Lasota: Kampania w domu spokojnej starości

Okazuje się, że wszystko może się zdarzyć.

Aktualizacja: 14.02.2016 16:24 Publikacja: 11.02.2016 23:06

Lasota: Kampania w domu spokojnej starości

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Piszę te słowa w wieczór prawyborów w stanie New Hampshire. Z jednej strony, jako obywatelce USA, włosy stają mi dęba na myśl, że w listopadowych wyborach będę miała wybór między Donaldem Trumpem (farmazonem) i Berniem Sandersem (komunistą). Z drugiej jednak, jako osoba okropnie ciekawska, cieszę się na myśl, że coś się będzie działo – bo niemożliwe, żeby obie partie, Republikańska i Demokratyczna, zgodziły się na wystawienie takich kandydatów w listopadowych wyborach.

Sprawa jest jednak poważna. Na Trumpa, który jest w stanie powiedzieć każde głupstwo i chamstwo, głosowali ci, którym Partia Republikańska od lat nie daje godnego wyboru. A Trump obiecuje wszystko: zlikwiduje islam, stworzy niewyobrażalnie wielką liczbę miejsc pracy, rozprawi się z Chinami, dogada ze swoim przyjacielem Putinem, zniesie Obamacare i zapewni wszystkim wspaniałą opiekę zdrowotną. Za jego telewizyjnym przekazem kryje się też obietnica, że wszyscy mężczyźni będą bogaci tak jak on, a wszystkie kobiety równie piękne jak jego wszystkie żony i córki.

czytaj także:

Na Berniego Sandersa głosują ci, do których trafia przekaz o sprawiedliwości społecznej i równości, cała ta socjalistyczna narracja, która w Europie już się przeżyła, ale w Stanach tchnie świeżością (ostatni poważny kandydat socjalista Eugene Debs zdobył 6 proc. głosów w 1912 roku). Co najciekawsze jednak, a może i najważniejsze, o ile głosujący na Trumpa głosują na Trumpa, o tyle wielu głosujących na Sandersa głosuje przeciwko Hillary Clinton.

Hillary, mimo milionów dolarów wydanych na kampanię i wsparcia zarówno feministek, jak i pożeracza femmes, czyli własnego męża, z którym nie żyje od lat, ma jeden z najniższych wskaźników wiarygodności wśród polityków. Dwa tygodnie temu na jednym z town hall meetings (coś bardzo potrzebnego w Polsce, na co nie ma dobrego tłumaczenia ani, co gorsza, praktyki – niereżyserowane spotkanie polityka z mieszkańcami; wedle Alexisa de Tocqueville'a kamień węgielny amerykańskiej demokracji) pierwsze pytanie zadane Hillary brzmiało: co mówić ludziom, którzy nazywają ją osoba nieuczciwą. Biedna Hillary nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, skoro odkąd jej nazwisko stało się znane za sprawą jej męża, towarzyszą jej jedna za drugą afery dotyczące pieniędzy, manipulacji i nielojalności.

Niewykluczone, że jeszcze zanim ten felieton trafi do czytelnika, w wyborcze szranki wstąpi nowy kandydat: trzykrotny burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, który już kilkakrotnie szykował się do tego kroku. Do dziś żaden „trzeci kandydat" nie wygrał wyborów prezydenckich, ale, po pierwsze, to się może zdarzyć (Ross Perot zdobył w 1992 roku 19 proc. głosów), a po drugie, republikanie lub demokraci mogą poprzeć Bloomberga, zwłaszcza że w jego nietypowej dla Stanów (choć typowej w Polsce) biografii był już członkiem obu partii.

I bez Bloomberga kampania wygląda na konkurs piękności w domu spokojnej starości. W dniu wyborów Sanders będzie miał lat 75, Trump – 70, Hillary – 69, a Bloomberg – 74. Ronald Reagan, najstarszy wybrany prezydent amerykański, miał w dniu wyborów 69 lat i uchodził za starca. Ale to było dawno temu. Dziś old is the new young – można by skomentować, parafrazując ironiczne powiedzenie z dziedziny mody: „różowe jest dzisiejszym czarnym". Z reklam wiemy, że hormony, witaminy i joga utrzymują nas jeśli nie w wiecznym życiu, to co najmniej w wiecznej młodości. Z własnego doświadczenia (a jeśli chodzi o wiek, to jestem dokładnie w środku stawki) mogę jednak powiedzieć, że reklamy i klipy wyborcze kłamią. Człowiek ma tyle lat, ile ma, i najwyżej może być w lepszej lub gorszej formie. To jak z temperaturą. Wedle pogodynek jest zawsze inna, niż jest. „Dziś będzie 16 stopni, ale odczuwać będziemy 14". Dla mnie, wychowanej w starej szkole, 16 stopni znaczy 16 stopni, a 70 lat – 70 lat.

Reagan często przysypiał publicznie. Zdarzyło mu się to nawet w czasie audiencji u papieża. Świetnie go rozumiem, ale jak ktoś gdzieś napisał, nikt mu tego nie miał za złe, bo „jego sny były natchnieniem dla Ameryki, która podnosiła się z kolan po klęsce zadanej jej przez chłopów w piżamach".

Wyniki z New Hampshire jeszcze o niczym nie przesądzają. Ale nareszcie jest ciekawie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

Piszę te słowa w wieczór prawyborów w stanie New Hampshire. Z jednej strony, jako obywatelce USA, włosy stają mi dęba na myśl, że w listopadowych wyborach będę miała wybór między Donaldem Trumpem (farmazonem) i Berniem Sandersem (komunistą). Z drugiej jednak, jako osoba okropnie ciekawska, cieszę się na myśl, że coś się będzie działo – bo niemożliwe, żeby obie partie, Republikańska i Demokratyczna, zgodziły się na wystawienie takich kandydatów w listopadowych wyborach.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków