Po dwóch kadencjach, a nawet Pokojowej Nagrodzie Nobla z tamtego entuzjazmu nie zostało już nic, a lewicowcy coraz częściej nadzieję dla swego ruchu widzą w... papieżu Franciszku.
Wyobraźnię prawicy na całym świecie rozpaliło zaś zwycięstwo Donalda Trumpa. Wraz z jego rywalką Hillary Clinton przegrała nie tylko amerykańska lewica, ale też polityczna poprawność i liberalny establishment.
Od piątku nie będzie przesadą stwierdzenie, że to prawica rządzi światem. Choć pojęcie to ma różne znaczenie w różnych częściach globu, partie prawicowe dominują w takich mocarstwach, jak Niemcy, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone. W Europie: w Polsce, na Węgrzech, Hiszpanii, w pewnym sensie w Holandii, w wyborach prezydenckich we Francji liczy się kandydat centroprawicy i kandydatka Frontu Narodowego. Część komentatorów za przedstawiciela prawicy uważa Władimira Putina. W innych regionach świata rządzi ona Japonią, Australią, Indiami.
Marzenie o renesansie światowej prawicy ma korzenie w mitologicznych wydarzeniach sprzed czterech dekad, gdy Margaret Thatcher i Ronald Reagan nadali pojęciu prawicy zupełnie nowe znaczenie. Oparli je na patriotyzmie, własności prywatnej i prywatyzacji, wolnej gospodarce, a także zakorzenionym w klasie średniej mieszczańskim konserwatyzmie oraz silnej niechęci do komunizmu i Związku Sowieckiego.
Tylko co tamte hasła znaczą dzisiaj? Theresa May nie jest Żelazną Damą, a Donald Trump – Reaganem. Nowy prezydent USA chce się raczej dogadać z obecnym władcą Kremla niż wydać mu wojnę na śmierć i życie. May zaś do władzy wyniosła eurosceptyczna fala, którą wywołał David Cameron, nieopatrznie proponując Brytyjczykom referendum w sprawie UE.