Kościelniak: Populizm Trumpa

Donald Trump w pierwszych tygodniach swych rządów zachwyca konserwatystów zmianą agendy etycznej i zapowiedzią „chrześcijańskiego zwrotu" w polityce Stanów Zjednoczonych.

Aktualizacja: 17.02.2017 15:38 Publikacja: 16.02.2017 11:37

Kościelniak: Populizm Trumpa

Foto: AFP

Wysłanie wiceprezydenta Mike'a Pence'a z przemówieniem na marsz pro life w Waszyngtonie, odcięcie lewicowych organizacji od rządowego finansowania czy też wspomnienie chrześcijan zamęczonych na Bliskim Wschodzie na Twitterze oraz konserwatywna nominacja w Sądzie Najwyższym – wszystko to świadczy o takiej zmianie. Warto jednak pamiętać, że „chrześcijaństwo", szczególnie w Stanach, nie oznacza spójności ideowej.

Nowemu gospodarzowi Białego Domu bliżej jest do ewangelikalnych, amerykańskich protestantów, których nauczanie może jednak bywać kłopotliwe. W otoczeniu Trumpa funkcjonują przeciwnicy teorii ewolucji, wspierają go pastorzy posługujący się biblijną retoryką odmienną od filozoficznego chrześcijaństwa. Radykalni ewangelikalianie w USA stosują uproszczoną wizję świata i często programowy antyintelektualizm. W takich warunkach ideowych znacznie łatwiej jest wzbudzić akceptację dla kolejnej wojny ze „złem". Problem w tym, że pojęcie sił zła w amerykańskiej polityce bywało zmienne i zależne od aktualnej koniunktury gospodarczej. O ile nowy prezydent USA ma rację, że terroryzm ma swoje oblicze religijne, a najbardziej wojowniczą religią współczesnego świata pozostaje islam, o tyle skrót myślowy, że każdy muzułmanin to potencjalny terrorysta, jest populistycznym hasłem. Właśnie w ten sposób można interpretować zamknięcie granic dla obywateli siedmiu muzułmańskich państw, chociaż żadne z nich nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa USA.

Donald Trump jest świadomy społecznego zapotrzebowania na takie enuncjacje, więc pewnie w najbliższym czasie posypie się ich więcej. I nie jest to jedynie narracja adresowana do ewangelikalnego elektoratu. To przede wszystkim testowanie zaprzężenia nowej polityki symbolicznej do Realpolitik, dającej prezydentowi legitymację do dalszych działań. Wprowadzenie wspomnianych ograniczeń wjazdowych można potraktować jako test reakcji elektoratu i waszyngtońskich grup interesów. Polityka Trumpa zapowiada nadejście postkonserwatyzmu. Polega on na prezentowaniu wybranych i wyostrzonych wątków idei chrześcijańskich, które mają legitymizować politykę silnej ręki. Trump odróżniałby się dzięki temu od neokonserwatystów G.W. Busha, którzy doktrynę tę stosowali głównie w polityce międzynarodowej – tutaj mamy do czynienia zarówno z działaniami w Stanach, jak i na zewnątrz. W postkonserwatyzmie wartości i ład społeczny nie są celem samym w sobie, jest tu przestrzeń dla politycznego relatywizmu, a przez to na brak jakichkolwiek gwarancji na ideową stabilność, na czym szczególnie mogą ucierpieć sojusznicy USA.

W tym miejscu można by się doszukać pewnych podobieństw do polityki Putina: tak jak dla prezydenta Rosji Cerkiew stanowi środek do prowadzenia polityki silnej ręki, tak też obecnie także Trump usiłuje zaprzęgnąć Kościoły chrześcijańskie do wsparcia nowej polityki amerykańskiej. Jednak w obu przypadkach deklaracja stania przy Kościołach niekoniecznie ma wiele wspólnego z polityką opierającą się na chrześcijaństwie. Polityka międzynarodowa USA dopiero się kształtuje, jednak zanim będziemy pokładać wszystkie nadzieje w Stanach, myśląc o nich jako o chrześcijańskim sojuszniku Polski, nie powinniśmy zapominać, że modus operandi opiera się na zupełnie innej podstawie, której zignorowanie może przynieść gorzkie rozczarowanie. Może ona wybrzmieć jako parafraza znanego już hasła, „pragmatyka, głupcze".

Cezary Kościelniak, filozof, publicysta i pisarz, pracuje na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Wysłanie wiceprezydenta Mike'a Pence'a z przemówieniem na marsz pro life w Waszyngtonie, odcięcie lewicowych organizacji od rządowego finansowania czy też wspomnienie chrześcijan zamęczonych na Bliskim Wschodzie na Twitterze oraz konserwatywna nominacja w Sądzie Najwyższym – wszystko to świadczy o takiej zmianie. Warto jednak pamiętać, że „chrześcijaństwo", szczególnie w Stanach, nie oznacza spójności ideowej.

Nowemu gospodarzowi Białego Domu bliżej jest do ewangelikalnych, amerykańskich protestantów, których nauczanie może jednak bywać kłopotliwe. W otoczeniu Trumpa funkcjonują przeciwnicy teorii ewolucji, wspierają go pastorzy posługujący się biblijną retoryką odmienną od filozoficznego chrześcijaństwa. Radykalni ewangelikalianie w USA stosują uproszczoną wizję świata i często programowy antyintelektualizm. W takich warunkach ideowych znacznie łatwiej jest wzbudzić akceptację dla kolejnej wojny ze „złem". Problem w tym, że pojęcie sił zła w amerykańskiej polityce bywało zmienne i zależne od aktualnej koniunktury gospodarczej. O ile nowy prezydent USA ma rację, że terroryzm ma swoje oblicze religijne, a najbardziej wojowniczą religią współczesnego świata pozostaje islam, o tyle skrót myślowy, że każdy muzułmanin to potencjalny terrorysta, jest populistycznym hasłem. Właśnie w ten sposób można interpretować zamknięcie granic dla obywateli siedmiu muzułmańskich państw, chociaż żadne z nich nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa USA.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności