Ks. Skrzypczak: Antykoncepcja czyli pigułka antyreligijna

Pigułka antykoncepcyjna zapoczątkowała antropologiczną i społeczną rewolucję. Przyjście dziecka na świat przestało być darem od Boga, a stało się arbitralną decyzją rodziców. Skutki tej zmiany dotknęły nie tylko rodzin, ale też całych społeczeństw.

Aktualizacja: 18.02.2017 05:07 Publikacja: 16.02.2017 11:08

Ks. Skrzypczak: Antykoncepcja czyli pigułka antyreligijna

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Wydaje się, że we współczesnym społeczeństwie nie ma już miejsca dla rodziny, podobnie jak nie ma w nim miejsca dla Kościoła. Zarówno jednej, jak i drugiej instytucji już niejednokrotnie próbowano dorysować wąsy i brodę i odesłać je do archiwum spraw ludzkości. Rodzina stanowi propozycję życia, której nie toleruje dominująca mentalność. Tymczasem rodzina, podobnie jak Kościół, obnaża boleśnie kłamliwe założenia społeczeństwa jednostek budujących swą tożsamość poprzez postawienie się w centrum wszechświata i historii. Jednostka stała się panem świata. W stwierdzeniu „ja" nie kryje się żadne pytanie o sens, o prawdę, piękno czy słuszność. Prawda stała się wypowiadaną opinią, dobro zaś przekształciło się w dobrobyt. W podejściu do zapewnienia sobie dobrobytu najczęściej chodzi o wykorzystanie życia do maksimum na poziomie doznań, drugi człowiek służy zaś jako środek do osiągnięcia tego celu. Nic dziwnego, że w tej rozgrywce postawy do niedawna w świetle tradycyjnej moralności uznawane za anomalia, zyskują rangę normy.

Mentalność antykoncepcyjna

Mary Eberstadt, feministka, wykładowczyni Stanford University, w swej książce „Why the West Really Lost God" ("Dlaczego Zachód stracił Boga") zaproponowała nową teorię sekularyzacji. Według niej w wielu krajach świata zachodniego spadek zainteresowania wiarą ma związek z pigułką antykoncepcyjną. „Wbrew temu, co utrzymują piewcy laicyzmu, to nie typ wychowania i wygoda życia przegnały Boga" – pisze Eberstadt. Przykładem tego są Stany Zjednoczone jako kraj bogaty, a zarazem religijny. Zawsze istniał ścisły związek między wiarą a rodziną. Autorka uznaje za naukowy przesąd twierdzenie, jakoby schyłek rodziny na Zachodzie był skutkiem procesów sekularyzacyjnych. Jest dokładnie odwrotnie: to kryzys rodziny napędza tryby sekularyzacji społeczeństwa. Prawidłowość tę da się zauważyć na kilku przykładach. Im mniej dzieci w rodzinie, tym mniejszy udział członków tej rodziny w niedzielnej mszy świętej. Mężczyzna żonaty i posiadający dzieci dwukrotnie częściej chodzi do kościoła niż mężczyzna nieżonaty i bezdzietny. Podobnie jest też w tak zwanych wolnych związkach. Zależność powyższą można by wyrazić następująco: to, co postanowisz zrobić w przyszłości, gdy chodzi o rodzinę – zawarcie małżeństwa, posiadanie dzieci – będzie miało ogromny wpływ na to, ile czasu spędzisz (lub nie) w kościele. Większy wpływ na stopień religijności ich członków mają rodziny liczne i trwałe. Wręcz sejsmiczne konsekwencje dla kondycji społeczeństwa miało wydobycie się z butelki złego ducha antykoncepcyjnego przyzwolenia, uwolnienie się od obawy przed „niechcianą ciążą". Im więcej pigułki, tym mniej czasu na rodzinę, a w związku z tym mniej czasu na religię.

Antykoncepcja, choć dotyczy sfery seksualnej, jest uderzeniem nie w szóste – jak by się zdawało – ale pierwsze przykazanie, na co wytrwale zwracał uwagę Jan Paweł II. Pigułka bez wątpienia przyczynia się radykalnie do zmiany wizji człowieka, kobiety, wierności, rodzicielskiej hojności, ale przede wszystkim uderza w relację zaufania do Boga. Już nie On decyduje o kształcie życia, nie On jest Panem historii. Sami bierzemy sprawy we własne ręce. Więcej pigułek, mniej Boga.

Pigułka stała się podstawą nowej rewolucji antropologicznej. Odkąd w 1957 roku na rynek amerykański, a zaraz potem brytyjski, został wypuszczony antykoncepcyjny produkt hormonalny o nazwie Enovid, społeczeństwa zachodnie zaczęła ogarniać rewolucja dokonująca się jednocześnie na wielu płaszczyznach: biologicznej, psychologicznej, społecznej i ekonomicznej. Dotąd kobieta pozostawała zawsze w fazie płodnej z wyjątkiem okresu ciąży lub karmienia. Za sprawą nowego specyfiku farmakologicznego kobieta przebywa na stałe w fazie niepłodności z wyjątkiem okresów wyznaczonych przez nią samą. To zrodziło przemianę myślenia i postępowania nazwaną w 1963 roku przez biskupa George'a Kelly'ego „mentalnością antykoncepcyjną". Inni nadawali jej podobną nazwę: „kultura antykoncepcyjna" (Patricia Kowal), „moralność antykoncepcyjna" (Elizabeth Anscombe), „antykoncepcyjny nawyk" (Wanda Półtawska).

Ten styl myślenia spowodował miażdżące w skutkach uderzenie w dotychczasowe prawidłowości. Najpierw spowodował oddzielenie myślenia o ludzkim ciele od osoby, następnie odseparował seks od miłości, by wreszcie dokonać oddzielenia jednoczącego i prokreatywnego znaczenia małżeństwa od seksualności. W następstwie uderzenia w więź między seksualnością, małżeństwem i prokreacją wytworzył się nowy sposób myślenia promujący subiektywne libido jako jedyne kryterium słuszności ludzkiego postępowania.

Myślenie antykoncepcyjne otworzyło przed człowiekiem perspektywę wielu nowych „obietnic". Intensywność miłosnych doznań w związku nie musiała się już wiązać z koniecznością przyjmowania nowych dzieci. W związku z tym można było więcej uwagi i energii poświęcić dziecku już posiadanemu, wpływając na podniesienie jego „jakości" (często rozumianej jako szansa na zdobycie atrakcyjnej pozycji na rynku pracy). Antykoncepcja miała w założeniu wyeliminować uciekanie się do przerywania niechcianej ciąży. Kobieta mogła się spełniać w inny sposób, niż tego dotąd od niej wymagały priorytety macierzyństwa. Pigułka zapobiegająca poczęciu dziecka była odtąd traktowana jako środek podnoszący poziom szczęśliwego życia.

Oczywiście o podobnym efekcie należy mówić zarówno w przypadku stosowania antykoncepcji materialnej, jak i metod naturalnych uczonych w poradniach katolickich. Niejedna para, która „przejrzała na oczy", mówiła mi z sarkazmem o tym, że wystarczyło w gruncie rzeczy skrupulatne techniczne stosowanie się do technik w ramach naturalnej regulacji płodności, by nie obciążyć sobie formalnie sumienia i osiągnąć podobny rezultat. Tymczasem naturalne metody akceptowane przez Kościół nie służą obronie przed potomstwem, ale są dopuszczane jedynie tymczasowo w sytuacjach wyższej konieczności, takich jak choroba, kryzys psychologiczny, szczególne zadania społeczne itd.

Niektórzy zwolennicy obyczajowych przemian, mimo iż domagali się wolności w dostępie do antykoncepcji, dostrzegali też zgubne skutki, do których może ona doprowadzić. Max Horkheimer, jeden z założycieli filozoficznej, neomarksistowskiej Szkoły Frankfurckiej, twierdził, że „pigułka przekształci Romeo i Julię w eksponaty muzealne". Ceną za to będzie szybsza utrata poczucia wzajemnej przynależności, a w rezultacie śmierć miłości. Inna przedstawicielka świata współczesnej filozofii, uczennica Ludwiga Wittgensteina, Elizabeth Anscombe, powiedziała: „Zaakceptowaliśmy to, czego w żadnym razie nie należało przyjmować. Tym samym zaakceptowaliśmy śmierć i nieszczęście. Lecz możliwości działają niszcząco na samą afirmację. Tak jest z możliwością swobodnego uprawiania stosunków i zapobiegania zapłodnieniu". Ciąża nie jest już naturalnym owocem miłości dwojga osób, ale dokonanym arbitralnie wyborem.

Kobieta o mentalności antykoncepcyjnej mówi: spłodziłam dziecko. Jest to efekt jej procesu decyzyjnego. To żaden dar. Ponadto ów decyzyjny proces zostaje wzbogacony o możliwości kontrolowania poczętego życia dzięki diagnostyce prenatalnej. Ma ono zapewnić kobiecie, że dziecko będzie doskonałe. To z kolei otwiera nowy obszar konfliktu wartości i nowe konsekwencje antykoncepcyjnej mentalności. Bycie doskonałym – z łaciny per-factum – zakłada całkowite spełnienie. Stoi to w przypadku małego człowieka w sprzeczności z procesem wychowawczym, którego potrzebuje do rozwoju każda osoba. Edukacja – z łaciny ex-ducare – oznacza wyprowadzanie poza stan niedojrzałości, czyli niespełnienia. Zakłada więc niekompletność przychodzącej na świat nowej osoby. Konflikt pojęciowy musi przynieść skutki w postaci zmiany podejścia wychowawczego rodziców do dziecka. Mężczyzna i kobieta ogarnięci antykoncepcyjną mentalnością są skłonni tłumaczyć wściekłość dziecka nie jako wadę w sposobie reagowania emocjami, którą należy powoli edukować, ale jako jego prawo i potrzebę. Wada staje się zaletą. Dziecko wymuszające na dorosłych swój punkt widzenia, postnowoczesny „terrorysta" w pieluchach, jest postrzegany jako typ zdecydowany, wiedzący czego chce.

Protestanckie uwiedzenie

Powyższym spostrzeżeniom odpowiada doświadczenie Kościołów protestanckich, których zachowanie można nazwać autodestrukcyjnym. Doktryna po doktrynie wprowadzały one zmiany, które nadwerężyły więź istniejącą między Kościołem a rodziną, co jeszcze bardziej przyspieszyło proces sekularyzacji. Nie w tym rzecz, że ci reformatorsko nastawieni przywódcy religijni chcieli świadomie doprowadzić do ruiny ich wspólnoty. Kierowali się zazwyczaj humanistycznym zamiarem stworzenia chrześcijaństwa łagodniejszego, o bardziej tolerancyjnej twarzy.

Najpierw wierni zaczęli coraz mocniej stawiać bierny opór nauczaniu ich Kościołów poprzez ulegający zmianom styl życia, następnie zaś duchowni, żeby nie stracić owieczek z owczarni, wpadali na pomysł podcinania gałęzi swej doktrynalnej tożsamości, na której od wieków siedzieli. Wiele osób dziś uważa, że dzięki złagodzeniu nakazów religijnych świat stanie się lepszym miejscem. Według oksfordzkiego historyka Rodericka Phillipsa to reformacja na długo przed rewolucją seksualną postanowiła zmienić chrześcijański świat przez setki lat pozostający w nietkniętej formie, odstępując od nierozerwalności małżeństwa. Reformatorzy, na czele z Marcinem Lutrem i Janem Kalwinem, odrzucili nie tylko rzymskokatolicką doktrynę o nierozerwalności małżeństwa, ale też praktycznie wszystkie inne aspekty nauczania o małżeństwie.

Dziś rozwód w protestanckich Kościołach głównego nurtu jest pozbawiony nie tylko piętna religijnego, ale wręcz jakiegokolwiek znaczenia moralnego. Jest to przykład tak zwanego rozwodnienia chrześcijaństwa. Najpierw pojawiają się ograniczone wyjątki od reguły, potem te wyjątki przestają być ograniczone i stają się nieformalną normą, aż w końcu ta nowa norma zyskuje teologiczne usankcjonowanie. Podobnie było z antykoncepcją. W tej dziedzinie inicjatywę jako pierwsi przejęli anglikanie. Niemal przez całe swe dzieje chrześcijaństwo nauczało, że używanie sztucznej antykoncepcji jest grzechem. Aż do konferencji w Lambeth w 1930 roku i przyjęcia tak zwanej rezolucji 15, w której Kościół anglikański pozwolił na odstępstwo od zasady w pewnych określonych wyjątkowych sytuacjach. Zgodzono się na antykoncepcję z powodu współczucia dla ludzkiej ułomności oraz chęci pójścia z duchem czasu, mając na uwadze, że chodzi jedynie o wyjątki od reguły. Deklarowano zdecydowane potępienie dla stosowania jakichkolwiek form kontroli poczęć z powodu egoizmu, dążenia do bogactwa lub zwykłego wygodnictwa.

Podobną drogą przebiegało otwieranie się Kościołów na homoseksualistów. Do niedawna zachowania homoseksualne były zakazane zarówno przez judaizm, jak i chrześcijaństwo. Tymczasem w zadziwiający sposób kwestia, która zaledwie 30 lat temu znajdowała się gdzieś na peryferiach społecznego zainteresowania, teraz odgrywa kluczową rolę w duszpasterskich dywagacjach wielu wspólnot kościelnych. Kto by pomyślał, że zgoda na antykoncepcję przetrze ścieżki akceptacji homoseksualizmu?

W 1996 roku arcybiskup Canterbury Robert Runcie tłumaczył decyzję o wyświęceniu aktywnych gejów, powołując się na konferencję w Lambeth. Przecież „aktywność seksualna jest miła Bogu sama w sobie" ?– uzasadniał. Akceptacja celowo bezpłodnego seksu wśród osób heteroseksualnych bez trudu znalazła ścieżkę dla teologicznej aprobaty par o tej samej płci. W 1930 roku amerykańscy luteranie reagowali wrogo na przyjętą przez anglikanów „rezolucję 15". Mimo to już w 1954 roku Kościół Ewangelicko-Luterański zachęcał do stosowania antykoncepcji, zaś 37 lat później zadeklarował: „Chcemy, aby osoby homoseksualne w pełni uczestniczyły w życiu wspólnoty Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego". Niecałe dwie dekady później, w 2009 roku, ta religijna tolerancja poszła w kierunku oficjalnej akceptacji dla praktyk homoseksualnych. Aktywni geje mogli pełnić funkcję pastora. Potrzeba zwrócić uwagę na pewną ogólniejszą prawidłowość: po zmianie zasad dotyczących seksualności szybko następował spadek liczby wiernych należących do określonej wspólnoty wyznaniowej oraz poziom ich pobożności.

Z tą samą szybkością, z jaką zmieniano własną doktrynę, szczuplały szeregi zwolenników chrześcijaństwa dostosowanego do świata. To jak wyciąganie nici z arrasu. Początkowo wydaje się nic nieznaczącym szczegółem, lecz w pewnym momencie może zadecydować o rozsypaniu się całej struktury utkanego płótna.

Najbardziej długofalowe reformy teologiczne były wymierzone w jeden cel: tradycyjny chrześcijański kodeks moralny. Wyjątkiem był tylko Kościół katolicki, który w 1968 roku wydał jednoznaczną deklarację w postaci encykliki „Humanae vitae", wiążącą seksualność z miłością, miłość z osobą, osobę zaś z Chrystusem. Kto bierze na serio Boży nakaz „bądźcie płodni i rozmnażajcie się" (Rdz 1, 28), nie musi się niepokoić o liczbę wiernych. I nie chodzi tu tylko o demografię. W bardziej konserwatywnie nastawionych wspólnotach chrześcijańskich wiernych nie ubywa, wręcz jest ich więcej. Także wewnątrz Kościoła katolickiego największą żywotnością cieszą się wspólnoty wierne bardziej Duchowi Świętemu niż duchowi czasu: Droga Neokatechumenalna, Opus Dei czy też wspólnoty o charakterze ewangelikalnym.

Z kolei środowiska liberalne i otwarte na przyjaźń ze współczesnością wiotczeją w miarę zacierania różnic ze światem zewnętrznym. Ludzi nie pociąga religia, w której trudno dostrzec zmartwychwstałego Chrystusa. Samych zaś Jego wyznawców wyraźnie odstrasza Jego wąska ścieżka do życia, bo wiedzie przez krzyż. Tymczasem na krzyżu Chrystus pokazał Boga, który jest Miłością. Nie ma miłości bez stracenia życia, poprzez oddanie go dla drugiego w bezinteresownym darze. Kto chce zachować swe życie, straci je, a kto je straci, ten je zyska – brzmi Chrystusowe prawo paradoksu egzystencji.

Iść pod prąd

Wraz z pojawieniem się pigułki pod koniec lat 50. ruszyła również w środowisku katolickim lawina teologicznej kazuistyki koncentrującej się na rozważaniu, w jakich sytuacjach można dopuścić stosowanie tej metody antykoncepcji. Narastało też przyzwolenie dla zaakceptowania kryteriów kontroli urodzin. Biskupi w niektórych diecezjach zakaz antykoncepcji zaczęli traktować jako już nieobowiązującą normę. Małżeństwa sięgające po metody zapobiegania zapłodnieniu nie musiały się już z tego spowiadać. Na czele tej kampanii dezinformacji w Kościele stanęli bp Josef Maria Reuss z Moguncji, bp James Shannon z Minneapolis w Minnesocie (USA), niemiecki kardynał Julius August Döpfner, arcybiskup Monachium i Fryzyngi oraz belgijski kardynał Léon-Joseph Suenens, pasterz diecezji Mechelen i Brukseli. „Nie czujemy się zobowiązani do bezwarunkowej i całkowitej uległości, jak w przypadku orzeczeń dogmatycznych" – twierdził ten ostatni, sprzeciwiając się nauczaniu papieża Pawła VI zawartego w encyklice „Humanae vitae".

Tego typu postawy pasterzy, w ślad za którymi podążyli liczni wierni świeccy, spowodowały upadek wierności nauczaniu kościelnemu na temat odpowiedzialnego rodzicielstwa. Wiele par małżeńskich starających się z poświęceniem stosować do norm katolickiej moralności w tej nowej sytuacji było osądzanych jako niepotrzebnie kierujący się przesadą „integryści". Mieli oni wszelkie powody, by czuć się zgorszonymi i oszukanymi.

Zarówno z wnętrza, jak i z zewnątrz Kościoła wydobywał się potężny nurt nacisku na papieża Pawła VI. W swej encyklice papież nazywał małżonków współpracownikami Boga Stwórcy. Odpowiedzialne rodzicielstwo – według Ojca Świętego – to rodzina gotowa przyjąć, a nie unikać przyjęcia swego potomstwa. Z ważnych przyczyn i w poszanowaniu prawa moralnego można okresowo lub na czas nieokreślony starać się unikać nowych narodzin, lecz pierwszorzędną rolę w decyzji o przekazywaniu życia powinna odgrywać nie swoboda decyzji małżonków, ale wola stwórcza Boga. Intencją encykliki nie było nakładanie ciężarów na barki wiernych w imię preferowanych przez autora zasad, ale chęć wzięcia w obronę godności i wolności człowieka przeciwko modnym, choć fałszywym deterministycznym i materialistycznym wizjom człowieka.

Namiestnik Chrystusa przemówił z pozycji kogoś, kto bierze na serio pod uwagę perspektywę życia wiecznego i obecność Boga w ludzkiej egzystencji. Jego sprzeciwienie się głosom większości potwierdzało jedynie fakt, iż do prawdy nie dociera się drogą sondażu czy głosowania. Przed jej siłą i blaskiem musi ustąpić nawet najbardziej drogocenne kryterium demokracji.

Z perspektywy półwiecza od czasu seksualnej rewolucji można dziś wskazać na liczne realne skutki antykoncepcji: wzrost liczby rozwodów, wiele dzieci pozbawionych jednego z rodziców, miliony dokonanych aborcji, zwlekanie z decyzją o założeniu rodziny, odwlekanie decyzji o poczęciu dziecka, często w ogóle rezygnacja z posiadania dzieci w związku, a w efekcie globalna zapaść demograficzna świata zachodniego. Papież Paweł VI odcierpiał skutki odrzucenia jego nauczania i uderzenia w autorytet Piotrowy w Kościele. W ciągu kolejnych dziesięciu lat pontyfikatu nie zdecydował się więcej napisać żadnej innej encykliki. 28 czerwca 1978 roku, na kilka miesięcy przed śmiercią, powiedział: „Za »Humanae vitae« będziecie kiedyś dziękować Bogu i mnie".

Ks. Robert Skrzypczak jest doktorem habilitowanym teologii, psychologiem, duszpasterzem, profesorem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie

Magazyn Plus Minus

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wydaje się, że we współczesnym społeczeństwie nie ma już miejsca dla rodziny, podobnie jak nie ma w nim miejsca dla Kościoła. Zarówno jednej, jak i drugiej instytucji już niejednokrotnie próbowano dorysować wąsy i brodę i odesłać je do archiwum spraw ludzkości. Rodzina stanowi propozycję życia, której nie toleruje dominująca mentalność. Tymczasem rodzina, podobnie jak Kościół, obnaża boleśnie kłamliwe założenia społeczeństwa jednostek budujących swą tożsamość poprzez postawienie się w centrum wszechświata i historii. Jednostka stała się panem świata. W stwierdzeniu „ja" nie kryje się żadne pytanie o sens, o prawdę, piękno czy słuszność. Prawda stała się wypowiadaną opinią, dobro zaś przekształciło się w dobrobyt. W podejściu do zapewnienia sobie dobrobytu najczęściej chodzi o wykorzystanie życia do maksimum na poziomie doznań, drugi człowiek służy zaś jako środek do osiągnięcia tego celu. Nic dziwnego, że w tej rozgrywce postawy do niedawna w świetle tradycyjnej moralności uznawane za anomalia, zyskują rangę normy.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami