Pomimo 71 lat nie zwalnia ani na chwilę. Reżyseruje, produkuje, pisze i czyta scenariusze, które trafiają do jego wytwórni DreamWorks. Średnio raz na rok pokazuje nowe dzieło, stosując logikę dwupolówki – obraz dla dorosłych na zmianę z filmem dla najmłodszych. Do polskich kin weszła właśnie jego oscarowa „Czwarta władza", nominowana w kategoriach najlepszy film roku i najlepsza aktorka (Meryl Streep). A już w kwietniu będzie można obejrzeć kolejną jego produkcję – młodzieżowy film akcji „Player One" na podstawie bestsellerowej powieści science fiction Ernesta Cline'a.
W latach 90. jego nazwisko stanowiło wręcz synonim kina. Już na początku kariery uznano go za cudowne dziecko Hollywood, bo pierwszy hit – „Szczęki" – nakręcił w wieku 28 lat. Kinematografii uczył się nie w szkole filmowej, ale pracując dla studia Universal. Kręcił seriale (m.in. „Columbo") i filmy telewizyjne („Pojedynek na szosie"). Kolejne sukcesy dały mu przepustkę do wielkich budżetów. Rewolucjonizował każdy gatunek filmowy, którego się dotknął. Nowatorskim językiem zmienił bieg historii kina co najmniej parokrotnie. Odmienił kino grozy („Szczęki"), odświeżył filmy przygodowe (seria o Indiana Jonesie), zapoczątkował nową narrację w science fiction („E. T." i „Bliskie spotkania trzeciego stopnia"), wprowadził do hollywoodzkiego mainstreamu historię Holokaustu („Lista Schindlera"), wstrząsnął realizmem kina wojennego („Szeregowiec Ryan") i był akuszerem cyfrowych technologii („Jurassic Park").
Sam również zmieniał się jako twórca pod wpływem osobistych doświadczeń i upływających lat. I chociaż w ostatnim czasie zdarzało mu się zaliczyć finansową klapę jak w przypadku dziecięcego „Bardzo fajnego giganta" (2015), który kosztował 140 mln dolarów, a zarobił w USA zaledwie 55 mln, to zwykło się uważać, że Spielberg nie robi złych filmów. Ale czy wizjonerski twórca „Parku Jurajskiego" i „Szeregowca Ryana" może nas jeszcze czymś zaskoczyć?
Samorodny talent
To „jeden z najbardziej fenomenalnych debiutów w historii kina" – pisała o „Sugarland Express" w 1974 r. Pauline Kael, bodaj najsłynniejsza amerykańska krytyczka filmowa. Uznała, że debiutant ma wrodzony instynkt. „Myśli kamerą" – powtarzano o Spielbergu wielokrotnie i wystarczy wziąć jego pierwszy film z brzegu, by znaleźć przykłady potwierdzające te słowa. Kamera podążająca za akcją, ruchem i bohaterami to jego znak firmowy. Zmieniające się plany, długie jazdy i zbliżenia, a wszystko to zrealizowane z gracją i płynnością, przypominające naturalną pracę ludzkiego oka.
Ale pochwała debiutanta to tylko jedna strona medalu, bowiem Pauline Kael jednocześnie wyrażała zaniepokojenie. Czy jest w tym jakaś głębia poza warsztatową zręcznością? – pytała. Czy Spielberg ma duszę artysty jak Martin Scorsese? To pytanie powracało często. W dokumentalnym filmie autorstwa Susan Lacy wyprodukowanym w 2017 r. przez HBO i zatytułowanym po prostu „Spielberg" on sam odnosi się do wątpliwości, które jako pierwsza wyraziła Pauline Kael: – Miała absolutną rację. Nie byłem jeszcze dojrzałym filmowcem. Dopiero miałem się nim stać – mówi. W innym fragmencie dokumentu dodaje, że nie jest typem twórcy analizującego wszystko intelektualnie: – Wielu rzeczy, o których opowiadam obrazem, nie potrafiłbym wyrazić słowami. Działam intuicyjnie (...) Bałbym się wręcz, że gdybym zaczął zadawać sobie drobiazgowe pytania i analizować, zgubiłbym sedno przekazu.