Przyjeżdża Chruszczow, Francja wyłapuje imigrantów

W 1960 r. Nikita Chruszczow miał przyjechać do Francji. Francuskie władze, w obawie przed możliwymi protestami uchodźców zza żelaznej kurtyny, zdecydowały się na ich internowanie.

Aktualizacja: 05.03.2017 21:44 Publikacja: 02.03.2017 12:11

Foto: Z archiwum Instytutu Literackiego

Rankiem 3 marca 1960 r. kilkuset emigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej mieszkających we Francji zbudziło ze snu głośne pukanie. Zza drzwi dochodził głos: „Proszę otworzyć, policja!". Funkcjonariusze nakazali uchodźcom spakować ubrania i rzeczy osobiste, po czym odstawili ich na najbliższy komisariat. Około południa policyjne samochody, krążąc od posterunku do posterunku, zbierały po drodze kolejnych emigrantów zza żelaznej kurtyny. Zgrupowano ich w dwóch punktach zbornych: w koszarach policji w centrum Paryża i w dawnym szpitalu Beaujon, gdzie mieściła się szkoła policyjna. Nazajutrz zatrzymani zostali przewiezieni na paryskie lotniska Orly i Le Bourget, skąd odlecieli na Korsykę.

W ten sposób władze francuskie chciały zdusić w zarodku ewentualne protesty przeciwko wizycie nad Sekwaną sowieckiego premiera Nikity Chruszczowa. Drakońskie środki były niewspółmierne do potencjalnego zagrożenia. Deportacja kilkuset emigrantów politycznych, którzy w niczym nie nadużyli gościny francuskiej, była sprzeczna z konwencją genewską o uchodźcach i tradycjami wolnościowymi Francji. Podważała zaufanie do kraju, który na sztandarach wypisał hasła wolności i braterstwa.

Pozłacana klatka

Pierwszego dnia akcji w Paryżu zatrzymano około 250 osób. Podobne działania policja przeprowadziła również na prowincji. W ciągu kilku najbliższych dni łącznie deportowano około 800 uchodźców: 750 osób na Korsykę i 50 na wyspy Belle Ile en Mer oraz Ile de Ré na Atlantyku u wybrzeża Bretanii.

Emigracyjny „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza" ukazujący się w Londynie, komentując bezprecedensowe działania władz francuskich, pisał: „Korsyka to nie Syberia, hotel na pięknej wyspie Napoleona to nie barak w Oświęcimiu czy na Kołymie, policjant francuski przychodzący rano znienacka z wezwaniem do zapakowania walizki to nie zbir z bezpieki, którego łomotanie do drzwi pośrodku nocy budzi przerażenie. A jednak... W ostatnich dniach rozegrały się w Paryżu i w innych miastach francuskich sceny, które byłyby znacznie bardziej na miejscu za żelazną kurtyną, a odrywanie nagle ludzi od ich warsztatów pracy i rodzin, choćby dla wysłania na przymusowe »wakacje«, a nie pracę przymusową, budzi odrazę. Klatka jest klatką, nawet gdy jest pozłacana. To co się dzieje we Francji z uchodźcami spod terroru komunistycznego, jest sprzeczne ze wszystkimi naszymi pojęciami o Francji i sprawia ból wszystkim jej przyjaciołom".

Niejasny był „klucz", którym władze francuskie kierowały się przy deportacji. Wśród zatrzymanych byli znani działacze polityczni, przywódcy organizacji społecznych, ale także osoby od lat niebiorące udziału w życiu politycznym. Jeden z deportowanych Polaków stwierdził, że „obok niewątpliwych i nieukrywających swego politycznego stanowiska działaczy znaleźli się na Korsyce również ludzie, którzy musieliby zaglądać do słownika, by dowiedzieć się, co oznacza słowo »polityka«". Obok emigracyjnych elit politycznych i intelektualnych licznie reprezentowani byli robotnicy czy drobni przedsiębiorcy. Wśród deportowanych były osoby w różnym wieku. Bodaj najmłodszym „zesłańcem" był 17-letni Jugosłowianin. Zdecydowanie przeważali mężczyźni, choć deportowano np. prezeskę ukraińskich akademików. Jeden z deportowanych, 37-letni Bułgar, który niedawno wyszedł ze szpitala, zmarł na zawał serca w hotelu na Korsyce.

Największą grupę narodową wśród deportowanych stanowili Węgrzy (przeważnie młodzi wiekiem emigranci po 1956 r.) oraz Ukraińcy. „Wakacje" na Korsyce musieli również spędzić uchodźcy z Rumunii, Bułgarii, Jugosławii, Czechosłowacji, Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi czy Gruzji. Na Korsyce znalazło się również kilku Chińczyków, zwolenników Czang Kai-szeka, a także blisko 80-letni komunista hiszpański, przeciwnika gen. Franco, poza tym kilku anarchistów oraz trockistów, w tym Amerykanin i Brytyjczyk.

Wśród zatrzymanych było także około 30 Polaków na czele z prezesem Oddziału Tymczasowej Rady Jedności Narodowej we Francji, znanym działaczem Stronnictwa Narodowego Aleksandrem Demideckim-Demidowiczem. Przymusowymi turystami zostali również Seweryn Eustachiwicz, czołowy działacz Stronnictwa Pracy, który w 1956 r. potajemnie, choć za przyzwoleniem władz PRL, odbył podróż do Polski, socjalista i dziennikarz (współpracownik Radia Francuskiego) Janusz Laskowski, sekretarz generalny Centrum Wolnych Związków Zawodowych na Uchodźstwie Aleksander Skrodzki, czołowy polityk SN we Francji Stanisław Łucki, sympatyzujący z narodowcami publicysta Witold Nowosad, sekretarz Zarządu Głównego Polskiego Stronnictwa Ludowego-Odłam Jedności Narodowej we Francji Władysław Kużdżał, działacz Polskiego Ruchu Wolnościowego „Niepodległość i Demokracja" oraz Związku Polskich Federalistów Zbigniew Rapacki, członek Niezależnej Grupy Społecznej i francuskiego oddziału TRJN, dziennikarz oraz nauczyciel w szkole polskiej w Les Ageux (przed II wojną mistrz Polski w boksie) Wiktor Junosza-Dąbrowski, prezes Związku Inwalidów Wojennych Jagiełłowicz, działacz Stowarzyszenia Polskich Kombatantów Władysław Gordowski, prezes Związku Robotników i Rzemieślników Polskich w Paryżu Kwaśny, prezes Związku Inżynierów i Techników Biernacki czy malarz pejzażysta Bernard Lewandowski. Policja zatrzymała również Adama Bitońskiego, sekretarza Rady Naczelnej i wiceprezesa Polskiego Stronnictwa Ludowego we Francji, podczas II wojny światowej działacza ruchu oporu, kawalera Legii Honorowej i bardzo szkodliwego agenta wywiadu PRL o pseudonimie Beatrice, zdemaskowanego przez francuski kontrwywiad i aresztowanego trzy lata później. Dzięki interwencji przewodniczącego Związku byłych Uczestników Ruchu Oporu we Francji Bitoński został zwolniony i uniknął wywiezienia na Korsykę. Musiał jednak czasowo opuścić terytorium Francji i wyjechać do Holandii. Deportacja nie ominęła jednak wielu lokalnych działaczy PSL. Wywieziono zarządy kół w St. Etienne, Ricamarie i Firminy.

Kilka dni później, 10 marca, na Korsykę deportowany został również przewodniczący Centralnej Rady Partyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej Zygmunt Zaremba. Gdy 3 marca policja dokonywała zatrzymań, przywódcy PPS na emigracji nie było w domu. Nie uniknął jednak aresztowania. Nie pomogła nawet interwencja w prefekturze policji jego politycznych przyjaciół z francuskiego MSZ. Już po zatrzymaniu w liście do żony pisał: „Kochanie, dotychczas siedzę w areszcie paryskim, wprawdzie w warunkach nie najgorszych – wyżywienie doskonałe, spanie koszarowe, siedzenie w wielkiej sali dniem i nocą oświetlonej przez cztery lampy. Najgorsze to zgrzyt klucza zamykającego drzwi dzielące od świata. I upokorzenie związane z poczuciem »więźnia« z nieprawdziwego zdarzenia". Redakcja emigracyjnego „Robotnika" w specjalnym oświadczeniu wyraziła Zarembie współczucie, że „w kraju, który był kolebką wolności, równości i braterstwa ludów, został potraktowany w sposób, który by nas nie zdziwił w sowieckiej Rosji albo faszystowskiej Hiszpanii".

Polacy znaleźli się również wśród deportowanych na wyspę Belle Ile en Mer u wybrzeża Bretanii. Zesłano tam byłego oraz obecnego prezesa Związku Studentów Polskich we Francji M. Werno i Krzysztofa Kwinto. Obaj zostali zatrzymani przez policję 7 marca.

Po przylocie na Korsykę deportowani byli witani przez prefekta jako „goście wyspy". Następnie autokarami rozwieziono ich do kilkunastu hoteli położonych w miejscowościach turystycznych. Rząd francuski płacił za ich pobyt i wyżywienie. Otrzymywali również diety w wysokości 10 nowych franków dla samotnych i 20 franków dla tych, którzy pozostawili rodziny. Trzydziestu sześciu uchodźców internowanych w położonej w górach wiosce Evisa podjęło głodówkę, domagając się przeniesienia do innego miejsca. Skarżyli się na zimno i wilgoć w nieogrzewanych hotelach. Niezwłocznie przeniesiono ich do miejscowości Porto na wybrzeżu. Inna grupa rozpoczęła strajk głodowy, protestując przeciwko niewypłaceniu im obiecanej diety. Zaległość została szybko uregulowana.

Giedroyc na komisariacie

Zgodnie z zarządzeniem francuskiego MSW część emigrantów, którzy nie zostali deportowani, musiała się meldować na posterunku policji raz lub nawet dwa razy dziennie. Dotyczyło to np. Jerzego Giedroycia i całego zespołu „Kultury", dyrektora Biblioteki Polskiej w Paryżu Czesława Chowańca czy prezesa Polskiego Ruchu Wolnościowego „Niepodległość i Demokracja" we Francji, Tadeusza Parczewskiego. Nakaz ten obowiązywał przez cały czas pobytu Chruszczowa we Francji, nawet wówczas, gdy przebywał on z dala od Paryża: „Czyżby policja obawiała się, że jeżeli dziennikarze z »Kultury« tylko raz dziennie zameldują się, to w międzyczasie polecą odrzutowcem do Marsylii, aby dokonać tam zamachu [na Chruszczowa]?" – ironizował londyński „Dziennik Polski".

Ponieważ komisariat w Maisons-Laffitte oddalony był o dwa kilometry od siedziby „Kultury", nakaz dezorganizował pracę redakcji, tym bardziej że w tym kierunku nie kursował żaden autobus: „tylko Józio [Czapski] ma rower i umie na nim jeździć" – narzekał Giedroyc w jednym z listów do Jerzego Stempowskiego. Na policji musiał się również meldować Czesław Miłosz, współpracownik „Kultury", który mieszkał w podparyskim Montgeron. Pisarz Andrzej Bobkowski w liście do Giedroycia z dalekiej Gwatemali, gdzie mieszkał, komentując wiadomości o deportacji uchodźców, stwierdził krótko, acz dosadnie: „To jest Franca, a nie Francja. Odbiło mi się okupacją niemiecką, tylko że to [deportacja uchodźców] było jeszcze nikczemniejsze".

Mimo nawału pracy i dodatkowych „zajęć" Giedroyc interesował się losem internowanych. Wysyłał na Korsykę książki wydane przez „Kulturę". Zachęcał też do tego emigracyjne wydawnictwa ukraińskie, litewskie, serbskie czy węgierskie. W kwietniowym numerze miesięcznika wydrukował reportaż jednego z deportowanych, Janusza Laskowskiego.

Natychmiast po otrzymaniu wiadomości o pierwszych zatrzymaniach Polaków we francuskim MSZ interweniował telefonicznie Kajetan Morawski, były ambasador RP w Paryżu, a ówcześnie przedstawiciel emigracyjnych władz (Egzekutywy Zjednoczenia Narodowego) nad Sekwaną. Polski dyplomata wskazywał na bezsens postępowania policji. Uważał, że pozbawienie uchodźstwa rozważnych i ogólnie szanowanych przywódców może wywołać ze strony elementów gorętszych gwałtowne reakcje. Podkreślił, że w rezultacie policja osiągnęła cel wprost odwrotny do zamierzonego. Upomniał się też o skreślenie z listy przeznaczonych do deportacji Demideckiego-Demidowicza. Po południu Morawski otrzymał telefoniczną odpowiedź, z której wynikało, że francuskie MSZ podziela jego zapatrywania i obawy. Tłumaczono jednak, że MSW otrzymało w tej sprawie pełną swobodę działania, a opinie innych resortów nie były praktycznie brane pod uwagę. Udało się jednak uzyskać skreślenie z listy deportowanych prezesa oddziału TRJN we Francji. Demidecki-Demidowicz oświadczył jednak, że nie chce skorzystać z uprzywilejowanego traktowania i podzielił los pozostałych uchodźców zesłanych na Korsykę.

Syzyfowa deportacja

12 marca ambasador Morawski złożył we francuskim MSZ protest Egzekutywy Zjednoczenia Narodowego. Emigracyjne władze wyraziły ubolewanie z powodu ograniczenia wolności osobistej oraz deportacji szeregu Polaków na czas wizyty Chruszczowa we Francji: „Ograniczenia te – pisano – sprzeczne ze stałym tak szlachetnym liberalizmem polityki francuskiej, wywołały w polskim społeczeństwie emigracyjnym, we wszystkich krajach osiedlenia w wolnym świecie, ożywionym tradycją przyjaźni polsko-francuskiej, zdziwienie i negatywne wrażenie". Domagano się „rewizji podjętych kroków, tak krzywdzących uchodźców politycznych, którzy przebywają od wielu lat we Francji i są związani z krajem zamieszkania węzłami głębokiego przywiązania".

Ostatecznie Chruszczow przyleciał do Paryża 23 marca, czyli tydzień później, niż początkowo planowano. Powodem miała być grypa. W rzeczywistości jego choroba miała raczej dyplomatyczny charakter. Chodziło o targi co do programu pobytu we Francji. Zanim jeszcze sowiecki dyktator przybył nad Sekwanę, już odniósł niezwykłe zwycięstwo: zmusił swoich gospodarzy, by zdradzili swoje własne zasady i tradycję gościnności. Pojawiły się również pogłoski, że lista osób deportowanych na Korsykę została uzgodniona z ambasadą sowiecką w Paryżu.

Już pierwszego dnia przeciwko deportacji emigrantów protestowała grupa pisarzy francuskich oraz redakcja „Le Figaro". Literaci ze Związku Pisarzy Walczących o Prawdę stwierdzili, że „protestują przeciwko krokom, hańbiącym nasz kraj w umysłach wszystkich, którzy na całym świecie, zawsze ufali naszym instytucjom i naszym tradycjom wolności".

Telegram protestacyjny adresowany do prezydenta Charles'a de Gaulle'a wysłała też Komisja Główna Zgromadzenia Europejskich Narodów Ujarzmionych (ACEN) w Nowym Jorku. W następnych dniach protesty ogłosił Episkopat Francji, Francuska Partia Socjalistyczna, Chrześcijańskie Związki Zawodowe, Związek Dziennikarzy Francuskich. Mimo licznych protestów francuskiej opinii publicznej deportowanym nie pozwolono na powrót do miejsc zamieszkania. Przeciwko groźbie przedłużenia pobytu na Korsyce protestowali również sami deportowani.

W liście do francuskiego MSW, domagając się powrotu do normalnego życia, pisali: „Jesteśmy głęboko oburzeni, że nasze życie rodzinne, społeczne, a zwłaszcza zawodowe zależy od niedyspozycji Nikity Chruszczowa". Tuż przed przyjazdem gościa z Moskwy władze francuskie zwolniły jedynie 30 wywiezionych na Korsykę. Wśród nich było trzech Polaków.

Gdy 3 kwietnia 1960 r., po dwunastu dniach, Chruszczow zakończył swój tour de France, blisko 800 deportowanych uchodźców mogło wreszcie wrócić do domów.

O internowanych wielokrotnie pisała prasa francuska. Na Korsykę przyjechała również ekipa amerykańskiej telewizji i radia. Zainteresowanie mediów przyczyniło się do niespodziewanego nagłośnienia w świecie sprawy uchodźców, ale także sytuacji w krajach za żelazną kurtyną. Miesięczny pobyt na Korsyce sprzyjał wzajemnemu poznaniu emigrantów z różnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Okazało się, że los ich i ich narodów jest wspólny, dlatego powinni solidarnie występować w walce o wolność. Bezprecedensowe postępowanie władz francuskich było dla nich przykrą niespodzianką, źródłem goryczy i rozczarowania. Uchodźcy kolejny raz stali się ofiarą wielkiej polityki. W ich oczach niewątpliwie ucierpiał też prestiż Francji oraz nadzieja, że Zachód zawsze jest i będzie po ich stronie.

Magazyn Plus Minus

 

Autor jest historykiem, kierownikiem Katedry Historii Najnowszej w Instytucie Historii Uniwersytetu Opolskiego. Zajmuje się polską emigracją polityczną i działaniami władz PRL wobec wychodźstwa

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Rankiem 3 marca 1960 r. kilkuset emigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej mieszkających we Francji zbudziło ze snu głośne pukanie. Zza drzwi dochodził głos: „Proszę otworzyć, policja!". Funkcjonariusze nakazali uchodźcom spakować ubrania i rzeczy osobiste, po czym odstawili ich na najbliższy komisariat. Około południa policyjne samochody, krążąc od posterunku do posterunku, zbierały po drodze kolejnych emigrantów zza żelaznej kurtyny. Zgrupowano ich w dwóch punktach zbornych: w koszarach policji w centrum Paryża i w dawnym szpitalu Beaujon, gdzie mieściła się szkoła policyjna. Nazajutrz zatrzymani zostali przewiezieni na paryskie lotniska Orly i Le Bourget, skąd odlecieli na Korsykę.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów