Historia aukcji na tokijskim targu Tsukiji to obowiązkowy punkt przeglądu informacji z zagranicy dla sporej liczby mediów. Pierwszy tuńczyk nowego roku kupowany jest za kwotę, którą szybko przelicza się na własną walutę. Informacja kwitowana jest mniej lub bardziej rozbudowanym komentarzem o grubej rybie – i to wszystko. Astronomiczne kwoty nie biorą się jednak znikąd i nie świadczą o nagłym szaleństwie kupujących. Tuńczyk jest kolejnym przykładem zmian, jakie przeżywa Japonia, i przy jego pomocy można stworzyć opowieść polityczno-społeczną.
Brzuszki jak Hello Kitty
Jeszcze 100 lat temu nikt nie chciał go jeść. Żeby pozbyć się metalicznego smaku mięsa, zakopywano tuńczyki w ziemi na cztery dni (mówiono o nich wtedy shibi, dosłownie „cztery dni"), a i tak były to „gezakana", czyli ryby gorszej jakości. Jedli je ze względów ekonomicznych biedni ludzie, a sos sojowy nie służył do podnoszenia walorów smakowych, tylko do zabijania smaku ryby.
W latach 70. XX wieku technologia rozwinęła się na tyle, że ryby można było przewozić na pokładach samolotów w wielkich chłodniach. Nie psuły się i można z nich było robić świeże sushi dla... Amerykanów na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Tam mięso tuńczyków, o wiele bardziej tłuste niż pozostałych ryb, spodobało się na tyle, że tuńczykowe brzuszki zwane toro szybko stały się nowym kulinarnym objawieniem. A wtedy zainwestowano wiele, by smak tuńczyka przyjął się także w Japonii.
Tuńczyk szybko stał się produktem klasy „kawaii", czyli najlepszego japońskiego stylu. Smak tłustego mięsa nie wymagał kulinarnego gustu, był przystępny, trafiał do większości i tym samym pozwalał zarabiać. Toro zaczęło być jak rysunkowa postać Hello Kitty, różowe, urocze, przyjazne i zamiast słodyczy kapiące od tłuszczu. Historia zataczała koło i po dekadach tuńczyki i koty (mimo iż – według twórców – Hello Kitty ani razu nie daje podstaw do tego, żeby uważać ją za kotkę) ponownie znalazły się we wspólnym zbiorze japońskiej kultury.
Przez lata cena tuńczyków na pierwszych w nowym roku aukcjach oscylowała wokół kilkunastu tysięcy dolarów. Populacja tych ryb była systematycznie trzebiona, by po 40 latach globalnego zachwytu nad sushi znaleźć się na krawędzi wyginięcia. Dzisiejsze 200-kilogramowe okazy, których zdjęcia obiegają świat w pierwszych dniach stycznia, przed laty uchodziłyby za zbyt małe, by opłacało się je łowić. Świat oszalał na punkcie aukcji także ze względu na człowieka, który udowodnił, że za jednego tuńczyka może dać dowolne pieniądze.