Gillian McCain i Legs McNeil. Narkotykowa jazda z The Ramones czyli punkowa historia punka

Dilerzy zachowywali się jak kelnerzy oferujący kartę dań: „Dziś mamy brązową herę, białą herę i kokainę". Czekając na dostawę hery, rozmawiało się z sąsiadami, czytało gazetę i takie tam...

Aktualizacja: 18.03.2018 14:32 Publikacja: 17.03.2018 23:01

Koncert The Ramones w legendarnym nowojorskim klubie CBGB's przy Bowery 315 na Manhattanie, 31 marca

Koncert The Ramones w legendarnym nowojorskim klubie CBGB's przy Bowery 315 na Manhattanie, 31 marca 1977 roku. Od lewej: Johnny Ramone (1948–2004), Tommy Ramone (1949–2014), Joey Ramone (1951–2001) i Dee Dee Ramone (1951–2002).

Foto: Getty Images/ Ebet Roberts

Philippe Marcadé: Jakaś dziewczyna podeszła do mnie w Mother's – miałem na sobie jeden z tych indyjskich szali – i powiedziała: „Rany, jesteś jak Keith Richards!". Zdjęła ze mnie szal i okręciła go sobie wokół szyi. Po chwili spytałem ją o imię, przedstawiła się i odpowiedziała: „Mam trochę hery, ale tak naprawdę nie wiem, jak się robi zastrzyk. Jeśli ty to umiesz, oboje zrobimy sobie dobrze". Poszliśmy do jej domu na Dwudziestej Trzeciej i okazało się, że miała tylko połowę działki za dychę. Nie dało rady, żebym i ja przyćpał, więc powiedziałem: „Nie ma sensu tego robić". Ale zrobiłem jej zastrzyk i tak zaprzyjaźniłem się z Nancy Spungen.

Eliot Kidd: Pierwsze dwa razy, gdy spotkałem Nancy Spungen, poszliśmy do łóżka. Zagadała do mnie w Max's. Powiedziałem sobie: „Nic z tego nie będzie". Ale potem trudno się było od niej uwolnić. Nancy była cholernie upierdliwa. Myślę, że nasze środowisko było zapewne pierwszym, w którym chłopaki i dziewczyny spotykali się na stopie przyjacielskiej. Ale Nancy i tak była marudą. Trudno było ją polubić. Nieraz siadaliśmy i żartowaliśmy sobie z niej. Kiedy szła do mnie do domu, zawsze chciała przyćpać i tak długo wierciła mi dziurę w brzuchu, aż w końcu mówiłem „tak".

Richard Lloyd: W tym czasie bycie ćpunem robiło się coraz popularniejsze na Lower East Side. Rankiem widać było ludzi, którzy stali w długiej kolejce – nawet z piętnaście metrów – jak gdyby czekali, żeby dostać się na jakiś kasowy film, a wzdłuż niej biegali dilerzy, pokrzykując: „Szykować forsę, za dziesięć minut otwieramy. Jednodolarówek nie przyjmujemy. Mają być piątki albo dychy". Zachowywali się jak kelnerzy oferujący kartę dań: „Dziś mamy brązową herę, białą herę i kokainę". Rozumiesz: „Na dzisiaj przygotowaliśmy dla państwa coś specjalnego, będą państwo zadowoleni". Czekając na dostawę hery, rozmawiało się z sąsiadami, czytało gazetę i takie tam. Wiesz, to nie były żadne chore, wstrząsane drgawkami łachudry – to byli rzeźbiarze, malarze, listonosze, pomywacze, kelnerzy, kelnerki i muzycy. Zupełnie normalni ludzie. Ja też kiedyś lubiłem tam zaglądać między jednym a drugim setem koncertu – wpaść, przyćpać i wrócić.

Philippe Marcadé: Miejsca, gdzie można było załatwić herę, bywały niekiedy przerażające – trzeba było włazić do jakichś opuszczonych budynków i w zupełnych ciemnościach wspinać się po schodach, w których brakowało połowy stopni. W ogóle nic nie widać, jest dosłownie czarno, w końcu docierasz na półpiętro oświetlone jedną jedyną świeczką. Wspinasz się dwa, trzy piętra, a potem nagle – BAM ! – wpadasz na kogoś. I okazuje się, że nie jesteś sam, tylko na schodach tłoczy się jedna za drugą dwieście osób. Więc czekasz w całkowitych ciemnościach i tylko co chwila jakiś skurwysyn mówi: „Nie wychodzić z kolejki!". Wszyscy byli naprawdę cisi i spokojni, bo każdy chciał dostać swoją działkę. Potem docierało się wreszcie na górę, schody kończyły się, były tam drzwi z niewielkim otworem, a za drzwiami – jakiś facet. Wkładało się pieniądze do tej dziury i mówiło tylko pierwszą literę: „K" jak „koks" albo „H" jak „hera". Wtedy dostawało się swój niewielki woreczek i trzeba było spierdalać, z nadzieją, że usłyszy się: „światło zielone", co oznaczało, że można wyjść, bo na ulicy nie ma gliniarzy. Jeśli słyszało się: „światło czerwone", trzeba było zostać i przeczekać, co było naprawdę przerażające. Dopiero wiele lat później zdałem sobie sprawę z tego, że to właśnie te emocje stanowiły dużą część kopa.

Richard Lloyd: Richard Hell i ja poszliśmy kiedyś kupić towar i przyskrzynili nas gliniarze. Wepchnęli nas do budynku i chcieli przeszukać. Przy Hellu znaleźli igłę i spytali go: „A to skąd się wzięło?". Richard odparł: „Kolekcjonuję zabytkowe igły". Potem zaczął pleść, że jest masochistą i lubi nakłuwać sobie ramiona. „Macie z tym jakiś problem? – spytał. – W końcu robię to sam sobie. Wiem, że to chore". Wtedy po prostu wzięli naszą heroinę i puścili nas. Kiedy już sobie poszli, Hell strasznie się wkurwił: „Jebane mendy, chcieli tylko nasz towar, a my znowu musimy iść i kupować – a nie mamy nawet strzykawki!".

Richard Hell: Te ćpuńskie klimaty były jak seks, jak jedna wielka zabawa. Ta zabawa miała miły posmak czegoś zabronionego, ale nikt jeszcze wtedy nie myślał, że to niebezpieczna sprawa. Każdy wiedział, że – patrząc technicznie – nawet jeśli weszło się w ciąg, wystarczy zrobić sobie dwa tygodnie przerwy i wszystko znów wróci do normy. Takie było podejście. Myśleliśmy, że można się tak bawić przez jakiś cztery czy pięć lat, nie pakując się w to zbyt głęboko. Po prostu było miło – z tym że robiło się tak bardzo miło, że sprawy ostro przyspieszyły. Z herą wszystko szło lepiej!

Arturo Vega: Nie lubiłem hery. Nie lubiłem jej wcale, ale przyćpałem parę razy z Dee Dee. Kiedy za pierwszym razem zrobił mi zastrzyk, nie byłem w stanie się ruszyć. Nie mogłem wstać. Czułem się tak, jakbym miał zaraz rzygnąć. Byłem senny, miałem mdłości i mówiłem takim głosem jak ćpuny na ulicy. Dee Dee powiedział: „Och, mogę ci powiedzieć, że jesteś teraz naprawdę na haju, poznaję to po twoim głosie, chciałbym mówić tak jak ty, bo to znaczy, że naprawdę czujesz się dobrze". „Ooo raaany – wydusiłem z siebie – nie mooogę, po prooostu nie mooogę wstać, Dee Dee". A Dee Dee: „To świetnie!". Ha, ha, ha. „Wcale nie – ja na to. – Zaraz zwymiotuję". Innym razem, kiedy przyćpaliśmy, najpierw Dee Dee podał mi herę, a potem sam zrobił sobie zastrzyk i nagle zaczął sinieć. Przeraziłem się. Dee Dee zapytał: „Myślisz, że coś ze mną jest nie tak?". „Nie wiem, Dee Dee – odparłem. – Takie rzeczy powinieneś wiedzieć lepiej ode mnie!". Nie tracił przytomności ani nic z tych rzecz, tylko skóra robiła mu się coraz bardziej gumiasta i sinawa. Wpadłem w panikę i zacząłem wrzeszczeć: „O mój Boże!".

Naprawdę była z niej świruska

Pam Brown: Kiedy po raz pierwszy poszłam na koncert Ramonesów w CBGB i zobaczyłam Joeya Ramone'a, powiedziałam sobie: „To jest facet dla mnie!". Zakochałam się w Joeyu na zabój. Momentalnie spakowałam manatki i z nim zamieszkałam. Dee Dee i Connie mieli łóżko przy oknie i co noc się ze sobą tłukli. Joey i ja w naszym łóżku musieliśmy chronić głowy kołdrami, w nadziei, że nie oberwiemy przy okazji. Connie była naprawdę wariatką. Szłam sobie z nią do CBGB, a już chwilę później wywlekała mnie stamtąd, machała na taryfę i okazywało się, że pozabierała portfele trzem biednym punkówom! No więc Connie wskakuje do taksówki i zaczyna sprawdzać zawartość tych portfeli – naprawdę była z niej świruska.

Arturo Vega: Zgodziłem się, żeby Connie, Dee Dee i Joey Ramone wprowadzili się do mojego loftu przy Drugiej. Z Joeyem nie było problemu. Joey był świetny. Dobrze się dogadywaliśmy. Lubiłem też Connie. Connie zwracała się do mnie: „Och, Arturo, mój znienawidzony", zamiast: „Och, Arturo, mój kochany". Mawiała: „Chciałabym cię nienawidzić, ale nie potrafię". Powtarzała to, bo zawsze mówiłem jej prawdę, na przykład: „Connie, jesteś za stara. Wiesz przecież dobrze, że jeśli Dee Dee odniesie kiedyś sukces, to cię zostawi". Ha, ha, ha. Mówiłem jej też: „Powinnaś skończyć z dragami, może wtedy będziesz jeszcze miała jakąś szansę. Może to stworzyłoby między wami prawdziwą więź. Ale nawet jeśli, to pewnie i tak cię rzuci, no bo wiesz – jesteś za stara". Ale Dee Dee długo nie zagrzał tam miejsca, bo ciągle szarpał się z Connie. Nie mogłem tego zdzierżyć. Pewnej nocy wróciłem po koncercie do domu, a Connie kompletnie odbiło – tłukli się, rzucali w siebie słoikami z farbą... Farba była dosłownie wszędzie. Poza tym spalili podłogę, stawiając na niej świeczki. W końcu powiedziałem Dee Dee, że musi się wynieść.

Richard Hell: Dee Dee i ja bujaliśmy się razem przez jakiś rok czy dwa, głównie organizując herę. Paczuszkę hery można było dostać za trzy dolce. To była standardowa cena. Zaopatrywaliśmy się w nią zwykle na rogu Dwunastej i Avenue A. Kręciła się tam gdzieś tak dziesiątka – może dwudziestka – portorykańskich dzieci, mniej więcej trzynastolatków. To byli posłańcy. Dawaliśmy im te trzy dolce, a oni dostarczali towar. Kiedy spotkałem Ramonesów, od razu poczułem, że to pokrewne dusze. Kumałem ich i nigdy nie miałem do nich żadnych zastrzeżeń. Zawsze byli tacy sami. Lisa Robinson załatwiła mi fuchę, żebym napisał o nich do miesięcznika „Hit Parader" – był to pierwszy artykuł na temat tej kapeli opublikowany w prasie o krajowym zasięgu. Każdy kawałek Ramonesów trwał nie więcej niż dwie minuty. Poprosiłem ich, żeby podali mi wszystkie tytuły. W pięciu czy sześciu numerach śpiewali, że czegoś nie chcą: „I Don't Wanna Go Down in the Basement" [Nie chcę iść do piwnicy], „I Don't Wanna Walk Around with You" [Nie chcę z tobą się szwendać], „I Don't Wanna Be Learned, I Don't Wanna Be Tamed" [Nie chcę być wykształcony, nie chcę być okiełznany] i jeszcze jakieś jedno „I Don't Wanna...". A Dee Dee powiedział: „Nie napisaliśmy żadnej piosenki o pozytywnym przesłaniu do czasu powstania »Now I Wanna Sniff Some Glue« [Chcę pokirać trochę kleju]". Byli po prostu doskonali, no nie? Z tym że to z Dee Dee jako jedynym z Ramonesów faktycznie spędzałem czas. Z pozostałymi nigdy nie zaprzyjaźniłem się aż tak dobrze, żeby móc powiedzieć, jacy są – poza tym, że Johnny miał ostrego fioła na punkcie kart baseballowych, Joeya kręcili angielscy piosenkarze, a Tommy był poważnym producentem. To, że Dee Dee to szajbus, było całkiem oczywiste. Był strasznie zabawny. Dee Dee był jednym z tych gości, o których można powiedzieć: „kompletny tępak". Ale w swojej tępocie był tak bystry, że nigdy tak naprawdę nie umiałem stwierdzić, w jakim stopniu jest to po prostu jego styl radzenia sobie ze światem. Tylko grał tępaka. Wszystko, co mówił, zawsze było naprawdę w punkt – i do tego zabawne.

Eileen Polk: Naprawdę ciągnęło mnie do Dee Dee Ramone'a, bo był w zespole, a ja lubiłam chodzić z facetami z zespołów. Poza tym, że był naprawdę uroczy. Był cudowny, chociaż jestem pewna, że jakaś część mnie chciała po prostu wywołać chaos – i ukraść Connie chłopaka. To był niezły materiał na dramat, a ja miałam idealne usprawiedliwienie, żeby to zrobić. Connie powiedziała mi wprawdzie, że Dee Dee to jej chłopak i żebym trzymała się od niego z daleka. Ponieważ jednak pobiła mnie, czułam się, jakbym miała pełne prawo zrujnować jej życie. Podarła w strzępy moją sukienkę i publicznie mnie upokorzyła. Kiedy więc następnym razem wpadliśmy na Connie, spuściłam jej ostry wpierdol. Dorian Zero, Dee Dee i ja piliśmy w jednej knajpie na rogu Szóstej Alei i Jedenastej. Dorian się zmył. Zostaliśmy we dwoje z Dee Dee – i wtedy znienacka pojawiła się Connie! Nie wiem, kurwa, skąd wiedziała, gdzie jesteśmy. Miała jakiś swój radar i po prostu zawsze umiała namierzyć Dee Dee, gdziekolwiek był. No więc weszła do knajpy i zaczęła: „Och, Dee Dee, chciałam ci tylko powiedzieć, że naprawdę się cieszę, że jesteście razem. Wciąż cię kocham, ale możemy być przyjaciółmi..." – i podobne bzdety. A potem wyszła. „Dee Dee – mówię – ona czeka na nas na zewnątrz". Ale on stwierdził: „Nie, nie, nie, nie zrobiłaby tego". Oczywiście, że na nas czekała. Kiedy wyszliśmy z knajpy, podbiegła do nas i zaczęła bluzgać na Dee Dee. Dee Dee był pijany w sztok, więc kiedy Connie go popchnęła, przewrócił się. Padając, walnął głową o kratownicę wielkiego starego cadillaca, który tam stał, a potem jeszcze poprawił o bruk. Stracił przytomność. Pomyślałam wtedy, że będę musiała wygrać tę walkę albo Connie mnie zmasakruje. Za pierwszym razem, kiedy się szarpałyśmy, trochę się powstrzymywałam, bo naokoło było pełno ludzi, i sądziłam, że ktoś stanie w mojej obronie. Ale teraz nie miałam już oporów – było pusto, a Dee Dee leżał znokautowany na ziemi. Więc zrobiłam z niej, kurwa, pasztet. Zwaliłam ją na ziemię, a potem zaczęłam po prostu tłuc i kopać. Nie pozwalałam jej wstać. Kiedy już raz padła, nie miała szans się podnieść. Uważałam też, żeby, broń Boże, nie sięgnęła do moich włosów. Od momentu, kiedy ją przewróciłam, wiedziałam, że dopóki ją napierdalam – dopóki nie daję jej podnieść się do pionu – dopóty będzie w porządku. No i spuściłam jej łomot, i byłam naprawdę szczęśliwa, że dałam radę – a Dee Dee i ja zdołaliśmy uciec. Następnego dnia jedyne, co Dee Dee miał do powiedzenia o tym wszystkim, to: „Nokaut po pijanemu to naprawdę niebezpieczna sprawa. Tlen może przestać dochodzić do mózgu". „Aha – potwierdziłam. – Masz rację, Dee Dee".

Miał czuja do wymyślania piosenek

Richard Hell: Dee Dee zadzwonił do mnie pewnego dnia i powiedział: „Napisałem kawałek, którego Ramonesi nie zrobią". Dodał: „Nie jest jeszcze skończony. Może bym tak wpadł do ciebie i pokazał, co już zrobiłem? Wtedy moglibyśmy dokończyć ten numer razem". No i, jak pamiętam, przyszedł ze swoją gitarą akustyczną. Ja miałem bas. Na dobrą sprawę piosenka była gotowa, Dee Dee nie miał tylko pomysłu na tekst. Napisałem dwa wersy – i tyle. W zasadzie był to kawałek Dee Dee, choć uważam, że ten mój tekst był całkiem niezły.

Dee Dee Ramone: Ten kawałek napisałem z czystej złośliwości wobec Richarda Hella, bo powiedział mi kiedyś, że napisze numer lepszy niż „Heroin" Lou Reeda. Wróciłem do domu i napisałem „Chinese Rocks" (Chińskie kryształki – przyp. red.). Wymyśliłem ten numer sam w mieszkaniu Debbie Harry na rogu Pierwszej Alei i Pierwszej. Richard Hell dopisał tylko parę linijek, więc uznałem jego współautorstwo.

Arturo Vega: Ramonesi przegadali temat „Chinese Rocks" i uznali, że nie chcą grać tego numeru. Tommy Ramone powiedział: „Żadnych dragów. Nie śpiewamy nic o dragach. To nie jest kawałek Ramonesów. Daj go komuś innemu".

Richard Hell: Kontrowersje związane z tym kawałkiem wzięły się stąd, że graliśmy go w zespole The Heartbreakers. Przyniosłem go na kolejną próbę, dokładnie tak, jak to robiłem w tej kapeli przez te wszystkie lata. Śpiewałem „Chinese Rocks", bo to był numer, który sam przyniosłem. Można powiedzieć, że w Nowym Jorku zrobił się nawet sławny. Ale po tym, gdy odszedłem z zespołu, The Heartbreakers nadal wykonywali go na koncertach, a później nawet go nagrali, a jako autorów podali siebie, chociaż nic w nim nie zmienili – po prostu dopisali swoje nazwiska. Johnny Thunders naprawdę miał czuja do wymyślania piosenek. Zawsze tworzył fajne, chwytliwe numery, ale akurat z „Chinese Rocks" nie miał nic wspólnego.

Johnny Ramone: Pewnie powinniśmy zrobić ten numer, ale The Heartbreakers zrobili to lepiej.

Jerry Nolan: The Heartbreakers wciąż próbowali poskładać się do kupy. Ale Richard Hell nie czuł się dobrze w zespole. Na początku myślał, że będzie frontmanem. Miał swój styl, ale po prostu nie mógł się mierzyć z Johnnym. W końcu zdobył się na odwagę i zaproponował, żebyśmy pozbyli się Johnny'ego. Tylko się, kurwa, roześmiałem. „Richard – mówię mu – sorry, chłopie, ale naprawdę wyobrażasz sobie, że wywalimy Johnny'ego ze względu na ciebie? To raczej ty musisz się pożegnać z kapelą".

Richard Hell: Zaczęło mnie irytować to, jak bardzo debilne są piosenki The Heartbreakers. Brzmiały dobrze, no ale, wiesz, te teksty... »Goin' steady, can't keep my eyes off you – can't keep my eyes ON you«. Nie mogłem się połapać, o co w tym chodzi.

Roberta Bayley: Na pewno atmosfery w zespole nie poprawiało to, że Richard chodził z Sable, która była wielką miłością Johnny'ego Thundersa w czasach The New York Dolls. To nie był przypadek, że Sable po tym, jak Johnny ją rzucił, zaczęła chodzić z innym facetem z jego kapeli – jestem tego pewna. Myślę, że Richarda też kręciło, żeby mieć „dziewczynę gwiazdy rocka".

Sable Starr: Naprawdę nadal byłam wściekła na Johna Thundersa. Zajęło mi dużo czasu, żeby się pozbierać. Spotkałam Keitha Richardsa i to było naprawdę niezwykłe. Dopiero ktoś tak świetny jak on był w stanie pokazać, że i ja jestem świetna. Keith to wspaniały człowiek. Byłam w Atlancie z Keithem, miałam pieniądze i chciałam pojechać do Nowego Jorku, żeby zobaczyć, co się tam dzieje. Byłam też ciekawa, co słychać u Johnny'ego – nie widziałam go od roku. Pierwszego wieczora Johnny zadzwonił do mnie i spytał: „Chcesz wyjść gdzieś ze mną?". Mogło być ciężko, ale moja sytuacja była klarowna. Wiedziałam, kim jestem – jestem z Keithem Richardsem, nie z nim. Poszłam więc z Johnnym na miasto, a on przedstawił mnie Richardowi Hellowi – a ja zakochałam się w nim i zamieszkaliśmy razem.

Eileen Polk: Naprawdę nie chciałam, żeby Dee Dee ćpał – głównie ze względu na Connie, bo uświadomiłam sobie, że jest to jej patent, żeby się zeszli. Nie trułam mu, że ma tego nie robić, ale on sam od czasu do czasu próbował to rzucić. I kilka razy przestawał ćpać, jednak zawsze do tego wracał. Był czysty przez parę tygodni, ale Connie niezmiennie czekała na niego z zapasem hery w kieszeni. W ten sposób go odzyskała.

Dee Dee Ramone: Connie była naprawdę paskudna – nie miała oporów, żeby użyć noża albo rozbitej butelki. Kiedy była w złym nastroju, potrafiła przywalić każdemu, i pewnego wieczoru mnie się dostało. Nancy Spungen mieszkała na Dwudziestej Trzeciej. Spędziłem z nią jedną noc, a Connie przyszła tam i zastała nas w łóżku. I dźgnęła mnie nożem, bo pieprzyłem się z Nancy. Ale w sumie to nie przejęła się tym zbytnio, bo zajebała Nancy kolekcję srebrnych dolarówek, żeby je sprzedać i kupić za to trochę hery. Więc zaproponowała po prostu: „Przyćpajmy". „Dobra" – zgodziłem się. Więc poszliśmy sobie, zostawiając Nancy.

Johnny Ramone: W sumie to nic do Connie nie miałem.

Danny Fields: Uwielbiałem ten dramat, który rozgrywał się między Dee Dee i Connie. Tak właśnie powinni się zachowywać chłopcy i dziewczęta: chlastać się nożami, to jasne. Może nie od razu po to, żeby się pozabijać, ale sprawić, żeby ktoś nie mógł zagrać koncertu – czemu nie?

Dee Dee Ramone: Connie wiele razy niemal doprowadziła mnie do śmierci, ale w pewnym sensie to ona trzymała mnie przy życiu. Nikt inny tego nie zrobił. Miałem swoje obowiązki – co wieczór musiałem grać – a nikogo nie obchodziło, czy mam gdzie mieszkać, czy mam co przyćpać, czy mam co jeść. Z wyjątkiem Connie. Connie była wszystkim, co miałem.

Książka Gillian McCain i Legsa McNeila „Please kill me. Punkowa historia punka" w przekładzie Andrzeja Wojtasika ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Czarne. Pierwsze wydanie „Please kill me" (1996 r.) znalazło się wśród dziesięciu najlepszych książek roku według „Time Out" i „Daily News". Gillian McCain jest kanadyjską poetką i fotografką; Legs McNeil to współzałożyciel pisma „Punk", autor kilku książek.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Philippe Marcadé: Jakaś dziewczyna podeszła do mnie w Mother's – miałem na sobie jeden z tych indyjskich szali – i powiedziała: „Rany, jesteś jak Keith Richards!". Zdjęła ze mnie szal i okręciła go sobie wokół szyi. Po chwili spytałem ją o imię, przedstawiła się i odpowiedziała: „Mam trochę hery, ale tak naprawdę nie wiem, jak się robi zastrzyk. Jeśli ty to umiesz, oboje zrobimy sobie dobrze". Poszliśmy do jej domu na Dwudziestej Trzeciej i okazało się, że miała tylko połowę działki za dychę. Nie dało rady, żebym i ja przyćpał, więc powiedziałem: „Nie ma sensu tego robić". Ale zrobiłem jej zastrzyk i tak zaprzyjaźniłem się z Nancy Spungen.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów