich przyznawana jest przez media lub instytucje z nimi związane, inne fundowane są przez miasta, czemu przyświeca zwykle godne pochwały pragnienie zaznaczenie obecności na kulturalnej mapie Polski. Honoruje się między innymi reportaże (Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego), poezję (Nagroda im. Wisławy Szymborskiej i wrocławski „Silesius"), wybitnych tłumaczy (Nagroda im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego), najciekawsze debiuty (Nagroda Conrada) czy po prostu najlepsze książki minionego roku. Ten ostatni cel przyświeca choćby: Nagrodzie Nike i Nagrodzie im. Józefa Mackiewicza. Obydwa laury cieszą się zasłużoną rangą, choć werdykty ich jury bywają kontrowersyjne.
W przypadku Nagrody im. Józefa Mackiewicza problemem jest przede wszystkim to, że choć to laur literacki, to często przyznaje się go za utwory publicystyczne bądź eseistykę, i choć nagrody literackie to swego rodzaju „konkursy piękności", to przy tak szerokim wachlarzu gatunków trudno o bezdyskusyjne werdykty. Podobny problem dotyczy wciąż istotnej Nagrody Nike – do finałowej siódemki trafiają dzieła należące do tak trudnych do porównania gatunków, jak reportaż, powieść, proza poetycka czy autobiografia.