Królestwo Danii niedawno ogłosiło powołanie ambasadora do spraw relacji z wielkimi firmami z branży nowych technologii. – Firmy, takie jak Google, Apple czy Microsoft, stały się nowym typem państw i musimy się z tym zmierzyć – powiedział szef MSZ Danii Anders Samuelsen. Powołał się przy tym również na symulację „Financial Times", który stwierdził, że gdyby Apple i Google były państwami, to należałyby do G20, czyli klubu największych gospodarek świata. „Foreign Policy" w 2016 za najlepszego dyplomatę uznało zaś nie przedstawiciela państwa, tylko Erica Schmidta, prezesa zarządu Google'a.
Czyżby na naszych oczach kończył się ład westfalski, a więc system stosunków międzynarodowych, w których dominują suwerenne państwa, bez żadnej realnej władzy ponad nimi? Jest wręcz przeciwnie. Po okresie relatywnego ograniczenia kompetencji państw narodowych w latach 1975–2008, zdaje się, że zaczynamy teraz mieć do czynienia ze wzrostem ich znaczenia. Oczywiście „powracające" państwa muszą zdobyć nowe umiejętności, by radzić sobie w świecie ultrałatwej i szybkiej komunikacji oraz wielkich koncernów, które się ową komunikacją zajmują.
Państwa narodowe przypominają dziś wręcz planety ze słynnej serii fantastycznonaukowej „Diuna", autorstwa Franka Herberta. Z jednej strony są samodzielnymi i dość silnymi graczami, z drugiej – komunikacją międzyludzką i w dużym stopniu gospodarką w ogóle zarządza potężna i tajemnicza gildia. Apple i Google to właśnie elementy tej dzisiejszej gildii. Porównywanie ich do państw zupełnie nie ma sensu. Już bliżej do państw byłoby XVIII- i XIX-wiecznym kompaniom handlowym, chociażby wschodnioindyjskiej, która miała w pewnym momencie pod bronią znacznie więcej żołnierzy niż korona brytyjska i inne europejskie potęgi. Kontrolowała też większą liczbę aspektów życia swoich pracowników/poddanych niż dzisiejsze korporacje.
Nowy realizm
Z punktu widzenia rozwoju ludzkości, państwa nie mogą po prostu zostać „wygaszone". Trudno bowiem uwierzyć, że nowy ład powstanie niejako samoistnie. Władzę tak zwyczajnie przejmą burmistrzowie miast, organizacje obywatelskie lub same gildie. Takie życzeniowe myślenie jest wręcz niebezpieczne, wiele wskazuje bowiem, że dziś ludzkość nie potrafi jeszcze niczym zastąpić państw narodowych jako generatorów społecznego zaufania. Ich nagłe wycofanie się z gry cofnęłoby nas do rzeczywistości hobbesowskiej, wojny wszystkich ze wszystkimi.
Z perspektywy UE czy USA nie jest to może zupełnie jasne. Z perspektywy Somalii i Sudanu Południowego już bardziej. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku znamienne jest, że zdaniem organizacji humanitarnych do klęski głodu doprowadziła nie tylko sama susza wywołana zmianami klimatycznymi (problem globalny), ale i fakt, że wojna domowa nie pozwoliła farmerom obsiać pól (lokalny problem słabego państwa). Mówiąc w największym skrócie: bez państw czeka nas nowe średniowiecze, które będzie z początku interesującą metaforą, a potem stanie się przytłaczającą rzeczywistością.