Niemcy wykupują broń

Obawa przed agresją imigrantów i bezradność państwa sprawiają, że przeciętny Niemiec wymienia argument politycznej poprawności na argument siły: gaz, pałkę, pistolet. Ale zbroją się też Czesi, Węgrzy i... Polacy.

Aktualizacja: 05.03.2016 18:38 Publikacja: 04.03.2016 06:00

Foto: PAP/EPA

Sklep Rudolfa Dehninga, największy w Hamburgu z branży militarnej, nie przeżywał nigdy takiego oblężenia, choć działa pod znaną i szanowaną marką Tramm & Hinners od niemal 100 lat. – 3600 procent i wciąż się utrzymuje – odpowiada Dehning, pytany, jak bardzo wzrósł u niego popyt na broń i akcesoria związane z samoobroną po sylwestrowo-noworocznej serii ataków imigrantów na mieszkańców w wielu niemieckich miastach.

Dehning wie, że to wskaźnik szokujący, ale dokładnie policzył i tak wyszło. To skala bez precedensu. – Z powodu znanych wydarzeń, z tymi w Kolonii i Hamburgu na czele, napaści i seksualnego molestowania wielu kobiet przez uchodźców coraz więcej niewiast i mężczyzn, w tym także osób obcego pochodzenia żyjących i pracujących w Niemczech, czuje zagrożenie – podkreśla niemiecki rozmówca „Plusa Minusa". I tłumaczy z nieukrywaną goryczą: – Zarówno policja, jak i media przez dłuższy czas wcale nie informowały o zdarzeniach, w których uczestniczyli i uczestniczą uchodźcy, lub relacjonowały je bardzo powściągliwie. Najwidoczniej te negatywne ekscesy nie przystają do obrazu polityki wobec cudzoziemców i imigrantów – kwituje hamburczyk.

600 procent więcej gazu

O masowych zakupach przez Niemców broni i wszelkiego rodzaju narzędzi służących obronie i odstraszaniu w Europie zrobiło się szczególnie głośno właśnie po wypadkach w Kolonii i Hamburgu (do ekscesów prowokowanych przez imigrantów – o czym dziś coraz śmielej donoszą niemieckie media – dochodziło we wszystkich 16 landach). Ale boom na samoobronę, dyktowaną strachem przed falą imigrantów, nie wybuchł nagle po szokującym, imigranckim „karnawale".

Obraz tego, co się działo w Niemczech na przestrzeni wielu miesięcy od czasu, gdy kanclerz Niemiec Angela Merkel niemal wprost zaprosiła imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej do Europy, podsumował niedawno Gatestone Institute, międzynarodowy think tank monitorujący zjawiska społeczno-polityczne w Europie. Publicysta tej instytucji Soeren Kern w artykule „Niemcy gromadzą broń w celu obrony własnej" napisał m.in.: „W całych Niemczech, kraju, w którym obowiązują jedne z najbardziej ostrych przepisów dotyczących nabywania i posiadania broni palnej w Europie, podaż na nieśmiercionośną broń, taką jak gaz pieprzowy, pistolety gazowe, pistolety sygnałowe, paralizatory i odstraszacze zwierząt, rośnie wręcz wykładniczo. Niemcy składają również rekordową ilość podań o pozwolenie na broń palną".

Padają liczne przykłady. „Focus" donosił, że już w sierpniu 2015 r., czyli w chwili eksplozji kryzysu migracyjnego, sprzedaż gazu pieprzowego w Niemczech wzrosła o 600 proc. „Producenci i dystrybutorzy twierdzą, że znaczny napływ cudzoziemców w ostatnich tygodniach najwyraźniej przestraszył wiele osób" – alarmowało pismo.

Według cytowanej w opracowaniu firmy KH Security, niemieckiego producenta akcesoriów do samoobrony, „sprzedaż we wrześniu 2015 roku – miesiącu, w którym skutki polityki migracji otwartych drzwi niemieckiej kanclerz Angeli Merkel zaczęły powoli stawać się jasne dla wielu Niemców – była najwyższa od czasu otwarcia firmy 25 lat temu". Według firmy wzrosło też zainteresowanie domowymi systemami alarmowymi.

Czytaj także:

Gatestone Institute zebrał szokująco długą listę sygnałów z całych Niemiec. Oto kilka przykładów. Według dyrektora generalnego DEF-TEC Defense Technology z Frankfurtu (600 proc. wzrostu sprzedaży jeszcze w 2015 r.) „nie doświadczyliśmy czegoś takiego w 21-letniej historii naszej korporacji", a według publicznej stacji radiowej Mitteldeutscher Rundfunk „obywatele Saksonii regularnie stoją w kolejkach, bardzo długich kolejkach, czekając na otwarcie sklepów z bronią". Tamże – według raportu – „właściciele sklepów z bronią donoszą o bezprecedensowej skali sprzedaży gazu pieprzowego, gazu łzawiącego, pistoletów gazowych, a nawet kusz".

– Moi klienci pochodzą z różnych warstw społecznych, od profesora do emerytki. Wszyscy się boją – mówił stacji RTL Günter Fritz, właściciel sklepu militarnego w saksońskim Ebersbach.

Podobnie było w całym kraju. „Nigdy nie przypuszczałem, że strach może tak szybko się rozprzestrzeniać" – komentował Andreas Reinhard, właściciel sklepu z bronią z Eutin w północnych Niemczech, podkreślając, że „obecnie sprzedaje codziennie cztery do pięciu sztuk broni w celu obrony własnej, w porównaniu z około dwiema sztukami na miesiąc przed ostatnią falą uchodźców". – Nasi klienci są przerażeni, spotykamy się z tym wszędzie – kwitował.

Raport przywołuje też doniesienia urzędników z Heilbronn w Badenii-Wirtembergii o tym, że sprzedaż gazu pieprzowego podwoiła się w 2015 roku. „Wedle słów jednego z właścicieli sklepów popyt na gaz pieprzowy zaczął wzrastać w sierpniu, kiedy wiele matek zaczęło kupować tę broń dla swoich córek w wieku szkolnym".

I nie jest to gołosłowne, choć warto podkreślić, że Niemcy pytani o intencje zakupów są tak wstrzemięźliwi semantycznie, jakby wciąż musieli się z nich tłumaczyć: „Uważam, że postępuję słusznie, chcąc w ten sposób ochronić moją córkę – mówiła Niemka z Gery, która kupiła swojej 16-letniej córce gaz pieprzowy. – Jest w tym wieku, że często wieczorami przebywa sama poza domem. Skoro mówi, że taka broń jest jej potrzebna do ochrony, sądzę, że nie jest to nieusprawiedliwione. Oczywiście, ze względu na obecną sytuację w Niemczech. Po prostu nie wiemy, kto tutaj przebywa".

„Ręce do góry!", czyli 100 przestępstw dziennie

W drugiej połowie 2015 r. media nieraz publikowały alarmujące artykuły o skutkach coraz większego poczucia zagrożenia wśród mieszkańców Niemiec. Soeren Kern w raporcie wymienia ich sporo: „Niemcy się boją – i sięgają po broń", „Niemcy zaopatrują się w broń: Eksplozja popytu na broń palną", „Coraz więcej osób zaopatruje się w broń palną", „Wzrasta potrzeba poczucia bezpieczeństwa", „Boom w sklepach z bronią palną" czy „Agencja ochrony: Ręce do góry!". Ten ostrzegawczy ton długo się jednak nie przebijał na czołówki mediów, a nawet teraz – po Kolonii i Hamburgu – wciąż nie jest wiodący w niemieckim mainstreamie.

Czy ów strach napędza jedynie potencjalne zagrożenie ze strony samej obecności obcych? Niestety, nie. Konkretnych, a nie abstrakcyjnych powodów jest mnóstwo i wciąż ich przybywa. Tajne policyjne raporty, które przeciekły do mediów, wskazywały, że jeszcze przed obecną falą imigrantów, bo w 2014 r., zanotowano niemal 40 tys. przestępstw, których sprawcami byli azylanci. Oznaczało to 100 aktów kryminalnych dziennie, co i tak należy uznać za kroplę w morzu, gdyż według analityków większość przestępstw „nie była w ogóle zgłaszana policji".

Do RFN już dotarło ok. 1,1 mln imigrantów, kolejne 2 mln ma dotrzeć tu wiosną tego roku, a w obliczu perspektywy łączenia rodzin przerażonym Niemcom docelowo wychodzi liczba nawet 12 mln imigrantów (szacuje się tu, że każdy imigrant może sprowadzić do Niemiec średnio czterech członków rodziny), przy czym co trzeci uniknie w ogóle rejestracji. Nawet jeśli nie dojdzie do imigracji na taką skalę (kanclerz Angela Merkel zapowiedziała właśnie działania ograniczające imigrację i zaostrzenie przepisów azylowych), mieszkańcy Niemiec szykują się na gwałtowny wzrost przestępczości, a co za tym idzie – zwiększenie bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia i życia swojego i bliskich.

Symptomy tego procesu odczuwają zresztą codziennie. Powołajmy się tu znowu na garść zebranych przez Gatestone Institute przykładów. „W Berlinie 12 klanów arabskich panuje nad światkiem przestępczym miasta (...) handlują narkotykami, okradają banki i włamują się do domów handlowych (...) a gdy państwo niemieckie wdaje się w sprawę, przekupują lub grożą świadkom". „11 września dwóch azylantów z Libii próbowało okraść sklep sieci Netto-Markt w Freibergu, mieście w Saksonii. Gdy mężczyźni zostali złapani z ukradzionymi towarami przez ochroniarza, stali się agresywni i udało im się uciec. Niedługo po tym mężczyźni wrócili do sklepu z maczetą i sprayem pieprzowym i zaczęli grozić pracownikom. Gdy na miejscu pojawiła się policja, mężczyźni zaatakowali funkcjonariuszy, którzy oddali ostrzegawcze strzały w powietrze. Jeden z migrantów został aresztowany, drugi uciekł. W ciągu kilku godzin zatrzymany mężczyzna, 27-latek ulokowany na koszt podatników w ośrodku dla uchodźców w Freibergu, został zwolniony bez postawienia mu jakichkolwiek zarzutów. Następnego ranka mężczyźni znów powrócili do sklepu, wyciągnęli nóż i zagrozili, że będą obcinać głowy pracownikom".

W Hamburgu, o czym na podstawie przecieków z policyjnych raportów donosił „Die Welt", policja okazała się bezradna wobec zorganizowanych, agresywnych grup nastolatków-imgrantów. „Ich zachowanie w stosunku do policji można określić jako agresywne, lekceważące i protekcjonalne. Sygnalizują, że są obojętni na jakiekolwiek środki podjęte przez policję. (...) Kradzieże żywności w sklepach stały się codziennością. Gdy młodzi uchodźcy są aresztowani, stawiają opór i atakują funkcjonariuszy policji". „W Stuttgarcie policja toczy przegraną bitwę przeciwko setkom azylantów z Gambii, którzy otwarcie handlują narkotykami na ulicach miasta. Natomiast gangi migrantów z Afryki Północnej poświęciły się sztuce kradzieży kieszonkowych". „W Dreźnie migranci z Algierii, Maroka i Tunezji praktycznie przejęli kontrolę nad kultowym Wiener Platz, olbrzymim placem przed wejściem na główną stację kolejową miasta. Sprzedają tam narkotyki i okradają przechodniów, najczęściej bezkarnie". Zszokowany mieszkaniec Drezna tak komentował sprawę: „To mną wstrząsnęło: zdesperowane firmy, zastraszeni pracownicy, zszokowani przechodnie – dilerzy jawnie sprzedający narkotyki. Tworzy to klimat strachu i trzeba się temu szybko przeciwstawić".

Klamrą dla tych doniesień niech będzie cytowana za „Der Spiegel" informacja – że w Duisburgu „wymykające się spod kontroli brutalne przestępstwa popełniane przez imigrantów z Bliskiego Wschodu i Bałkanów zmieniają dzielnice miasta w obszary bezprawia – obszary, które stają się de facto strefami zamkniętymi dla policji".

W służbie politycznej poprawności

Nie ma wątpliwości, że wzrost liczby przestępstw – molestowanie, gwałty, włamania i rabunki – przeciętni Niemcy kojarzą jednoznacznie z falą uchodźców. Do niedawna jednak te skojarzenia nie miały wystarczająco poważnego odzwierciedlenia w dyskursie publicznym. Przeciwnie, rozziew między tym, co było widać i słychać, a oficjalną narracją instytucji państwowych i mediów był szokujący. Jedne i drugie mają zresztą spory udział w umniejszaniu wręcz skali problemu.

Oto kilka przykładów zebranych przez wspomniany Gatestone Institute, który wskazuje, że raporty o przestępstwach „wykorzystują szereg eufemizmów", aby opisać podejrzanych cudzoziemców bez użycia słów „migranci" lub „migranci muzułmańscy": „mężczyzna z ciemnymi włosami ukradł torebkę 86-letniej kobiecie w Bad Urach", „trzech południowców okradło sklep z ubraniami w Fellbach", „72-letni mężczyzna został okradziony przez trzech ludzi o brązowej skórze w Stuttgarcie", „24-letni mężczyzna został okradziony przez dwóch ciemnoskórych mężczyzn wyposażonych w noże w mieście Wiesloch", „16-letnia dziewczyna została zgwałcona przez mężczyznę o ciemnym odcieniu skóry w pobliżu ośrodka dla uchodźców w bawarskim mieście Mering", „21-letni chłopak został ograbiony przez dwóch mężczyzn mówiących łamanym niemieckim w Karlsruhe". I jeszcze: „czterech Niemców zostało pobitych przez mężczyznę z krótkimi, ciemnymi włosami, ciemnymi oczami, o południowym wyglądzie w Überlingen, mieście na północnym brzegu Jeziora Bodeńskiego", „21-letni chłopak został okradziony przez dwóch mężczyzn o brązowym kolorze skóry w Heidelbergu. I na koniec: „30-letni somalijski azylant nazywany »Ali S« został skazany na cztery lata i dziewięć miesięcy pozbawienia wolności za próbę gwałtu na 20-letniej kobiecie w Monachium. Ali wcześniej spędził siedem lat w więzieniu za gwałt i minęło zaledwie pięć miesięcy od jego wyjścia, zanim znowu zaatakował. Aby ochronić jego tożsamość, jedna z lokalnych gazet użyła przy opisie jego przestępstw pseudonimu Joseph T.".

Mimo coraz mroczniejszych dowodów na zagrożenie, jakie niesie fala imigrantów, w Niemczech wciąż nie brakuje opinii, że masowe zakupy sprzętu do samoobrony nie mają z tym nic wspólnego. Wśród argumentów mających tego dowodzić pojawiają się nawet takie, jak „wcześniejsze zapadanie zmroku w okresie zimowym" czy „potrzeba zabezpieczenia się przed atakami dzikich wilków w północnych Niemczech".

O milczeniu głównych niemieckich telewizji na temat sylwestrowych ataków imigrantów na kobiety w Kolonii i cenzurze policyjnych raportów nawet nie ma co wspominać. Tymczasem jeszcze zanim do tego doszło, w Niemczech pojawiła się książka Franza Solms-Laubacha pod znamiennym tytułem „Koniec bezpieczeństwa: Dlaczego policja nie jest już w stanie nas chronić", a szef związku policji kryminalnej André Schulz wprost nazywał rzecz po imieniu: „Od lat prowadzona jest polityka utrzymywania populacji w ciemnościach odnośnie faktycznego stopnia przestępczości. Ludność cywilną uważa się za idiotów. Zamiast powiedzieć prawdę, urzędnicy rządowi unikają odpowiedzialności i zrzucają winę zarówno na obywateli, jak i policję".

Sięgnijmy jeszcze raz do publikacji Gatestone Institute, który przywołuje słowa Wolfganga Mayera, właściciela sklepu z bronią w Nördlingen: „W niemieckim społeczeństwie wzrasta odczucie, że państwo nie potrafi dostatecznie bronić swoich obywateli, dlatego też muszą się bronić sami.

Z powyższych relacji wynika, że w całych Niemczech lawinowo rośnie liczba podań o tzw. małe pozwolenie na broń (środki nieśmiercionośne, w tym m.in. gaz pieprzowy i paralizatory). Dla przykładu – w Berlinie, według tych źródeł, tylko w ubiegłym roku liczba „małych licencji" miała wzrosnąć o 30 proc. w stosunku do poprzedniego, a o 50 proc. liczba posiadaczy tzw. pełnej licencji na broń. Oblegane mają też być w ostatnich miesiącach niemieckie strzelnice.

Front zakupów przebiega przez Polskę

Tymczasem z niemieckich sklepów ze środkami do samoobrony dosłownie wymiotło towar. I nic nie wskazuje na to, żeby popyt miał zmaleć. Nasz hamburski rozmówca, szef sklepu Tramm & Hinners Rudolf Dehning mówi wprost: – W obecnej sytuacji boom sprzedaży tych artykułów nie wygląda na epizodyczny i jeśli w krótkim czasie nie nastąpią pozytywne zmiany, jeśli w tym roku – zgodnie z przewidywaniami – przybędą do Niemiec miliony uchodźców, ten wzmożony popyt na akcesoria obronne z pewnością się utrzyma, a może nawet jeszcze wzrośnie.

I wzrasta. W Polsce. – Drenaż niemieckich sklepów z bronią to główny powód, dla którego front zakupów przeniósł się do Polski – wskazuje Jarosław Kowalczyk, który prowadzi taki sklep – „Raj dla myśliwego" – w Słupsku.

Kowalczyk to syn Rudolfa Dehninga, więc dobrze orientuje się w branży po obu stronach Odry.

– W Niemczech są wielkie tradycje strzeleckie: myśliwskie i sportowe, i to ta dziedzina dotąd w naszej branży dominowała. Ostatnie tygodnie jednak, tak jak wskazał już mój tata, to były absolutne rekordy sprzedaży artykułów służących samoobronie, z gazami i pistoletami oraz rewolwerami hukowymi czy gazowymi na czele. Ludzie dzwonili, niemal zapisywali się w kolejki.

Teraz niemieccy klienci penetrują polskie sklepy. W Słupsku też? – Też, choć to nie ta skala, bo i znacznie dalej od granicy, ale tak. Świeży przykład: w gaz pieprzowy zaopatrzyło się u mnie np. niemieckie małżeństwo, które wracało do domu z urlopu w Łebie. Wiedzieli, że w Niemczech już o to bardzo trudno.

Bartosz Brycki z Militaria.pl, największego sklepu internetowego tej branży w Polsce, nie chce ujawniać szczegółów biznesowych w liczbach, ale jasno wskazuje na trendy: – Już w okresie jesień–zima 2015 odnotowaliśmy znaczący wzrost względem roku poprzedniego, a styczeń 2016 przyniósł tego wzrostu podwojenie.

W ofercie jest chyba wszystko. Od gazów pieprzowych i paralizatorów elektrycznych, przez pałki obronne (teleskopowe i tonfy) i tzw. kubotany, po pistolety, rewolwery i strzelby na kule gumowe i pieprzowe. Brycki podkreśla, że wzrost sprzedaży za granicę dotyczy głównie hurtu. – Są oczywiście zamówienia indywidualne z Niemiec, nawet jest ich coraz więcej, ale to wciąż raczej margines naszej sprzedaży – podkreśla.

Zdaniem naszego rozmówcy jest to uwarunkowane kwestiami prawnymi. Brycki: – Sprzedaż i posiadanie akcesoriów obronnych każdy kraj reguluje nieco inaczej, więc świadomy klient wybiera towar wprowadzony na rynek przez doświadczonego, rodzimego dystrybutora. Przykład? Gaz pieprzowy w Niemczech jest legalny, pod warunkiem że na pojemniku jest napisane: „Tierabwehrspray" (niem.: „spray przeciwko zwierzętom"). Ten kupiony w Polsce, gdzie nie ma takiego wymogu, musi być zatem na miejscu odpowiednio oznaczony. W razie konieczności może posłużyć do obrony przed człowiekiem, ale posiadanie gazu pieprzowego bez wspomnianych oznaczeń grozi w Niemczech wysoką grzywną.

Tak czy inaczej w sklepie Militaria.pl szczególnie w ostatnich miesiącach zwijają się jak w ukropie, żeby nadążyć z zamówieniami, zwłaszcza że, jak mówi, firma notuje także dynamiczny wzrost sprzedaży akcesoriów obronnych na rynku polskim. – Nie sprowadzałbym jednak wszystkiego do obawy przed imigrantami – wskazuje Bartosz Brycki. – Wydaje mi się, że pewne wydarzenia, takie jak przemoc wobec kobiet w noc sylwestrową w niemieckiej Kolonii czy napady na kierowców we francuskim Calais, budzą ogólną refleksję na temat przemocy i obrony koniecznej. Ludzie oglądają wiadomości i zadają sobie pytanie: jak ja bym się zachował w takiej sytuacji, będąc ofiarą? Czy bym sobie poradził siłą własnych rąk? Jak powinienem zadbać o bezpieczeństwo żony, siostry, mamy?

Brycki dostrzega też inną motywację. – Ostatnie miesiące uświadomiły wielu osobom, jak bardzo obywatele starej UE są rozbrojeni – zarówno mentalnie, jak i przez restrykcyjne prawo. Spieszą się więc z zakupami na wypadek, gdyby polscy politycy zechcieli równać do tych standardów.

Nasz rozmówca z Militaria.pl zastrzega, że firma nie zlecała w ostatnim czasie profesjonalnych badań postaw konsumentów, ale w tej kwestii nie wydają się one konieczne. Brycki mówi: – Posiadając dziesięć sklepów stacjonarnych w siedmiu dużych polskich miastach, trudno z klientami nie rozmawiać czy choćby nie słyszeć, o czym mówią. Z uwagą śledzimy też nastroje wokół zakupów militariów w sieci. Na forach internetowych i mediach społecznościowych – firma sama prowadzi profil na FB, który dziś ma niemal 75 tys. użytkowników. Można tu znaleźć m.in. takie wpisy, jak „Absurdalny film »szkoleniowy« dla kobiet mieszkających w kraju, gdzie nawet gaz pieprzowy jest zabroniony" czy szczegółowe pytania o dostępność i legalność różnego rodzaju sprzętu (np. na temat gazu pieprzowego: „są aplikatory w formie pistoletu? Nie chcę, by moja kobieta w panice szukała przycisku, a pistolet od razu wiadomo, jak złapać i gdzie nacisnąć" albo: „Pałka teleskopowa. Czy są jakieś ograniczenia prawne?").

Rodacy z saksów czyszczą polskie sklepy

Po wyczyszczeniu półek sklepów w Niemczech pustkami zaczynają świecić te w Polsce. – Problem jest przede wszystkim z gazami pieprzowymi, szczególnie tymi tańszymi – mówi Paweł Antas z sosnowieckiej firmy Protarget.pl, która dopiero w tym roku zaczęła prowadzić sprzedaż wysyłkową za granicę. – Wczoraj wysłałem odbiorcy dosłownie ostatni karton.

Firma prowadzi też sprzedaż detaliczną. – Wszyscy, którzy u nas kupowali, to Polacy, którzy mają za granicą małżonków, rodziców czy dzieci i martwią się o ich bezpieczeństwo – podkreśla Antas. Ale nie chce spekulować, czy spodziewa się dalszego wzrostu popytu. Przyznaje za to, że firma szykuje już stronę internetową w kilku europejskich językach.

– W naszej hurtowni, w której prowadzimy sprzedaż tylko wysyłkową, rzeczywiście w ostatnim czasie zanotowaliśmy bardzo duży ruch – usłyszeliśmy w szczecińskiej firmie ASG Militaria. – Najpopularniejszy jest gaz pieprzowy, ale dobrze schodzą też kajdanki czy pałki teleskopowe. Co z oferty firmy trafia na rynek zagraniczny? – Nie wszystko, ze względu na przepisy, wysyłamy za granicę, ale gdzie ostatecznie trafia sprzęt, który sprzedajemy polskim pośrednikom, tego nie wiemy – przyznaje.

Nie ma wątpliwości, że największe partie towaru z polskich sklepów zamawiane są za pośrednictwem sieci. Co ciekawe, w grę wchodzi nie tylko dominujący obecnie rynek niemiecki – pojawia się bowiem coraz więcej zamówień z Czech czy Węgier. Kupcy detaliści kupują zaś coraz częściej nie tylko dla siebie, ale – przy okazji – dla znajomego berlińczyka czy zaprzyjaźnionej mieszkanki Stuttgartu. Tymczasem handel akcesoriami do samoobrony kwitnie w Polsce nie tylko na przygranicznych bazarach.

– Zaczęło się w końcu roku, jak Polacy pracujący za granicą zaczęli zjeżdżać na święta – mówi Robert Kruk, właściciel sklepu „Strefa militarna" w Koszalinie, dziesięć lat w branży. – Przykład? Przyszła do nas pani zatrudniona w małej, bo około 10-tysięcznej miejscowości w północnych Niemczech. I mówi, że przyjechało tam 150 autokarów imigrantów. A jej koleżanka kilka dni wcześniej była napastowana, kiedy wieczorem wyszła do miasta.

Dmuchanie na zimne przed „gorącą wiosną"?

W Koszalińskiem niemal w każdej rodzinie jest jakiś zarobkowy emigrant, więc z dnia na dzień klientów mu przybywało. – To głównie ci pracujący w Niemczech, bo tam zaczęło brakować np. gazów. Trzeba było czekać po dwa, trzy tygodnie, a teraz to już w ogóle gaz wymiotło, zabrakło też paralizatorów, pałek, pistoletów gazowych – opowiada Kruk. – Kupują ci z Danii, bo tam np. gaz pieprzowy jest nielegalny. Głośno było przecież o dziewczynie, która za pomocą gazu obroniła się przed gwałtem, a teraz czekają ją nieprzyjemności. Ale kupują Polacy z Wysp, Holandii, Francji – zewsząd, gdzie są duże skupiska imigrantów.

Co kupują? Jak wszędzie: gaz pieprzowy – w żelu albo w chmurze. Ten w żelu jest lepszy, bo razi celnym strumieniem na dwa metry. Nie tak jak chmura, którą może zepchnąć wiatr. No i samemu można sobie zrobić krzywdę. Paralizatory? Najwięcej sprzedaje się tych „kontaktowych", bo tańsze, ale te rażące na odległość, poprzez wystrzeliwane elektrody, to już koszt co najmniej kilkuset złotych, więc cena jest jednak barierą. – To asortyment, który wybierają kobiety – mówi Robert Kruk. – Gaz czy paralizator można schować do torebki, ale sam radzę paniom nosić je pod ręką, np. w kieszeni.

Powodzeniem wśród panów – to potwierdza wielu polskich sprzedawców – cieszą się teleskopowe pałki (tu kolejny paradoks – w Niemczech można taką nabyć, ale nie wolno jej mieć przy sobie w miejscu publicznym), pistolety hukowe, pieprzowe, a także broń pierwotnie stworzona do paintballu, ale przystosowana do wystrzeliwania kul gumowych.

Jak dotąd w Polsce nie zanotowano incydentów z imigrantami, choć media niedawno doniosły, że w przygranicznej gminie Łęknica w Lubuskiem widok imigrantów próbujących przekraczać naszą granicę w luźnych, kilkuosobowych grupkach wywołał na tyle silne obawy mieszkańców, że wojewoda lubuski Władysław Dajczak wystarał się o dodatkowe patrole policyjne. – Profilaktycznie – tłumaczył nam wojewoda. – Nieopodal, po drugiej stronie granicy, pod Frankfurtem n. Odrą przebywa obecnie około 6 tys. imigrantów oczekujących na decyzje dotyczące ich dalszych losów, i to – w świetle głośnych wydarzeń sylwestrowych w Niemczech – zaniepokoiło naszych obywateli.

Wojewoda Dajczak zastrzega, że dodatkowe patrole policji pojawiły się „nie w odpowiedzi na poczucie zagrożenia, lecz z powodu mniejszego poczucia bezpieczeństwa". – Nic złego tu się nie dzieje i mam nadzieję, że tak zostanie.

Robert Kruk z koszalińskiej „Strefy militarnej" nie jest jednak optymistą, jeśli idzie o rozwój wydarzeń. I prosi, by go cytować dokładnie, bez „zaokragleń", bo tak po prostu uważa. – Wszystko to przez tę poprawność polityczną i to, że – za przeproszeniem – biały człowiek musi tolerować imigrantów, ich kulturę, ich normy, ich zasady, podczas gdy oni nie muszą przestrzegać nawet prawa.

Kruk ciągle słyszy od Polaków, że Niemcy przecież widzą, co się dzieje, ale nawet kiedy o tym rozmawiają, to po cichu. – Boją się, żeby nie wyjść na jakichś nazistów – wskazuje. – Ale to w końcu wybuchnie. Wiosna może być gorąca na Zachodzie, a ciepło może się zrobić także u nas, jak ruszy na całego imigrancki szlak do Polski przez Czechy.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Sklep Rudolfa Dehninga, największy w Hamburgu z branży militarnej, nie przeżywał nigdy takiego oblężenia, choć działa pod znaną i szanowaną marką Tramm & Hinners od niemal 100 lat. – 3600 procent i wciąż się utrzymuje – odpowiada Dehning, pytany, jak bardzo wzrósł u niego popyt na broń i akcesoria związane z samoobroną po sylwestrowo-noworocznej serii ataków imigrantów na mieszkańców w wielu niemieckich miastach.

Dehning wie, że to wskaźnik szokujący, ale dokładnie policzył i tak wyszło. To skala bez precedensu. – Z powodu znanych wydarzeń, z tymi w Kolonii i Hamburgu na czele, napaści i seksualnego molestowania wielu kobiet przez uchodźców coraz więcej niewiast i mężczyzn, w tym także osób obcego pochodzenia żyjących i pracujących w Niemczech, czuje zagrożenie – podkreśla niemiecki rozmówca „Plusa Minusa". I tłumaczy z nieukrywaną goryczą: – Zarówno policja, jak i media przez dłuższy czas wcale nie informowały o zdarzeniach, w których uczestniczyli i uczestniczą uchodźcy, lub relacjonowały je bardzo powściągliwie. Najwidoczniej te negatywne ekscesy nie przystają do obrazu polityki wobec cudzoziemców i imigrantów – kwituje hamburczyk.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami