Chodziło o to, by raz w tygodniu stołówki serwowały wyłącznie wegetariańskie potrawy. Słaby wynik Zielonych w poprzednich wyborach nie odstraszył jednak niemieckiej lewicy od wegetariańskich eksperymentów. Socjalistyczna minister środowiska postanowiła iść znacznie dalej i zdecydowała o wyrugowaniu w jej resorcie mięsa i ryb z menu podczas wszystkich organizowanych przezeń imprez. Jak czytamy w „Guardianie", zamiast bratwursta dostaniemy cykorię z karmelizowanym jabłkiem, eskalopki z selera czy lasagne z farszem sojowym.
– Tu idzie o naszą wiarygodność – tłumaczy decyzję swojej szefowej rzecznik niemieckiego Ministerstwa Środowiska. – Chcemy dawać dobry przykład. Ekolodzy od dłuższego czasu alarmują, że podczas hodowli zwierząt powstaje dużo gazów cieplarnianych, gdy tymczasem rukola, brukselka czy fasolka, rosnąc, pochłaniają CO2, wytwarzając tlen. Oprócz tego przekonują o tym, że dla zdrowia znacznie lepsze jest jedzenie warzyw niż mięsa.
Lewicowej minister środowiska sprzeciwił się z kolei konserwatywny (pochodzący z CSU) minister żywności, który oświadczył, że w jego resorcie żadnych zakazów nie będzie. – Zamiast paternalizmu i ideologii opowiadam się za różnorodnością i swobodą wyboru – oświadczył bawarski polityk.
I szczerze powiedziawszy, trafił w sedno. Bo rzeczywiście polem konfliktu ideologicznego stają się bardzo często zakazy. Chcemy promować żywność neutralną dla środowiska? Trzeba zakazać jedzenia mięsa. Chcemy, by dzieci zdrowo jadły w szkołach? Zakażmy sprzedaży batoników. Co ciekawe, w tych sporach lewica i prawica często wymieniają się miejscami.
Często wszak prawica odwołuje się do pojęcia bezpieczeństwa czy sprawiedliwości, które niekiedy kłóci się z indywidualną wolnością. Wówczas jej zwolennicy przymykają oko na ograniczanie różnorakich swobód – na przykład prywatności – argumentując, że świat, w którym rozpanoszyli się terroryści, nie może wyglądać jak dawniej. Wtedy obrońcą indywidualnych swobód staje się lewica.