Bogusław Chrabota: Wszystkie odcienie śmiechu

Jeśli rację miał Goethe i jego myśl, że charakter człowieka najlepiej określa się przez to, co go bawi, można rozciągnąć na narody, to Polakom, podobnie jak Niemcom, trudno się podnieść spod stereotypu uwiedzenia humorem czysto ludowym.

Aktualizacja: 11.02.2017 16:51 Publikacja: 09.02.2017 23:01

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Polska literatura, podobnie jak niemiecka, jest do szpiku kości poważna. Śmiech jest dozwolony, ale zwykle ustępuje heroizmowi, moralizowaniu, alienacji czy psychologicznej głębi.

Powinniśmy być szlachetni, choć możemy być upadli. Wzniosłości motywacji spokojnie towarzyszy nikczemność. Wielkości – małość. Wszystko nam wolno, poza byciem śmiesznymi. Śmieszność jest zakazana. Boimy się jej jak ognia. Autoironia to chyba ostateczna granica, jaką sztuka pisarska nad Wisłą nakreśliła dla śmiechu.

Zupełnie inaczej u Czechów. Tam śmiech jest nie tylko dozwolony, ale nakazany. Jest w samym środku katalogu wartości kulturowych. Bez śmiechu nie ma prawdy o świecie. Zastanawiam się, czy winien jest temu Hašek, czy raczej sam jest produktem jakiegoś czeskiego genius loci, a jego bohater to tylko powtórzenie nieskończonej liczby wcześniejszych stereotypów? Nie wiem. Zostawiam ten dylemat lepszym znawcom kraju nad Wełtawą. Faktem jednak jest, że haszkowski Szwejk przeorał kulturę naszych sąsiadów w całej rozciągłości. Stał się nie tylko jej symbolem, ale punktem odniesienia, a może nawet główną figurą.

Czy wyobrażalny byłby bez Szwejka Bohumil Hrabal? Czy mógłby pojawić się Josef Skvorecky? Czy Kundera napisałby „Żart", czyli wielkie oskarżenie stalinizmu o wszystko, a głównie o brak prawa do śmiechu? Owszem, „Żart" nie jest śmieszny, ale gdyby spojrzeć na kolejne książki Kundery, motyw tęsknoty za śmiechem powraca z wręcz obsesyjną częstością. Aż po ostatnie, napisane już po francusku, nostalgiczne i finezyjne „Święto nieistotności". Pamiętam, z jaką fascynacją zaczytywałem się tą literaturą w czasach, gdy w Polsce dozwolony był głównie patos. Jak śmieszył mnie do łez „Batalion czołgów", jak z rozbawieniem odtwarzałem sobie w głowie anegdoty i sceny z „Obsługiwałem angielskiego króla". Jakiż był to oddech, jakie lekarstwo na wymuszoną powagę czasów stanu wojennego.

Dlaczego nikt w Polsce tak nie pisał, a jeśli to wyłącznie na złość komunistom? Owszem, były publikowane w samizdacie krótkie formy Janusza Andermana. Recenzje Jerzego Pilcha. Równie śmieszne jak najlepsza czeska proza. Jednak bez kontynuacji w latach 90. Anderman roztopił się jak góra lodowa w morzu publicystyki. Pilch pożegnał ze śmiechem i odnalazł w zupełnie innych klimatach. Czemu wolna już Polska nie eksplodowała nieokiełzaną radością? Nigdy nie zrozumiem.

A co nas bawiło po przełomie? Niewiele. Jakbyśmy nie mieli czasu na śmiech. Jakby przytłaczały nas te dziejące się na naszych oczach wielkie procesy historyczne, układanie fundamentów demokracji, kapitalizmu, wielkie reformy instytucjonalne i tak dalej. Śmiech znów oficjalnie był zakazany. A jednocześnie, w cieniu tej oficjalnej powagi życie toczyło się w najlepsze. Ludzie śmiali się do rozpuku, sprzedając z blaszanych szczęk chińskie majtki. Powietrze aż dygotało od prostackiego łomotu disco polo. Telewizory trzęsły się od sztucznych salw śmiechu w popularnych serialach. Rechot od rana do nocy jak Polska długa i szeroka.

Cóż by powiedział o nas Goethe? O tym, że są dwie kultury, że zbudowano między nimi wysoki mur, którego nie umiemy ani wywrócić, ani przeskoczyć? Czy w istocie potrzebny jest ów katalizator, by ta granica choć na chwilę znikła? Wciąż jest tak samo. Legalny śmiech to podziemie. W kraju, w którym nie ma liczącego się czasopisma satyrycznego (gdzież czasy „Szpilek" i „Karuzeli"...) najlepiej bawią sprośne dowcipy i zwykła głupota. Króluje sarkazm i szyderstwo. Wazeliniarstwo i oportunizm. Brak powietrza na zwykły, relaksujący śmiech. Czy kiedyś się to zmieni? A może nadzieją jest „Ucho Prezesa"?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Polska literatura, podobnie jak niemiecka, jest do szpiku kości poważna. Śmiech jest dozwolony, ale zwykle ustępuje heroizmowi, moralizowaniu, alienacji czy psychologicznej głębi.

Powinniśmy być szlachetni, choć możemy być upadli. Wzniosłości motywacji spokojnie towarzyszy nikczemność. Wielkości – małość. Wszystko nam wolno, poza byciem śmiesznymi. Śmieszność jest zakazana. Boimy się jej jak ognia. Autoironia to chyba ostateczna granica, jaką sztuka pisarska nad Wisłą nakreśliła dla śmiechu.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów