Ryszard Kalisz w Plusie Minusie: Nie flirtowałem z Palikotem

Ryszard Kalisz, były polityk SLD | Dopóki Leszek Miller słuchał innych, bardzo wiele spraw mu wychodziło, a gdy uwierzył za bardzo w siebie, zaczął popełniać błędy.

Aktualizacja: 07.02.2016 11:23 Publikacja: 05.02.2016 00:00

Leszek Miller i Ryszard Kalisz. Przyjacielska pogawędka

Leszek Miller i Ryszard Kalisz. Przyjacielska pogawędka

Foto: Fotorzepa

"Plus Minus": Jak pan się czuje na politycznej emeryturze?

Ryszard Kalisz, były polityk SLD: Nie czuję się emerytem ani politycznym, ani żadnym innym. Skończyłem co prawda działalność polityczną, ale pracuję zawodowo, a poza tym jestem obecny w mediach, komentuję wydarzenia w dziedzinie polityki i prawa, ostatnio dotyczące konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego.

Do polityki wciągnął pana Aleksander Kwaśniewski.

To prawda. Gdy wygrał w 1995 roku wybory prezydenckie, złożył mi propozycję objęcia funkcji ministra ds. prawnych. Ale ja miałem rozbudowaną kancelarię prawną, jedną z większych w Warszawie. Zajmowaliśmy się klientami niemieckojęzycznymi – Niemcy, Austria, Szwajcaria. Miałem sprawy w toku. Nie mogłem porzucić kancelarii z dnia na dzień. Dlatego wtedy mu odmówiłem, ale ustaliliśmy, iż będę jego reprezentantem w pracach nad  konstytucją. W dniu referendum konstytucyjnego, kiedy w nocy zaczęły spływać wyniki, Aleksander Kwaśniewski, który ma bardzo dobre wyczucie polityczne, powiedział: „Po tych wynikach widać, że jesienią zmieni się rząd, bo wybory wygra AWS. A ty ze swoją wiedzą, ciepłym stosunkiem do ludzi, sposobem argumentacji idealnie byś mi się przydał w Kancelarii w kohabitacji. Przyjdziesz teraz do mnie?". Wtedy się zgodziłem.

Po czym Aleksander Kwaśniewski się zorientował, że nadchodzi zmiana?

Konstytucja została uzgodniona między SLD, PSL, UD, UP i przedstawicielami Kościoła rzymskokatolickiego. W referendum jej zwolenników było zaledwie o 9 proc. więcej niż jej przeciwników. To był sygnał, że klimat polityczny się zmienia.

Jak pan wspomina pracę w Kancelarii Prezydenta?

To była najfajniejsza ze wszystkich moich działalności. Byliśmy gronem przyjaciół, mieliśmy do siebie całkowite zaufanie. Na dodatek w latach 1997–2001 była kohabitacja lewicowego prezydenta z prawicowym rządem Jerzego Buzka. I ja miałem duży wpływ na jej kreatywny przebieg.

Politycy AWS niezbyt mile wspominają współpracę z Aleksandrem Kwaśniewskim, który zawetował sporo ważnych ustaw, np. o reprywatyzacji czy obniżce podatków.

Nie mam takiego wrażenia. Do dzisiaj mam bardzo dobre kontakty z Jerzym Buzkiem, Teresą Kamińską czy Krzysztofem Kwiatkowskim, który pod koniec rządu AWS był szefem gabinetu Buzka. Co do ustawy reprywatyzacyjnej, to pamiętam, że weto było związane z faktem, iż prawa do reprywatyzacji pozbawiono ludzi, którzy mieszkali za granicą. Prezydent uznał to za niewłaściwe. Polska była już wówczas ważnym podmiotem polityki międzynarodowej i uznaliśmy, że trzeba przestrzegać praw osób, które w Polsce nie mieszkają. A co do ustawy podatkowej, to tak doradzali eksperci. Nie zapomnę konferencji 15 grudnia 1997 roku, kiedy publicznie powiedziałem, że powinny się odbywać rozmowy rządu z Kancelarią Prezydenta i wszystkie wątpliwości powinny być wyjaśniane. Z drugiej strony prezydent podpisał wszystkie cztery reformy rządu Buzka.

Na pewno pan pamięta też weto do ustawy o przeciwdziałaniu pornografii.

Oczywiście, ja je uzasadniałem. Ta ustawa była bardzo konserwatywna. Gdyby dzisiaj obowiązywała, to nie można by sprzedawać żadnych pism z odsłoniętym bodaj fragmentem ciała. Akty artystyczne też mogłyby być objęte przez tę ustawę. Dlatego uznaliśmy ją za ogromne wstecznictwo i zgłosiliśmy weto. Wtedy Stefan Niesiołowski powiedział swoje słynne zdanie.

O dwóch pornogrubasach, które odrzuciły ustawę.

Tak, ale ja się nigdy na niego nie obraziłem. Aleksander Kwaśniewski też nie. Jednak jakiś obywatel złożył doniesienie o popełnieniu przestępstwa i domagał się ścigania Niesiołowskiego. Wezwali mnie do prokuratury, gdzie w imieniu pana prezydenta i własnym oświadczyłem, że nie chcemy ścigać posła Stefana Niesiołowskiego.

Prezydentura Kwaśniewskiego rozpoczęła się od tysięcy protestów wyborczych związanych z nieprawdziwą informacją o jego wyższym wykształceniu.

Było ich trochę ponad 700 tys. Większość z nich wyglądała identycznie. Widać było, że ktoś wydrukował gotowe formularze, w których zmieniały się tylko nazwiska. Miałem być pełnomocnikiem prezydenta w sprawie przed Sądem Najwyższym o stwierdzenie ważności wyborów, a pełnomocnikiem Lecha Wałęsy miał być mój przyjaciel mecenas Edward Wende. Ostatecznie sąd nie słuchał pełnomocników, ale z tamtą rozprawą wiąże się pewne zdarzenie. Otóż tydzień wcześniej był zjazd adwokatury w Poznaniu, na którym obaj byliśmy. Wracaliśmy razem do Warszawy moim samochodem, z jeszcze dwoma prawnikami. Jeden z nich mówi: słuchajcie, gdybyśmy teraz mieli wypadek samochodowy i coś by wam się stało, to chyba nikt by nie uwierzył, że to był przypadek.

Jeden z prawicowych polityków powiedział, że tamte protesty wyborcze stanowiły rzeczywistą podstawę do zakwestionowania werdyktu wyborczego i Sąd Najwyższy powinien był to zrobić.

Nie zgadzam się z tym. To, że Kwaśniewski formalnie nie miał wyższego wykształcenia, nie miało wpływu na wynik wyborów.

Jednak to był element kampanii. Kwaśniewski prezentował się jako inteligent, człowiek z wyższym wykształceniem, który walczy o prezydenturę z Lechem Wałęsą, zwykłym robotnikiem.

To są argumenty o charakterze publicystycznym. Nie mają żadnego znaczenia prawnego. Ponadto Aleksander Kwaśniewski jest inteligentem.

Media szeroko rozpisywały się o tzw. szorstkiej przyjaźni prezydenta z Leszkiem Millerem, liderem SLD. Już w czasach, gdy SLD był w opozycji, Aleksander Kwaśniewski miał podobno ochotę go osłabić.

Nie przypominam sobie takich działań. Szorstka przyjaźń uzewnętrzniła się dużo później. Choć oczywiście Miller i Kwaśniewski różnie postrzegali politykę, mieli inne koncepcje dotyczące lewicy. W 2003 roku, gdy Leszek Miller jako premier był bardzo słaby, faktycznie doszło do rozmów o jego dymisji i Miller się na nią zgodził. 2 maja 2004 roku jego rząd zakończył pracę, a został powołany rząd Marka Belki. Często wspomina się szczyt w Dublinie 1 maja 2004 roku, na którym był zarówno Kwaśniewski, jak i Miller.

To był moment naszego oficjalnego przystąpienia do UE. Komentatorzy się śmiali, że Miller i Kwaśniewski nie mogli się dogadać, który z nich ma na ten szczyt pojechać, więc zjawili się obaj i wyrywali sobie flagę.

Nie wyrywali sobie flagi. Byli tam obydwaj dlatego, że traktat akcesyjny podpisał Leszek Miller, który już wówczas był prawie ekspremierem. Prezydent w tej sytuacji był gwarantem ciągłości władzy.

Był pan szefem kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 roku, kiedy walczył on o reelekcję.

To był bardzo fajny czas, choć praca mordercza. Dwa razy objechaliśmy wszystkie województwa. Każdego dnia mieliśmy od pięciu do ośmiu spotkań. Ale entuzjazm ludzi był wówczas porywający. Zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego było oczywiste.

To w tamtej kampanii wypłynęły nagrania prezydenta w Charkowie, na których wyglądał, jakby nadużył alkoholu.

Nie mogę o tym opowiadać, bo prosiła mnie o to jedna osoba i nie jest to Aleksander Kwaśniewski. Powiem tylko, że informacja o chorej goleni była prawdziwa. Pan prezydent faktycznie brał wówczas antybiotyki.

Co w połączeniu z napojami wyskokowymi dało opłakany efekt?

...

Czy tamta kampania była brutalna z punktu widzenia Kwaśniewskiego?

Była podobna do ubiegłorocznej kampanii Bronisława Komorowskiego. Na naszych wiecach pojawiały się grupy zakłócające spotkania. Tylko że my mieliśmy na to sposób. Aleksander Kwaśniewski nigdy nie wchodził w polemikę z tymi ludźmi. Robiłem to ja. A Komorowski wchodził ostro w polemikę, co było elementarnym błędem. My takich błędów nie popełnialiśmy. Byliśmy doskonale przygotowani do kampanii. Mieliśmy rozpisany każdy dzień. Kampanię rozpoczęliśmy 12 czerwca 2000 roku, przygotowywaliśmy się do niej około dwóch miesięcy, a później na bieżąco też dużo pracowaliśmy.

W tamtym czasie doszło do pana scysji z Jackiem Żalkiem.

Mieliśmy wiec w Białymstoku, na którym pojawiła się grupa, która chciała zerwać nasze spotkanie. Zostali zatrzymani przez policję, a od komendanta policji się dowiedzieliśmy, że mieli przy sobie ostre narzędzia. Następnego dnia powiedziałem w radiu, że w Białymstoku zatrzymano siedem osób, które miały przy sobie ostre narzędzia, i że był tam szef białostockiego sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego. To był właśnie Żalek, którego wówczas nie znałem. I on wytoczył mi sprawę karną o te słowa, bo akurat przy nim ostrych narzędzi nie znaleziono. Sprawa ciągnęła się do 2005 roku. Ostatecznie sąd ją prawomocnie umorzył, ale dowiedział się o tym Aleksander Kwaśniewski (który był na tym wiecu w Białymstoku) i poprosił  o akta prokuratora generalnego. Był nim już Zbigniew Ziobro, który to swoim zwyczajem nagłośnił. Nie było żadnego ułaskawienia.

Przystąpił pan do SLD tuż przed największym wyborczym triumfem tej partii. Jaka to była formacja?

Było zachłyśnięcie się sukcesem, szczególnie na poziomie wojewódzkim. Niektórzy szefowie regionalnych struktur Sojuszu w pewnym momencie przestali mieć hamulce. Dochodziło do różnych niewłaściwych zachowań. To było ogromne doświadczenie dla lewicy.

Tylko na nic się nie przydało, bo później SLD jedynie przegrywał wybory.

Przegrywał, bo nie dostosował się do zmian zachodzących na scenie politycznej. Do 2005 roku scena była podzielona na ugrupowania postkomunistyczne i postsolidarnościowe. A w 2005 roku, z chwilą objęcia urzędu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ten podział się zakończył i powstał nowy – na PiS i PO. SLD jakby w ogóle tego nie zauważył. Przestał tworzyć oryginalne wartości, a jedynie za wszelką cenę chciał być koalicjantem rządowym. Stracił oryginalność, a w ślad za tym wyborców. A moim zdaniem była szansa na zdobycie dla siebie niszy. Duże partie szybko się wyalienowały. Zabiegały o wyborców tylko w czasie kampanii.  A gdyby SLD zabiegał o nich bez przerwy, promował partycypację obywatelską, to może los tej partii potoczyłby się inaczej. Ja o to cały czas zabiegałem, aż mnie w końcu wyrzucono.

Zasiadał pan też w komisji śledczej ds. afery Rywina.

Ale szybko z niej odszedłem, bo musiałbym rozstrzygać kwestie dotyczące dwóch grup moich  znajomych – z jednej strony Roberta Kwiatkowskiego i Włodzimierza Czarzastego, z drugiej związanej z Adamem Michnikiem. W sytuacji, gdy zna się obie strony i w grę wchodzą osobiste emocje, nie powinno się rozstrzygać takich sporów. Dlatego szybko wyłączyłem się z tej sprawy.

Czy to była najbardziej niszcząca dla SLD afera?

Wszystko było niszczące. SLD był jak to pochyłe drzewo, na które skaczą wszystkie kozy. Kolejna komisja śledcza ds. prywatyzacji Orlenu była już wyłącznie polityczna i stała się miejscem lansu dla jej członków. Działania Romana Giertycha czy Antoniego Macierewicza miały na celu dobicie Sojuszu.

Jednak ta komisja sporo mechanizmów obnażyła. Chciała nawet przepytać Aleksandra Kwaśniewskiego, ale prezydent odmówił stawienia się na przesłuchanie.

I słusznie, bo przy okazji tzw. komisji bankowej Trybunał Konstytucyjny orzekł, że komisja śledcza jest elementem kontroli Sejmu, a więc nie podlegają jej organy, których Sejm nie kontroluje. A prezydenta Sejm nie kontroluje. Jego odmowa stawienia się przed komisją była na pewno zgodna z prawem, choć można się zastanawiać, czy właściwa politycznie. Sądzę jednak, że tak, bo poparcie dla Aleksandra Kwaśniewskiego do końca jego prezydentury było bardzo wysokie.

W SLD urodził się nawet taki pomysł, żeby to Jolanta Kwaśniewska kandydowała na prezydenta po zakończeniu drugiej kadencji przez jej męża.

Jolanta Kwaśniewska nigdy tego poważnie nie rozważała. A ostatecznie kandydatem SLD na prezydenta został Włodzimierz Cimoszewicz.

Tyle że nie dotrwał do końca kampanii.

Nie wytrzymał ataków związanych za sprawą Anny Jaruckiej. A szkoda, bo miał wysokie poparcie i prawdopodobnie wszedłby do drugiej tury wyborów prezydenckich. Mógł nawet wygrać  i wtedy historia Polski inaczej by się potoczyła. Ale dzisiaj to już nie ma żadnego znaczenia. Znam Włodka bardzo dobrze, bo jeszcze z czasów uniwersyteckich, i wiedziałem, że jak sobie coś postanowi, to próby przekonania go do zmiany decyzji są bezcelowe.

Co było dla pana największym zimnym prysznicem w polityce?

Ogromna różnica między wykonywaniem zawodu adwokata i polityka. W zawodzie adwokata stosuje się kodeksy postępowania, a w polityce nie ma żadnych zasad. Wszystkie chwyty są dozwolone. Osobiście starałem się przestrzegać zasad. Zawsze byłem bardziej adwokatem niż politykiem. Ale sam spotykałem się  z sytuacjami, że dla wielu ludzi funkcjonujących w polityce sprowadza się ona do beznamiętnej walki o władzę. Trzeba mieć tego świadomość. Najsilniej to widać u ludzi, którzy nie mają innej pozycji zawodowej poza polityką. Tacy ludzie są gotowi na wszystko, bo poza polityką nie ma dla nich życia. Wtedy stosują wszystkie metody, by utrzymać się na powierzchni.

To kto panu zrobił największe świństwo w polityce?

Nie jestem pamiętliwy, nie obrażam się. Wiem, że ludzie miewają chwile słabości, zrobią coś złego i nie można ich z tego powodu przekreślać.

Gdy koledzy wyrzucali pana z SLD za flirt z Januszem Palikotem, to nie był pan taki wybaczający.

Nie miałem żadnego flirtu z Palikotem, chciałem jedności całej lewicy. Kiedy Aleksander Kwaśniewski na konferencji prasowej z Markiem Siwcem i Januszem Palikotem powiedział, że ja będę pełnomocnikiem Europy Plus, wtedy w SLD dostali gula. Co prawda już wówczas nie czułem się dobrze w SLD, więc rozstanie nie było bolesne. Sojusz był bardzo zachowawczy, nie potrafił zrozumieć wyzwania czasów i tego, że powinien być partią wyborców, a nie aparatu. Bezskutecznie namawiałem kolegów do porozumienia ze wszystkimi środowiskami. Zresztą przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku SLD zawarł koalicję z partią Janusza Palikota. Żartowałem wtedy, iż Joanna Senyszyn i Leszek Miller powinni się sami wyrzucić.

Przecież między Palikotem a Millerem mocno iskrzyło, odkąd Twój Ruch wszedł do Sejmu. Wierzył pan, że porozumienie w takich warunkach jest możliwe?

Oni są bardzo do siebie podobni. To są ludzie, którzy  potrafią sobie powiedzieć wszystko, a później usiąść  i się dogadać. Byłem przekonany, że dojdzie do porozumienia. Dlatego w ramach Fundacji Aleksandra Kwaśniewskiego Amicus Europae po wyborach w 2011 roku zostało zorganizowane konwersatorium „Doświadczenie i postęp", w którym mieli wziąć udział i Janusz Palikot, i Leszek Miller. Tylko Miller nie przyszedł  na pierwsze posiedzenie i media zrobiły z tego sensację, że Kwaśniewski współpracuje z Palikotem. Miller to podchwycił i odciął się od naszego porozumienia. A kto wie, gdzie dziś byłaby lewica, gdyby do tego porozumienia doszło.

Gdzie jest teraz, to wszyscy wiemy. Śledzi pan ostatnie tweety Leszka Millera trzymające stronę PiS?

Tak, i bardzo mi się nie podoba to, co robi Miller. PiS niszczy istotę demokratycznego państwa prawnego, szczególnie w kwestii Trybunału Konstytucyjnego. I jeszcze stara się uzasadnić swoją działalność tym, że ktoś inny wcześniej też to robił. Dla mnie to nie jest żadne uzasadnienie, bo nawet jeżeli tak było, to trzeba uzdrawiać system, a nie go niszczyć. Demokracja jest systemem balansu, sprawdzania, wzajemnego powstrzymywania. PiS to niszczy. Chce doprowadzić do sytuacji, w której pełnię władzy będzie miał pozakonstytucyjny ośrodek dyspozycyjny. I jesteśmy na najlepszej drodze do takiego scenariusza. Trybunał Konstytucyjny już został anihilowany.

Jeszcze nie.

Ależ tak. Mam na koncie najwięcej w historii wystąpień przed Trybunałem Konstytucyjnym. To ja pozbawiłem zębów ustawę o CBA i reprezentowałem wnioskodawców, kiedy po najdłuższej rozprawie  zatrzymana została w Polsce lustracja. I nigdy nie odniosłem wrażenia, że werdykty zapadają na zlecenie polityczne. Oczywiście bywali sędziowie bardziej otwarci lub bardziej konserwatywni, ale nie mógłbym powiedzieć, że ktoś złamał zasadę niezawisłości sędziowskiej w interesie partii. Aczkolwiek irytujący jest fakt, że PO postanowiła wybrać dwóch sędziów na zapas. W 1997 roku, gdy była taka sama sytuacja, że jesienią odbywały się wybory czterech sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, to SLD przed wyborami parlamentarnymi nie wybrał ani jednego. Wszystkich wyłoniła AWS.

A więc PO ma jednak na sumieniu ten grzech skoku na Trybunał.

Oczywiście. Jestem jak najdalszy od obrony PO. Od początku mówiłem, że Platforma jest bezideowym blokiem wspierania rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Ta partia popełniała ogromne błędy. A jednym z nich jest zaniechanie reformy prokuratury, której to koncepcję osobiście prezentowałem prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu już w 2011 roku. Tak czy inaczej każda nowa władza powinna analizować zaniechania poprzedników i je usuwać, a nie wywracać wszystko do góry nogami. A PiS – czego Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał – chce zupełnie nowego systemu, pozbawionego hamulców. I Miller z nieznanych mi powodów broni tych działań. Ja go po prostu nie rozumiem.

Jakim liderem był Leszek Miller?

Bardzo dużo się uczył. Pod tym względem był podobny do Palikota. Poza tym dopóki słuchał innych, bardzo wiele spraw mu wychodziło, a gdy uwierzył za bardzo w siebie i zaczął lekceważyć partnerów, którzy mogli mu naświetlić rozmaite punkty widzenia – zaczął popełniać błędy.

A jakim współpracownikiem był Janusz Palikot?

On jest wrogiem samego siebie. To człowiek bardzo inteligentny, oczytany, ale sam z siebie, albo za podpowiedzią innych, burzy wszystko, co wcześniej zbudował. Można z nim było dyskutować godzinami, dochodzić do konkluzji, a trzy dni później w telewizji wszystko odwracał. Współpraca z nim była udręką i nigdy nie zamierzam jej powtórzyć. Jego sposób działania jest nie do przyjęcia. Bardzo lubię z nim dyskutować, ale nic poza tym.

—rozmawiała Eliza Olczyk, „Wprost"

Ryszard Kalisz był szefem Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego oraz ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Marka Belki

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Czytaj także:

Pieprzyć kodeks, jest interes polityczny do zrobienia

Wiesław Kaczmarek: Decyzje zapadały za moimi plecami

"Plus Minus": Jak pan się czuje na politycznej emeryturze?

Ryszard Kalisz, były polityk SLD: Nie czuję się emerytem ani politycznym, ani żadnym innym. Skończyłem co prawda działalność polityczną, ale pracuję zawodowo, a poza tym jestem obecny w mediach, komentuję wydarzenia w dziedzinie polityki i prawa, ostatnio dotyczące konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia