Wydaje się, że we współczesnym społeczeństwie nie ma już miejsca dla rodziny, podobnie jak nie ma w nim miejsca dla Kościoła. Zarówno jednej, jak i drugiej instytucji już niejednokrotnie próbowano dorysować wąsy i brodę i odesłać je do archiwum spraw ludzkości. Rodzina stanowi propozycję życia, której nie toleruje dominująca mentalność. Tymczasem rodzina, podobnie jak Kościół, obnaża boleśnie kłamliwe założenia społeczeństwa jednostek budujących swą tożsamość poprzez postawienie się w centrum wszechświata i historii. Jednostka stała się panem świata. W stwierdzeniu „ja" nie kryje się żadne pytanie o sens, o prawdę, piękno czy słuszność. Prawda stała się wypowiadaną opinią, dobro zaś przekształciło się w dobrobyt. W podejściu do zapewnienia sobie dobrobytu najczęściej chodzi o wykorzystanie życia do maksimum na poziomie doznań, drugi człowiek służy zaś jako środek do osiągnięcia tego celu. Nic dziwnego, że w tej rozgrywce postawy do niedawna w świetle tradycyjnej moralności uznawane za anomalia, zyskują rangę normy.
Mentalność antykoncepcyjna
Mary Eberstadt, feministka, wykładowczyni Stanford University, w swej książce „Why the West Really Lost God" ("Dlaczego Zachód stracił Boga") zaproponowała nową teorię sekularyzacji. Według niej w wielu krajach świata zachodniego spadek zainteresowania wiarą ma związek z pigułką antykoncepcyjną. „Wbrew temu, co utrzymują piewcy laicyzmu, to nie typ wychowania i wygoda życia przegnały Boga" – pisze Eberstadt. Przykładem tego są Stany Zjednoczone jako kraj bogaty, a zarazem religijny. Zawsze istniał ścisły związek między wiarą a rodziną. Autorka uznaje za naukowy przesąd twierdzenie, jakoby schyłek rodziny na Zachodzie był skutkiem procesów sekularyzacyjnych. Jest dokładnie odwrotnie: to kryzys rodziny napędza tryby sekularyzacji społeczeństwa. Prawidłowość tę da się zauważyć na kilku przykładach. Im mniej dzieci w rodzinie, tym mniejszy udział członków tej rodziny w niedzielnej mszy świętej. Mężczyzna żonaty i posiadający dzieci dwukrotnie częściej chodzi do kościoła niż mężczyzna nieżonaty i bezdzietny. Podobnie jest też w tak zwanych wolnych związkach. Zależność powyższą można by wyrazić następująco: to, co postanowisz zrobić w przyszłości, gdy chodzi o rodzinę – zawarcie małżeństwa, posiadanie dzieci – będzie miało ogromny wpływ na to, ile czasu spędzisz (lub nie) w kościele. Większy wpływ na stopień religijności ich członków mają rodziny liczne i trwałe. Wręcz sejsmiczne konsekwencje dla kondycji społeczeństwa miało wydobycie się z butelki złego ducha antykoncepcyjnego przyzwolenia, uwolnienie się od obawy przed „niechcianą ciążą". Im więcej pigułki, tym mniej czasu na rodzinę, a w związku z tym mniej czasu na religię.
Antykoncepcja, choć dotyczy sfery seksualnej, jest uderzeniem nie w szóste – jak by się zdawało – ale pierwsze przykazanie, na co wytrwale zwracał uwagę Jan Paweł II. Pigułka bez wątpienia przyczynia się radykalnie do zmiany wizji człowieka, kobiety, wierności, rodzicielskiej hojności, ale przede wszystkim uderza w relację zaufania do Boga. Już nie On decyduje o kształcie życia, nie On jest Panem historii. Sami bierzemy sprawy we własne ręce. Więcej pigułek, mniej Boga.
Pigułka stała się podstawą nowej rewolucji antropologicznej. Odkąd w 1957 roku na rynek amerykański, a zaraz potem brytyjski, został wypuszczony antykoncepcyjny produkt hormonalny o nazwie Enovid, społeczeństwa zachodnie zaczęła ogarniać rewolucja dokonująca się jednocześnie na wielu płaszczyznach: biologicznej, psychologicznej, społecznej i ekonomicznej. Dotąd kobieta pozostawała zawsze w fazie płodnej z wyjątkiem okresu ciąży lub karmienia. Za sprawą nowego specyfiku farmakologicznego kobieta przebywa na stałe w fazie niepłodności z wyjątkiem okresów wyznaczonych przez nią samą. To zrodziło przemianę myślenia i postępowania nazwaną w 1963 roku przez biskupa George'a Kelly'ego „mentalnością antykoncepcyjną". Inni nadawali jej podobną nazwę: „kultura antykoncepcyjna" (Patricia Kowal), „moralność antykoncepcyjna" (Elizabeth Anscombe), „antykoncepcyjny nawyk" (Wanda Półtawska).
Ten styl myślenia spowodował miażdżące w skutkach uderzenie w dotychczasowe prawidłowości. Najpierw spowodował oddzielenie myślenia o ludzkim ciele od osoby, następnie odseparował seks od miłości, by wreszcie dokonać oddzielenia jednoczącego i prokreatywnego znaczenia małżeństwa od seksualności. W następstwie uderzenia w więź między seksualnością, małżeństwem i prokreacją wytworzył się nowy sposób myślenia promujący subiektywne libido jako jedyne kryterium słuszności ludzkiego postępowania.