Na pierwszy rzut oka powyższa teza brzmi absurdalnie. I przede wszystkim może wywołać odruch w postaci pytania – po co w ogóle dorabiać jakiś teologiczny wątek do racjonalnych pytań o fakty: były naciski na Benedykta XVI czy ich nie było? Ktoś kombinował przy wyborze Franciszka czy wszystko odbyło się zgodnie z regułami? Rezygnacja pierwszego i wybór drugiego były ważne czy nie? Zanim więc dojdziemy do teologii, spróbujmy zmierzyć się z tymi pytaniami.
Kryteria wiarygodności
Po pierwsze, uczciwa odpowiedź brzmi: zależy, co kto rozumie przez „naciski" z jednej i „kombinowanie" z drugiej strony. Jeśli przez naciski rozumieć dosłownie zmuszenie papieża do podjęcia zaskakującej decyzji o ustąpieniu – to nie ma na to żadnych dowodów czy choćby poszlak, a i sam zainteresowany wielokrotnie i przekonująco temu zaprzeczał (o czym szerzej powiemy później). I nie ma powodów, by mu nie wierzyć. To raczej kwestionowanie tego, co mówi sam Benedykt, jest objawem irracjonalnego myślenia, nie odwrotnie.
Świadectwo wiarygodnego świadka jest dowodem rzeczowym. Nawet w procesie sądowym uznaje się, że dowód z zeznań świadków nie może być uznany za „słabszy", „mniej wartościowy" od innych dowodów. Mówiąc inaczej: nawet gdyby zawartość dokumentów, choćby najbardziej tajnych (czy przez to zawsze wiarygodnych?), przeczyła temu, co mówią świadkowie, nie jest to dla sądu wystarczająca podstawa, by orzec, że świadek jest niewiarygodny.
Ponieważ zaś w ostatnim czasie znowu pojawiły się głosy (głównie wśród tradycjonalistycznych katolików w USA i w Europie), że sprawa na pewno jest grubsza, niż to przedstawia papież emeryt, że są nowe dokumenty (choć nikt ich nie pokazał) i że sprawę abdykacji trzeba zbadać do końca, bo wyjaśnienia samego zainteresowanego są „mgliste", warto na wstępie zacytować... wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku z marca 2014 r. Sprawa dotyczyła tematu odległego od tego, czym się tu zajmujemy, ale jedno zdanie z wyroku dobrze ustawia ogólną perspektywę w rozeznaniu, co trzeba wziąć pod uwagę w dochodzeniu do prawdy: „Świadectwo pracy jako dowód z dokumentu prywatnego nie ma silniejszej mocy dowodowej niż dowód z zeznań świadków lub z przesłuchania stron", czytamy w sentencji. Podkreślmy: mowa tu o sprawie, w której są dwie strony konfliktu, gdzie każda z nich ma interes w tym, by wygrać. A mimo to sąd bierze pod uwagę świadectwo również strony, która jest sędzią we własnej sprawie.
W przypadku „zeznań" Benedykta XVI nie jest on żadnym sędzią we własnej sprawie, tylko najbardziej autentycznym świadkiem swojej decyzji i okoliczności, które na nią wpłynęły. Skąd zatem ta irracjonalna u wielu publicystów w Polsce i świecie próba przyjmowania z wiarą wszystkiego, tylko nie świadectwa samego zainteresowanego?