Skoki narciarskie na mamutach nie mają ograniczeń

W lotach narciarskich nie widać dziś granicy, której nie można przekroczyć. Nie stanowi jej wyobraźnia konstruktorów i odwaga skoczków, jeśli już – to tylko pieniądze.

Aktualizacja: 27.03.2017 07:12 Publikacja: 23.03.2017 14:06

Skoki narciarskie na mamutach nie mają ograniczeń

Foto: AFP, Luka Dakskobler

Kiedy 18 marca 1936 roku 18-letni Austriak Sepp Bradl jako pierwszy w świecie skoczył w Planicy ponad 100 m (dokładnie 101,5), zachwyt był przeogromny. Pisano: „Bez wątpienia jest to wspaniałe, nawet odurzające uczucie, móc tak długo opadać w powietrzu, sunąc daleko i wysoko, tak naprawdę zachowując się bardziej jak ptak, niźli istota ludzka, w pewnym stopniu nabywając nawet cech nadludzkich, lecąc jak orzeł".

Jeśli więc szukać symbolicznej daty początku lotów narciarskich – miejsce i czas wydają się oczywiste. Na magię orlich lotów złożyła się jednak suma XIX-wiecznej pasji narciarzy urodzonych w Norwegii, w okolicach Telemarku albo Christianii, ale też w Styrii, Bawarii lub w Alpach Julijskich. Do tego musiała dojść wyobraźnia i kreatywność wynalazców sprzętu, konstruktorów, inżynierów, organizatorów zawodów, także zapał tych, którzy oglądali te widowiska i niezmiennie podziwiali odwagę skoczków rzucających wyzwania górom i wiatrowi.

Przed sławnym skokiem Bradla o lotach raczej nie wspominano, mówiono raczej o zapale Norwegów, którzy mieli fantazję pokonywać na nartach nie tylko długie trasy, ale też skakać ze skalnych progów, jakie obok fiordów dała im natura. W 1868 roku któryś skoczył 19,5 metra, potem dalej i dalej. Norwegowie z przyczyn historycznych dość długo przyznawali sobie zasłużone prawo odkrywców skoków, być może nie przewidując, że oczywista symbolika tej trudnej dyscypliny sportu zajmie umysły i serca w wielu innych miejscach.

Niełatwo dociec, czemu właśnie w Słowenii w latach 30. w głowach kilku osób zrodził się pomysł budowy największej wówczas skoczni na świecie. Słoweńcy przyznają – mieli w latach 20. skocznię w Bohinjskiej Bistricy (postawioną przez Norwega), mieli parę innych progów, ale rekord kraju z 1921 roku, ustanowiony przez Jože Pogačara, wynosił ledwie 9 m.

Planica, 1934

Trochę zapomnianym bohaterem tej historii jest Joso Gorec, lokalny sprzedawca sprzętu sportowego i aktywny działacz (później sekretarz jugosłowiańskiej federacji sportów zimowych), którego ambicją było wyróżnienie dalekiego skakania jako odrębnej dziedziny narciarstwa. Planicę wybrał ze względu na naturalny układ terenu i nowe połączenie kolejowe z Lublaną, może zadecydowało także zaangażowanie inżyniera Stanko Bloudka, który też miał plany postawienia tam skoczni 70-metrowej, których jednak nie zrealizował, gdy padł pomysł powiększenia obiektu. Dzięki uporowi Goreca, projektowi Ivana Rozmana i wsparciu Bloudka, skocznia stanęła w 1934 roku, co od razu spowodowało konflikt z Międzynarodową Federacją Narciarską (FIS), której przewodził wówczas norweski pułkownik Nikolai Ramm Östgaard, zakochany, jak większość rodaków, w rodzimej tradycji zawodów na Holmenkollen.

Pułkownikowi Östgaardowi nie spodobały się słoweńskie pomysły. Skocznia była dla niego za duża, zbyt niebezpieczna, nie pozwalał jechać na otwarcie norweskim skoczkom, ale paru pojechało. W 1935 roku nasz Stanisław Marusarz skoczył na pierwszej Velikance całe 95 m i krótko, bo jeden dzień, był nieoficjalnym rekordzistą świata (po nim w tej chwalebnej klasyfikacji znaleźli się Piotr Fijas w 1987 roku – 194 m oraz Adam Małysz w 2003 roku – 225 m, obaj też w Planicy).

Marzenia Bloudka, Rozmana i Goreca się spełniły, choć na długo w kronikach zostało tylko nazwisko tego pierwszego, dołączono je także do nazwy skoczni (Bloudkova Velikanka), może dlatego, że zgodnie z rodzącą się tradycją, gdy pierwszy drewniany rozbieg uległ uszkodzeniu, to sławny inżynier, człowiek wielu talentów, potem zasłużony działacz olimpijski, skocznię znów powiększył.

Do 1948 roku Planica dzierżyła niemal wszystkie rekordy długości skoków (wyjątek: skok Szwajcara Fritz Kainersdörfera w 1935 roku w Ponte di Legno na odległość 99,5 m), nawet FIS w końcu przekonała się do rozwiązań zastosowanych na Velikance, ale oznaczało to także mocną inspirację dla innych.

Nie trzeba było długo czekać. Najpierw Oberstdorf w Niemczech, zaraz potem Tauplitz/Bad Mitterndorf w Austrii postawiły większe obiekty. Mamut w Oberstdorfie wziął się ze sportowego niespełnienia trójki skoczków: Seppa Weilera, Heiniego Klopfera i Toniego Brutschera, którzy jak inni niemieccy sportowcy nie dostali możliwości startu w zimowych igrzyskach olimpijskich w St. Moritz w 1948 roku. Uznali zatem, że dobrze będzie zbudować gigantyczną skocznię w Niemczech i zapraszać innych do siebie.

W 1949 roku decyzja zapadła, projekt zrobili Klopfer i Willi Huber. Po pięciu miesiącach, na początku lutego 1950 roku na zboczu Stillachtal, tylko jakieś pięć kilometrów w linii prostej na południe od rynku w Oberstdorfie, stanęła wielka drewniana konstrukcja rozbiegu i zaczęły się testy. Cztery tygodnie później pod skocznią zjawiło się 100 tys. ludzi, by oglądać pierwszy konkurs i od razu trzy rekordy świata, które kolejno poprawiali Austriak Willi Gantschnigg (124 m), Sepp Weiler (127) i Szwed Dan Netzell (135). Ten ostatni podczas pierwszej próby trzy dni wcześniej upadł, skręcił rękę i złamał nartę. Rękę nastawił, nartę zmienił, skoczył znów.

Rosną mamuty

W Bad Mitterndorf pionierzy skakania pojawili się już w 1910 roku, ale duża skocznia Kulm powstała w 1950 roku, jej zaletą stał się w całości naturalny rozbieg, co dziś wyróżnia ją spośród pozostałych obiektów. Ta opowieść ma swój stały refren – z biegiem lat skocznię powiększano, by sprostać ambicji działaczy i chęciom skoczków. Austriacy zyskali na pewien czas przewagę, gdy pierwsi postawili siatki osłaniające skoczków przed wiatrem. Zmierzono efekt: przy bocznych podmuchach, których prędkość sięgała 8 m/s, przesłony redukowały wiatr do 2,5 m/s. Świat zaraz podejrzał i skopiował.

Dla Planicy nastał czas zapomnienia, lecz nie wygasły plany odzyskania prymatu na świecie. Inżynier Bloudek zmarł w 1959 roku, jego dzieło podjęli bracia Goriškowie – Vlado i Janez. W 1969 roku zakończyli budowę nowej, ogromnej skoczni, która dziś nosi nazwę Letalnica braci Gorišków. Obaj byli świetnymi inżynierami, konstruktorami, także narciarzami. Janez startował w igrzyskach w 1956 roku. Postawili skocznię mamucią, korzystając z wiedzy z zakresu aerodynamiki oraz dobrze pamiętając, by zostawić przestrzeń na rozbudowę. Nie trzeba dodawać, że nowa skocznia już w dniu inauguracji spełniła oczekiwania Słoweńców, rekordy świata lot po locie bili Norweg Björn Wirkola (156 i 160 m), Czech Jiri Raška (156 i 164 m), ale ostatni (165 m) ustanowił Niemiec – Manfred Wolf. Gdy w 1971 roku uznano, że czas na pierwsze mistrzostwa świata w lotach – kandydat był oczywisty: Planica.

Mniej więcej wtedy Norwegowie uznali, że w końcu czas na nich. Mieli w Vikersund, małym miasteczku 80 km na północ od Oslo oraz w Renie spore skocznie, lecz nie tak duże jak norweska chęć prześcignięcia rywali. Pościg konstrukcyjny zaczął się w połowie lat 60., wiele koron na rozwój dało norweskie społeczeństwo, również przejęte gonitwą, w której rozmiar skoczni miał znaczenie. Z początku przegrywali, bo Planica i Oberstdorf uciekły daleko.

Zwłaszcza Niemcy nie zasypiali gruszek w popiele. Tylko Heini Klopfer nie doczekał czasu, gdy w Oberstdorfie zorganizowano w 1973 roku mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Zmarł pięć lat wcześniej, dość młodo, ale zdążył zapisać się w kronikach jako ceniony działacz, ekspert Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, dzięki któremu powstały plany budowy 250 skoczni na całym świecie. Nie zobaczył, że rozebrano stare drewniane rusztowanie progu w Oberstdorfie, bo nie spełniało już norm bezpieczeństwa. Nie widział, że na zboczu pojawił się nowy betonowy rozbieg, na nim nazwa: Heini-Klopfer-Skiflugschanze.

Ciąg dalszy był mniej więcej taki, jak na innych mamucich skoczniach. Zeskok pogłębiano i wydłużano, profil przystosowywano do kolejnych przeróbek. W 1998 roku można już było w Bawarii skakać bezpiecznie poza granicę 220 metrów. W wyścigu do rekordowych skoków Heini-Klopfer-Skiflugschanze pozostaje od dekad nieco w tyle, ale ma zasłużoną opinię najbardziej przyjemnej i bezpiecznej skoczni mamuciej na świecie. Wiatr jest tam mniejszym problemem, gdyż naturalną osłonę stanowi potężny las. O przyjemności mówią też turyści, którzy mogą wjechać windą na sam szczyt wieży rozbiegu i patrzeć na uroki panoramy Alp Algawskich.

Najbliższe mistrzostwa świata w lotach odbędą się w 2018 roku znów w Oberstdorfie. Z tej okazji za 11,6 mln euro szczyt rozbiegu cofnięto o siedem metrów i podniesiono o pięć. Co to oznacza – każdy wie: powiększenie rozmiaru obiektu do 225 m. I podtrzymanie nadziei na więcej, bo trochę miejsca na nowe wykopki pod zeskokiem jeszcze pozostało.

Ostatnią z mamucich skoczni, które zasługują w pełni na ten przymiotnik, jest ta w Sudetach, Harrachovie. I znów: na początku była lokalna tradycja skoków, zaszczepiona przez niemiecki klub narciarski (Harrachsdorf-Neuwelt) powstały na początku XX wieku. Po wojnie na Čertaku, czyli Czarciej Górze, Czesi też chcieli skakać, więc skocznie rosły, mnożyły się, by w 1970 roku państwo zadecydowało: niech inżynier Belonoznik i Szwajcar Grasser stawiają obiekt jak w Oberstdorfie. Prace trwały dziewięć lat, skocznię otworzono w 1980 roku.

Dwa rekordy świata wkrótce padły, lecz skocznia nie była tak chwalona jak inne, bo leciało się tam bardzo wysoko, wiatr często torpedował zawody, nawet siatki nie pomagały, choć inż. Belonoznik wkrótce przebudował skocznię tak, by latało się bezpieczniej. Dziś Harrachov jest skocznią opuszczoną. Konkurencja wielkiej trójki: Planicy, Vikersund i Oberstorfu okazała się za mocna. Koszty utrzymania kolosa, wykorzystywanego raz w roku – to jest najważniejszy dziś hamulec rozwoju lotów.

Łatwo zauważyć, że ta historia w zasadzie toczyła się w Europie, choć w Ameryce też zauważono emocje, jakich dostarczają loty na nartach. Norwescy emigranci zawieźli do Stanów Zjednoczonych pomysł na wykorzystanie nart do skakania już pod koniec XIX wieku. Wtedy to bracia Hemmestveit odkryli przed Amerykanami uroki skoków. Choć na pewno nie był to czas ścisłego ustalania rekordów, niektórzy sądzą, że wynik 31 m Mikkela Hemmestveita, osiągnięty w 1891 roku na skoczni w Red Wings w stanie Minnesota to pierwszy nieoficjalny rekord świata. Jeśli tak, to rezultat 40 m starszego z braci – Torjusa – z 1893 roku na tym samym obiekcie jest rekordem numer dwa.

Wiele dla skoków w USA zrobił także inny Norweg – Karl Hovelsen, który w 1907 roku był gwiazdą w sławnym cyrku Barnuma, w którym skakał na nartach ze specjalnej rampy (posmarowanej wazeliną) nad grupą słoni lub innych zwierząt, by lądować na platformie umieszczonej 25 m dalej. Może ryzyko nie było duże i odległość niezbyt imponująca, ale płacono mu 200 dolarów tygodniowo (dziś to kilkanaście razy więcej) i w dniach jego występów nowojorska Madison Square Garden była wypełniona po brzegi. Potem Hovelsen osiadł w Stemboat Springs, stał się pionierem narciarstwa w stanie Colorado, postawił tam porządną skocznię i choć wrócił po latach do ojczyzny, to za wszystkie dokonania postawiono mu w USA pomnik.

Odważnych ludzi na nartach pokazały także Amerykanom igrzyska w Lake Placid (1932). Spowodowały, że pojawili chętni do organizacji imprez pokazowych, nawet jeśli śnieg trzeba było przywozić z gór pociągami lub ciężarówkami. Przywożono i skakano, nawet w Hollywood – w 1935 roku Olaf Telleffsen z klubu Viking w Kalifornii skoczył tam 37 m. Rekord Ameryki w latach 40. wynosił już ponad 80 m, także dlatego, że wcześniej skoki organizowano na stadionach futbolowych i baseballowych. W Los Angeles w 1938 roku przy takiej okazji pojawił się na rozbiegu sam Birger Ruud i oglądało go 88 tys. ludzi.

Kto im dał skrzydła

Mniej więcej w tym samym czasie członkowie Gogebic Range Ski Club wyrazili chęć budowy największej skoczni na świecie niepodal Ironwood na wzgórzu Chippewa w stanie Michigan. Niespecjalnie im się udało, ale trzeba im przyznać, że spróbowali. Po 35 latach starań doprowadzili do otwarcia skoczni o nazwie Copper Peak (od miejscowej kopalni miedzi). Skocznia rzeczywiście była spora, jak na początek lat 70., o efektownej konstrukcji stalowej wysokiej na 73 metry.

Jednak przez 24 lata odbyło się tam tylko dziesięć konkursów, ostatni rekord (158 m z 1994 roku – ustanowili Austriacy Matthias Wallner oraz Werner Schuster – dziś trener kadry niemieckiej) nie daje powodów, by pisać o nadzwyczajnych lotach. Potem w Ironwood długo nic się nie działo, wieża rozbiegu była w lecie turystyczną atrakcją, ale skocznia straciła homologację FIS. W ostatnich latach firma Copper Peak Inc. próbuje przywrócić do życia wielką, prawie mamucią konstrukcję, choć wyścig z Europą w kwestii rekordów na razie jest zdecydowanie przegrany. Jeśli jednak, wedle ostatnich planów, uda się przerobić obiekt tak, by rozmiar wyniósł 185 m i przystosować do skoków letnich, to Amerykanie będą chwalić się największą skocznią mamucią na świecie pokrytą igielitem – i to jest coś, co może pobudzić wyobraźnię.

Może jednak opowieść o lotach narciarskich powinna się zaczynać zupełnie inaczej – nie od wspomnień o ludziach, którzy budowali ogromne skocznie i tych, którzy mieli odwagę na nich startować, ale o tych, którzy dawali skoczkom skrzydła. Dosłownie.

W książce „Skispringer und ihre Schanzen" napisanej w Salzburgu w 1949 roku przez A. H. Peyerla jest opis, jak w 1929 roku dwóch wiedeńczyków – konstruktor samolotowy Hans Bauer i inżynier Josef Krupka, także wielcy entuzjaści narciarstwa – wymyśliło urządzenie do latania w górach. Składało się z systemu pasów mocowanych na ciele i dwóch skrzydeł na wysokości piersi. Ruch skrzydeł mógł być regulowany ruchami ramion.

Wiosną następnego roku w pobliżu schroniska Kürsing na zboczu Grossvenediger na wysokości 2700 metrów dwaj śmiałkowie podjęli testy. Krupka był pierwszy, wykonał kilka prób, po których odważył się wybić ze stoku narciarskiego, przeleciał ze skrzydłami i nartami prawie 150 metrów, osiągając niekiedy wysokość 8 m. Niestety, jeden z kolejnych lotów skończył się upadkiem, na silny boczny wiatr tak jak dziś, nie było rady. Czterometrowe skrzydła ze sklejki się połamały, ale kończyny lotnika nie. Katastrofa nie zniechęciła wynalazców, zrobili jeszcze jedno skrzydło – ośmiometrowe, lecz okazało się zbyt sztywne.

Kiedy 500 m?

W latach 30. instruktor narciarstwa i konstruktor skoczni Carl I. Luther z Monachium (zdefiniował m.in. pojęcie „punktu K" na zeskoku) podpowiadał skoczkom, by stosowali w locie duże kawałki sztywnej tkaniny, rodzaj skrzydeł nietoperza między ramionami i ciałem, by poprawić siłę nośną.

W 1937 roku ekspert narciarski doktor Martinak z Karyntii sam wykonywał dalekie skoki – z rodzajem żagla rozwijanego w locie między trzymanymi w górze kijkami. Mniej więcej w tym samym okresie profesor Hans Thirring z Wiednia opracował zaś brezentowy płaszcz do lotów narciarskich, nazwany adekwatnie „płaszczem Thirringa". Wiedeński uczony miał też pomysł, jak za pomocą podobnego ubioru pomóc zjazdowcom. Wszystko opisał dokładnie w książce „Der Schwebelauf", więc wiadomo, gdzie są korzenie austriackich pomysłów poprawy siły nośnej współczesnych kombinezonów.

Zawodnicy powtarzają, że loty to inna bajka niż zwykle skoki, że wzmocniona po wielokroć radość latania to nie tylko wymysł dziennikarzy. – Ten kilkusekundowy lot jest prawdziwy, tak samo jak swoboda i uderzenie adrenaliny we krwi. Napięcie mięśni trwa dłużej niż zwykle, ale nie czuje się zmęczenia. Wszystko rekompensuje lot, kiedy czujesz powietrze opływające ciało – mówił Adam Małysz.

Widzów pytać nie trzeba, dlaczego patrzą na loty z zachwytem, czemu chcą słuchać słoweńskiej polki braci Slavko i Vilko Avseników „Planica, Planica, snežena kraljica" (Planica, Planica, śnieżna królowa...) po każdym locie na odległość 200 m lub dalej. Czemu pamiętają tych, którzy biją rekordy i latają już nawet ponad 250 m, jak Peter Prevc, Andres Fannemel, Robert Johansson i Stefan Kraft, a także czemu biją brawo pechowcom, którzy padali lądując, jak Janne Ahonen, Tilen Bartol lub Dmitrij Wasiliew poza kolejną granicą wyobraźni.

Norwegowie w końcu zatrudnili Janeza Goriška i jego syna z myślą o Vikersund, by zabrać (zapewne nie na długo) Letalnicy sławę największej skoczni na świecie. Nie trzeba szukać skomplikowanych wyjaśnień – loty to czytelna sportowa projekcja marzeń, nawiązanie do mitu Ikara w wersji współczesnej, oczywiście także dobrze sprzedawany produkt marketingu sportowego i telewizji, bo takie są czasy.

Od stumetrowego skoku Seppa Bradla do 150-metrowego Norwega Larsa Grini minęło 31 lat. Na pierwsze lądowanie poza granicą 200 metrów (Fin Toni Nieminen) trzeba było czekać kolejne 27 lat. 250-metrowy lot Petera Prevca oglądaliśmy po następnych 21 latach. Będzie za kilkanaście lat lot 300-metrowy?

– Mogą kiedyś być nawet loty 500-metrowe, jeśli znajdzie się ktoś, kto wybuduje odpowiednio bezpieczną skocznię – mówią niektórzy, ale nawet Janez Gorišek ostrzega: – Pogoń za takimi rekordami oznacza grę z siłami, o których nie mamy pojęcia. Sprzęt i skoczkowie nie są gotowi. Każde 10 metrów więcej trzeba rozłożyć na długie lata. Ktoś posłucha?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy 18 marca 1936 roku 18-letni Austriak Sepp Bradl jako pierwszy w świecie skoczył w Planicy ponad 100 m (dokładnie 101,5), zachwyt był przeogromny. Pisano: „Bez wątpienia jest to wspaniałe, nawet odurzające uczucie, móc tak długo opadać w powietrzu, sunąc daleko i wysoko, tak naprawdę zachowując się bardziej jak ptak, niźli istota ludzka, w pewnym stopniu nabywając nawet cech nadludzkich, lecąc jak orzeł".

Jeśli więc szukać symbolicznej daty początku lotów narciarskich – miejsce i czas wydają się oczywiste. Na magię orlich lotów złożyła się jednak suma XIX-wiecznej pasji narciarzy urodzonych w Norwegii, w okolicach Telemarku albo Christianii, ale też w Styrii, Bawarii lub w Alpach Julijskich. Do tego musiała dojść wyobraźnia i kreatywność wynalazców sprzętu, konstruktorów, inżynierów, organizatorów zawodów, także zapał tych, którzy oglądali te widowiska i niezmiennie podziwiali odwagę skoczków rzucających wyzwania górom i wiatrowi.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów