Irena Lasota: Kiedy milkną muzy

Cyceron (wymawiany po angielsku Kikeron) napisał: „Inter arma silent Musae" – muzy milczą w czasie wojny. Ani ja nie jestem muzą, ani to, co dzieje się od kilku dni, nie jest wojną polsko-izraelską, postanowiłam jednak nie iść na łatwiznę i prawie niczego na ten temat nie pisać.

Publikacja: 02.02.2018 14:00

Irena Lasota: Kiedy milkną muzy

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Prawie, bo jedyne, co napiszę, to to, że gdybym była wszechmogąca, zabroniłabym komukolwiek, gdziekolwiek pisać i mówić na tematy: Polska-Izrael-Żydzi-Polacy-Holokaust-obozy koncentracyjne przez 24 godziny, w czasie których zainteresowani zagadnieniem powinni wziąć dziesięć wdechów i wydechów, przeczytać (spokojnie) projekt nowelizacji ustawy o IPN, znowu zrobić wdech i wydech; przeczytać (spokojnie) to, co sami napisali, podpisali czy powiedzieli na ten lub pokrewny temat; zastanowić się; przeczytać lub wysłuchać minimum dziesięć stwierdzeń na ten temat pochodzących z różnych, jak się dziś w Polsce mówi, „narracji" i znów zastanowić się, głęboko oddychając. Ponieważ (coraz mniej, ale jednak) ufam sile logicznego myślenia i coraz bardziej wierzę w pozytywny wpływ tlenu na funkcjonowanie mózgu, podejrzewam, że na nowo rozpoczęta dyskusja będzie się różnić od dotychczasowej.

Nie wypowiadam tu swojego zdania na temat istoty histerii, ale konstatuję jej pełnoobjawowe istnienie na podstawie kilku godzin spędzonych przy komputerze. Nie mam Twittera, więc umykają mi krótsze sformułowania. Te dłuższe też, bo nie sposób słuchać rozwinięcia jednego tematu na YouTubie przez dłużej niż kilka minut. Moim źródłem jest Facebook, gdzie, ku swemu zdumieniu, znalazłam kilka wpisów wzywających mnie (raz nawet po nazwisku) do zajęcia stanowiska.

Przypomniało mi to pewną historię z przeszłości. Próbowałam się dostać na podyplomowe, nowo powstałe studium dziennikarskie. Najpierw zdałam jakieś egzaminy pisemne, po których została już niewielka liczba kandydatów, i dostałam przydział na staż do „Chłopskiej Drogi". Była ona „Trybuną Ludu" dla – chciałam napisać, że dla ludzi ze wsi, ale bezpieczniej napisać, że dla nikogo lub dla gospodyń zarówno miejskich, jak i wiejskich, które potrzebowały czegoś, w co można zawinąć śledzia. Z domu i drużyny walterowskiej wyniosłam społecznikowskie nastawienie, a lektura francuskich powieści w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego wyrobiła we mnie lekko libertyńskie (jak na owe czasy) gusta, opublikowałam więc w „Chłopskiej Drodze" reportaż o dziewczętach ze wsi, które w dużym mieście zostają prostytutkami. Nie pamiętam już, co konkretnie w nim pisałam, ale mogły to być początki „reportażu moralnego niepokoju" czy zainteresowania tak popularnym dziś tematem handlu ludźmi.

Mój reportaż dostał świetną ocenę i wydawało się, że egzaminy ustne będą już tylko formalnością. Pamiętam, że odbywały się one w Pałacu Kultury, a z historii wynika, że była połowa czerwca 1967 roku. Głównym egzaminatorem był Kazimierz Kąkol, redaktor naczelny „Prawa i Życia". Sam tygodnik poznałam dopiero rok później jako jedno z głównych dział PZPR wymierzonych w „wydarzenia marcowe", a Kąkola rozpoznałam dopiero po egzaminie na zdjęciu. „Jakie jest pani stanowisko w sprawie wojny sześciodniowej?" – zapytał mnie Kąkol, mając na myśli błyskawiczną wygraną armii Izraela nad zjednoczonymi armiami państw arabskich, uzbrojonymi i popieranymi przez Związek Sowiecki. „Nie mam jeszcze zdania – powiedziałam – bo od początku wojny nie przywożą »Le Monde« do empiku na placu Unii".

W kilku empikach można było przeczytać wówczas gazety w językach obcych. Po francusku były chyba tylko „Le Monde" i komunistyczna „L'Humanité". Trzeba było czekać w czytelni, żeby przeczytać najnowszy numer, ale jakimś cudem nasza mama, która nie znała polskiego, załatwiła z panią w czytelni, że po tygodniu zamiast gazetę, jak należało, wyrzucić, sprzedawała ją właśnie mamie. Mieliśmy doskonałe kapitalistyczne wiadomości, spóźnione wprawdzie o tydzień, ale za to regularnie. Pamiętam, że przed samą wojną sześciodniową tłumaczyłam z „Le Monde" list Sołżenicyna do zjazdu, chyba pisarzy, który puściłam w obieg za pomocą najlepiej wtedy zorganizowanego kolportażu samizdatowego Antka Zambrowskiego.

Na studium dziennikarskie się nie dostałam i do dziś nie lubię zajmować stanowiska na zawołanie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Prawie, bo jedyne, co napiszę, to to, że gdybym była wszechmogąca, zabroniłabym komukolwiek, gdziekolwiek pisać i mówić na tematy: Polska-Izrael-Żydzi-Polacy-Holokaust-obozy koncentracyjne przez 24 godziny, w czasie których zainteresowani zagadnieniem powinni wziąć dziesięć wdechów i wydechów, przeczytać (spokojnie) projekt nowelizacji ustawy o IPN, znowu zrobić wdech i wydech; przeczytać (spokojnie) to, co sami napisali, podpisali czy powiedzieli na ten lub pokrewny temat; zastanowić się; przeczytać lub wysłuchać minimum dziesięć stwierdzeń na ten temat pochodzących z różnych, jak się dziś w Polsce mówi, „narracji" i znów zastanowić się, głęboko oddychając. Ponieważ (coraz mniej, ale jednak) ufam sile logicznego myślenia i coraz bardziej wierzę w pozytywny wpływ tlenu na funkcjonowanie mózgu, podejrzewam, że na nowo rozpoczęta dyskusja będzie się różnić od dotychczasowej.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków