Robotnicy i żeglarze
Pogardę i odrzucenie poprzedził krótki, ale namiętny romans elit z masami. Z tego związku narodziła się Solidarność. W pierwszej połowie lat 80. lewicowi inteligenci poczuli pochodzący od robotników powiew ducha dziejów. To, o czym ci pierwsi jedynie pisali i mówili, drudzy potrafili zrealizować. A nawet więcej, robotnicy nie byli w swoim działaniu ograniczeni pętami teorii i oczytania, przez co żądali tego, co elitom wydawało się absolutnie niemożliwe do zrealizowania. Adam Michnik po latach przyznał, że gdyby był w 1980 roku w Stoczni Gdańskiej, zrobiłby wszystko, żeby nie dopuścić do założenia Solidarności. Wydawało mu się to bowiem nieodpowiedzialnie maksymalistyczne żądanie.
Wśród inteligenckich elit pojawiło się nawet coś w rodzaju kompleksu klasy robotniczej, polegającego na uznaniu własnego sprzeciwu za zbyt mało radykalny, przeintelektualizowany, niewystarczający. W filmie dokumentalnym Richarda Adamsa „Citizens", poświęconym narodzinom Solidarności, Maria Sierotwińska, nauczycielka z Krakowa, mówi: „Zawsze mi się wydawało, że najistotniejsze są sprawy kultury, sprawy książek. A okazało się, że to margines. W kręgach intelektualnych wszyscy byliśmy umoczeni. Opozycjonista spotykał się z sekretarzem partii, byliśmy dla siebie grzeczni. A dla robotnika wszystko jest jasne – on jest czerwony! I o to chodzi! Praktyczna mądrość robotnika jest najzdrowsza. Oni umieją odróżnić prawdę od fałszu, nie tak jak my".
Rewolucję komunistyczną zastąpiła rewolucja godności. Godności, którą dysydenci tacy jak Vaclav Havel czy Jacek Kuroń tłumaczyli jako „życie w prawdzie". Odrzucenie komunistycznego kłamstwa, zanegowania świata niekończących się pozorów i udawania. Był to bunt nie tyle polityczny, co egzystencjalny; obejmował sobą nie tylko działalność publiczną, ale całość życia człowieka. W 1980 r. inteligenci zobaczyli, jak robotnicze masy praktykują głoszone przez nich ideały.
Wtedy kategorie etyczne nabrały politycznej czy wręcz historycznej wagi i znaczenia. Robotnicy wysuwali żądania zarówno ekonomiczne, jak i polityczne, żądali od władz uznania i szacunku zarówno prywatnego, jak i publicznego. Godność, rozumiana w obu tych wymiarach, stała się siłą rewolucyjną. Ryszard Kapuściński pisał wówczas na łamach paryskiej „Kultury": „Chamstwo było jakąś obcą i zniewalającą naleciałością w naszej kulturze, w której tradycji, owszem, istniała szlachecka wyższość, ale nie rozmyślne upodlenie, nie ordynarność, perfidna szykana, brutalna wzgarda objawiana słabszemu. Te zachowania robotnicy Wybrzeża postawili pod pręgierz, nadając naszemu patriotyzmowi ten nowy walor: być patriotą – to znaczy szanować godność drugiego człowieka". W oczach elit robotnicy całym swoim sposobem istnienia podważali fundamenty systemu. Ich cnoty były kontrrewolucyjne. Na nowo definiowały polityczność. Ten, kto nie potrafi lub nie chce „żyć godnie", przeciwstawić się narzucanym przez komunistów chamstwu, upodleniu i szykanom, ten sam wyklucza się ze wspólnoty – tak w największym skrócie można streścić filozofię polityczną Solidarności.
Robotnicze masy dość szybko jednak, bo już w połowie lat 80., zaczęły ciążyć solidarnościowym elitom. Kiedy w 1985 r. Gorbaczow zaczął wprowadzać politykę „głasnosti", dla uważnych obserwatorów stało się jasne, że „idzie nowe". Teraz już nie walka z komunizmem, ale przygotowanie się do tworzenia nowego systemu stało się najważniejszym zadaniem. Wiatr historii zaczął wiać w innym kierunku, trzeba było więc przestawić żagiel. Jeszcze w tym samym 1985 roku Adam Michnik zaczyna konstruować nową strategię polityczną dla Solidarności. Jeżeli ma ona stać się siłą sprawczą demokratycznej transformacji, miejsce robotników w kierownictwie związku musi zająć „racjonalnie rozumująca" elita intelektualna. Trzeba się strzec proletariackiego zaplecza Solidarności. „W 1980 roku mogliśmy je uważać za rozsądnych i racjonalnych aktorów sceny politycznej. W rzeczywistości są to irracjonalni narwańcy, wrodzy rozumowi i zdrowemu rozsądkowi, pogardzający pojęciem kompromisu, niezdolni do zaakceptowania realiów i limitów rzeczywistego świata". Robotnicy mają więc wrócić do kąta wspólnoty, na jej margines; ich moment dziejowy minął. Inteligenci znowu lepiej od nich wiedzą, jak się robi politykę.
Dzieje gniewu
Jeżeli w czymś rzeczywiście dawał o sobie znać komunistyczny rodowód inteligenckich elit, to właśnie w ich wyczuleniu na powiewy historii, instynkcie historiozoficznym. Jak stwierdza Andrzej Friszke: „Komunizm tłumaczył świat, dawał perspektywę intelektualną, jasność kryteriów oceny, poczucie uczestnictwa w obozie postępu, tworzenie lepszej przyszłości, działania". Wszystko to inteligenci znaleźli również w demokracji liberalnej, a konkretnie w idei końca historii, który miała ona zaprowadzić.