Sycylia. Zabytki, historia i góry śmieci

Za kilka lat artyści sycylijscy będą stawiali śmieciom pomniki ze śmieci. A same śmieci wypreparowane ze smrodu będą sprzedawane jako pamiątki. Tradycyjne pamiątki wylądują zaś w koszach, które – mam nadzieję – ktoś w końcu zacznie stawiać.

Publikacja: 16.02.2018 16:00

Centrum eksploduje palmami, katedra i pałace przypominają Sewillę. To ta piękniejsza twarz Mazary de

Centrum eksploduje palmami, katedra i pałace przypominają Sewillę. To ta piękniejsza twarz Mazary del Vallo (na zdjęciu plac Republiki)

Foto: materiały prasowe

W Mazara del Vallo śmierdzi. Już w drodze do tego sycylijskiego miasteczka, leżącego kilkadziesiąt kilometrów od słynnego Selinuntu (dawnego greckiego miasta, w którym dzisiaj znajduje się park archeologiczny z dobrze zachowanymi doryckimi świątyniami), krajobraz z uporządkowanego i w miarę czystego powoli zmienia się w jeden wielki burdel. Na rogatkach siedzą prostytutki, niektóre z nich sprzedają miód i pistacje, ale wszyscy i tak wiedzą, że nie tylko. Wszędzie walają się śmieci i odpadki, lecz okoliczne fabryki podobno pracują, ludziom nie żyje się najgorzej. Niemniej jednak nieprzyjazne i ogólnie nieładne przedmieścia ciągną się w nieskończoność. Przez środek miasta przebiega linia kolejowa, jak w Tunezji czy Algierii.

W pewnym momencie pojawiają się stare mury i Mazara zmienia się z brudnej, lepkiej kulki błota w perłę. Centrum eksploduje palmami, katedra i pałace przypominają Sewillę, nawet bezdomne psy wyglądają tutaj jakby lepiej i trącając delikatnie nosami przyjezdnych, kierują do pobliskich knajp, skąd czerpią wodę i wyjadają resztki ze stołów, więc w ten sposób odwdzięczają się swoim dobroczyńcom – to żadna metafora, sam byłem świadkiem takiej sceny i nie wyglądała ona na przypadkową.

A sami restauratorzy w Mazarze są chyba najbardziej uprzejmymi ludźmi we Włoszech. Nie dość, że serwują doskonałe jedzenie (frytowane karczochy z plackami z ciecierzycy, czyli carciofi con panelle, są prawdziwym arcydziełem), to nie pozwolą się nudzić nawet przez chwilę.

Właściciel Tavernetty di Gio, z wykształcenia architekt, sam siebie mitygował, że da nam zjeść i będzie opowiadał po obiedzie, nie wytrzymał jednak i snuł opowieść przez ponad półtorej godziny, aż musiała go upomnieć żona, że trzeba jeszcze podać owoce i wino. Wyszedł na chwilę, wracając z owocami i winem, przypomniał sobie, o czym mówił przed chwilą, i nadawał jeszcze przez 40 minut.

A opowiadał tak ładnie, że nawet część towarzystwa, która nie znała włoskiego, słuchała go z otwartymi ustami. Na każdy temat. Historia Mazary? Nie ma problemu. Kłopoty z rybakami, którzy zapuszczają się na libijskie i tunezyjskie wody terytorialne, bo tutaj ryb mają za mało? Proszę bardzo.

Krzyczeli w uniesieniu: statua, statua

Znajomy z Trapani, któremu powiedzieliśmy, że jedziemy do Mazary, tylko zaklął. I dodał: Po co jeździć do Mazary? Co tam jest? Że mają Satiro Danzante? Na miły Bóg, czyście nie widzieli nigdy gołego faceta?

Bo słynny Satyr Tańczący z Mazary tym się charakteryzuje, że ładny jest i na dodatek goły, a jego sterczący z lekka członek zwabia do miejscowego muzeum tłumy nastolatek.

Ludzie z Trapani nie są w stanie zrozumieć, że przyjeżdżający na Sycylię mogą chcieć zobaczyć coś więcej niż ich miasto. Z kolei ci, którzy mieszkają w Mazarze, nie bardzo mogą pojąć, po co wszyscy się pchają do Trapani, skoro u nich tłoku nie ma, morze ładniejsze, a miasto bije na głowę wszystkie inne w regionie pod względem atrakcji architektonicznych. No, może tylko jedna rzecz jest w Mazarze nieco gorsza: temperatura morza. Tutaj jest zdecydowanie zimniejsze, ale od razu dodają – czystsze.

Ponadto Mazara jest nieprawdopodobnie wręcz dumna ze swojego Satyra. Rybacy, którzy przez przypadek wyłowili statuę, do dzisiaj są bohaterami. Starsi mieszkańcy doskonale pamiętają dzień, w którym załoga kutra „Capitan Ciccio", którym dowodził Francesco Adragna, wyłowiła lewą nogę Satyra. Wtedy nikt nawet nie podejrzewał, że ta sama załoga rok później (w 1998 r.) znajdzie w sieciach korpus słynnej rzeźby, której autorstwo przypisuje się słynnemu Praksytelesowi, chociaż teoria ta ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Jakkolwiek by było, rzeźba jest zachwycająca, a ułomność, bo Satyr ciągle bez prawej nogi, dodaje jej tylko powagi. Nikt dzisiaj nawet nie wspomina, że warto czekać, aż rybacy wyłowią z morza prawą nogę. Wszystkim wystarcza Satyr bez niej.

Po tym odkryciu o Mazarze stało się głośno nie tylko we Włoszech, ale także na świecie.

Mam wrażenie, że prawie każdy mieszkaniec miasta potrafiłby opowiedzieć historię statuy. Nawet rybacy, którym w sieci Satyr się zaplątał, mieli świadomość tego epokowego odkrycia. Jeden z nich opowiadał po latach, jak widząc Satyra, wykrzykiwali w uniesieniu: statua, statua...

Inna sprawa, że podobnego szczęścia nie miała żadna inna załoga kutra rybackiego na świecie. Niewykluczone, że kiedyś w centrum miasteczka stanie pomnik bohaterskich szczęściarzy, którzy polując na sardele i dorady, wyłowili arcydzieło. Od 2003 roku eksponowane jest ono w specjalnym muzeum mieszczącym się w kościele Sant'Egidio, z którego tylko rzut beretem do portu, skąd codziennie wyruszają rybacy.

Dwa żywioły

Aż kusi mnie, żeby napisać, że Mazara to przede wszystkim smród. Bo takich ton śmieci dawno we Włoszech nie widziałem. Podobno to efekt niedogadania się służb miejskich z oczyszczalniami i spalarniami. Podobno w tle jest mafia, która spalarnie kontroluje. Podobno burmistrzowie miast (w zachodniej Sycylii) specjalnie kazali usunąć kosze na śmieci i wielkie pojemniki, żeby decydenci z Palermo zobaczyli, czym mogą grozić takie konflikty. W sumie wiadomo czym: smrodem, a kto wie, może i epidemią. Bo widok szczura przemykającego wąskimi uliczkami w Mazarze nie jest niczym specjalnym. One nawet nie przemykają, tylko dostojnie kroczą z kamienicy do kamienicy, po dziedzińcach, gdzie z równym spokojem w tryktraka grają sobie Tunezyjczycy, których jest tutaj najwięcej chyba we Włoszech, aczkolwiek solidnych danych brak.

W linii prostej z Mazary do Tunezji jest tylko dwieście kilometrów. I z tego powodu Arabowie obecni byli tutaj wieków. W Mazarze mieszkał słynny Al-Idrisi, autor Księgi Rogera z 1154 roku – najdokładniejszej wtedy mapy świata, na której wyodrębnił również polskie miasta: Gniezno, Kraków, Sieradz, Łęczycę i Santok.

Dzisiejsi emigranci mieszkający w Mazarze to głównie przybysze z Tunezji i Maroka. Pojawili się oni tutaj jednak nie w ostatnich czasach, ale już w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Dzisiaj mają swoje szkoły finansowane przez tunezyjski rząd, w którym naucza się tylko arabskiego i francuskiego, co kilka lat temu wywoływało jeszcze w Italii kontrowersje. Obecnie nikt już o tym nie pamięta. Pojawiły się poważniejsze problemy...

Inna sprawa, że gdyby na chwilę zapomnieć, że jest się na Sycylii, Mazara prawie niczym w pewnych swoich fragmentach nie różniłaby się od małych tunezyjskich miejscowości. Nawet kolory są północnoafrykańskie. Drzwi do mieszkań, ornamentyka, a także ubiory mieszkańców – to Tunezja w postaci czystej.

Nigdzie indziej we Włoszech nie można zobaczyć drzwi tak niebieskich jak tutaj. Niebieski z Mazary to jednocześnie kolor zimnego morza i ciepłego wietrznego nieba. Wypadkowa tych dwóch żywiołów. Nawet łodzie rybackie malowane są podobnymi barwami.

Na turystyczne zamówienie

Włosi lubią podkreślać, że Mazara jest najbardziej arabskim miastem Sycylii. To wszystko prawda. Prawdą jest jednak również i to, że jest to najpiękniejszy miks architektury arabskiej, hiszpańskiej i włoskiej. Ewenement na skalę światową. Na dodatek wspaniale utrzymany.

Pomimo stert śmieci, które – jak się zdaje – już nigdy nie znikną z tego krajobrazu i za parę lat staną się ciekawostką turystyczną, równie atrakcyjną jak Etna. Za kilka lat artyści sycylijscy będą stawiali śmieciom pomniki ze śmieci. A same śmieci wypreparowane ze smrodu będą sprzedawane jako pamiątki. Tradycyjne pamiątki wylądują zaś w koszach na śmieci, które ktoś w końcu zacznie stawiać.

Bo większość sycylijskich śmieci nie leży wcale na ulicach, ale znajduje się w sklepach z gadżetami. Kupują je ci, którzy potem z zapałem krytykują

włoski południowy nieporządek. Pakują do walizek ohydne figurynki Mafiosa i Mafiosy. Przechadzają się w tandetnych bluzach i koszulach z durnymi napisami.

Nagromadzenie tego szajsu może przyprawić o ból głowy. Od Trapani po Katanię, od Taorminy po Selinunte włoskimi sklepikami rządzi kicz, o jaki trudno gdziekolwiek indziej na Półwyspie Apenińskim. Sycylijscy sprzedawcy potracili gust i głowy? Nie do końca. Oni realizują z zapałem zamówienie turystyczne i dają Niemcom, Anglikom i Francuzom to, co oni chcą widzieć w swoich domach.

Dają im też odpowiedni krajobraz, żeby mogli lepiej się poczuć w swoich czystych krajach. Oto jesteście na Sycylii, a na Sycylii jest wszystko to, czego nie macie: wspaniałe zabytki starożytne, barok, od którego bolą oczy, ciepłe morze, owoce, które kupujecie u siebie po zawyżonych cenach, błękitne niebo, uśmiechy ludzi przechodzących obok i śmieci – wszystko to tworzy przestrzeń niezwykle swojską i paradoksalnie przyjazną. Wszystko, co w krajach „cywilizowanych" jest niewidoczne, na Sycylii zyskuje rangę widzialną. Mieszkańcy nie wstydzą się przecież nawet swojej bielizny wywieszanej z okien. W Katanii, Palermo czy Trapani, idąc ulicą, można zobaczyć zwisające z wysokości męskie gacie, damskie sukienki czy wspólne prześcieradła. Ktoś im ma to za złe? A przecież jeszcze przed chwilą to wszystko było brudne, śmierdzące i mało estetyczne, często pozostaje takie także i po praniu. To dlaczego wszyscy uwzięli się na sycylijskie śmieci?

Dlatego, że wszyscy udajemy czystych Europejczyków, którzy z brudem nigdy nie mieli do czynienia. Tyle, że to wszystko łgarstwo i nieprawda. Europa zawsze była brudna i zawszona. I do dzisiaj taką pozostała. Że Niemcy czyste? Polecam spacer po centrum Hanoweru. Że Londyn pachnący? Zachęcam do lektury wspomnień Keitha Richardsa o stolicy Anglii z lat 60., kiedy w centrum miasta konie robiły pod siebie i nikt ulic miesiącami nie sprzątał. Może Budapeszt mógłby być wzorem dla wszystkich? Nic z tego.

A więc nie ma sensu narzekać na Sycylijczyków. Oni przecież doskonale leczą nasze kompleksy. Nie udając przy tym lepszych, niż są. I też na te śmieci narzekają.

Autor jest poetą i dziennikarzem. Opublikował siedem tomów poezji oraz jedną książkę. Jest jurorem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W Mazara del Vallo śmierdzi. Już w drodze do tego sycylijskiego miasteczka, leżącego kilkadziesiąt kilometrów od słynnego Selinuntu (dawnego greckiego miasta, w którym dzisiaj znajduje się park archeologiczny z dobrze zachowanymi doryckimi świątyniami), krajobraz z uporządkowanego i w miarę czystego powoli zmienia się w jeden wielki burdel. Na rogatkach siedzą prostytutki, niektóre z nich sprzedają miód i pistacje, ale wszyscy i tak wiedzą, że nie tylko. Wszędzie walają się śmieci i odpadki, lecz okoliczne fabryki podobno pracują, ludziom nie żyje się najgorzej. Niemniej jednak nieprzyjazne i ogólnie nieładne przedmieścia ciągną się w nieskończoność. Przez środek miasta przebiega linia kolejowa, jak w Tunezji czy Algierii.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów