Tymczasem mamy do czynienia z dziełem niemal hagiograficznym, zbudowanym wokół osi: „Nikt w niego nie wierzył, nikt go nie chciał, był dziwakiem, ale osiągnął sukces, stając się przywódcą narodu". Konstrukcja ta wydaje się nieco pompatyczna, a kolejne deklamacje słynnych, pełnych werwy przemówień Churchilla tylko to wrażenie potęgują. Gdy dorzucić do tego wrażliwą dziewczynę, która zostaje stenotypistką premiera Wielkiej Brytanii, a jej chłopak czeka na wybawienie w oblężonej Dunkierce, dziwaczną scenę bratania się z ludem w londyńskim metrze (kto by pomyślał, że tyle się może zdarzyć na dystansie jednej stacji), najazd kamery na brytyjskiego chłopczyka wypatrującego na niebie brytyjskich bombowców, całość wypada wyjątkowo infantylnie. Brytyjczycy nakręcili film z cyklu „Steven Spielberg przedstawia". Szkoda tylko, że bez Spielbergowskiego polotu, za to z całym jego patosem.

W zasadzie „Czas mroku" jest spektaklem jednego aktora. I to nie tylko dlatego, że Gary Oldman jako Winston Churchill wspina się na wyżyny sztuki aktorskiej. Nie istnieje tu praktycznie żaden drugi plan, nawet intryga polityczna spłaszczona jest do poziomu nic nierozumiejących z dziejowego biegu wydarzeń Neville'a Chamberlaina i lorda Halifaxa. Ze świecą szukać tu finezji w opisie brytyjskiej polityki podobnej do serialu „The Crown" czy reżyserskiej wizji wydarzeń na poziomie „Dunkierki" Christophera Nolana.

„Czas mroku" jest sceną kreacji wybitnej. Szkoda tylko, że obejrzenie Gary'ego Oldmana w roli Churchilla jest jedynym powodem, dla którego warto ten film zobaczyć.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95