W Mazara del Vallo śmierdzi. Już w drodze do tego sycylijskiego miasteczka, leżącego kilkadziesiąt kilometrów od słynnego Selinuntu (dawnego greckiego miasta, w którym dzisiaj znajduje się park archeologiczny z dobrze zachowanymi doryckimi świątyniami), krajobraz z uporządkowanego i w miarę czystego powoli zmienia się w jeden wielki burdel. Na rogatkach siedzą prostytutki, niektóre z nich sprzedają miód i pistacje, ale wszyscy i tak wiedzą, że nie tylko. Wszędzie walają się śmieci i odpadki, lecz okoliczne fabryki podobno pracują, ludziom nie żyje się najgorzej. Niemniej jednak nieprzyjazne i ogólnie nieładne przedmieścia ciągną się w nieskończoność. Przez środek miasta przebiega linia kolejowa, jak w Tunezji czy Algierii.
W pewnym momencie pojawiają się stare mury i Mazara zmienia się z brudnej, lepkiej kulki błota w perłę. Centrum eksploduje palmami, katedra i pałace przypominają Sewillę, nawet bezdomne psy wyglądają tutaj jakby lepiej i trącając delikatnie nosami przyjezdnych, kierują do pobliskich knajp, skąd czerpią wodę i wyjadają resztki ze stołów, więc w ten sposób odwdzięczają się swoim dobroczyńcom – to żadna metafora, sam byłem świadkiem takiej sceny i nie wyglądała ona na przypadkową.
A sami restauratorzy w Mazarze są chyba najbardziej uprzejmymi ludźmi we Włoszech. Nie dość, że serwują doskonałe jedzenie (frytowane karczochy z plackami z ciecierzycy, czyli carciofi con panelle, są prawdziwym arcydziełem), to nie pozwolą się nudzić nawet przez chwilę.
Właściciel Tavernetty di Gio, z wykształcenia architekt, sam siebie mitygował, że da nam zjeść i będzie opowiadał po obiedzie, nie wytrzymał jednak i snuł opowieść przez ponad półtorej godziny, aż musiała go upomnieć żona, że trzeba jeszcze podać owoce i wino. Wyszedł na chwilę, wracając z owocami i winem, przypomniał sobie, o czym mówił przed chwilą, i nadawał jeszcze przez 40 minut.
A opowiadał tak ładnie, że nawet część towarzystwa, która nie znała włoskiego, słuchała go z otwartymi ustami. Na każdy temat. Historia Mazary? Nie ma problemu. Kłopoty z rybakami, którzy zapuszczają się na libijskie i tunezyjskie wody terytorialne, bo tutaj ryb mają za mało? Proszę bardzo.