Aukcja tuńczyka na tokijskim targu Tsukiji

Pierwsza w nowym roku aukcja tuńczyków na tokijskim targu przynosi kolejny astronomiczny poziom ceny za rybę. Kiedyś tuńczyk nadawał się tylko dla kotów i nikomu nie przyszłoby do głowy płacić za niego tysiące dolarów.

Aktualizacja: 22.01.2017 21:16 Publikacja: 19.01.2017 23:01

Foto: AFP

Historia aukcji na tokijskim targu Tsukiji to obowiązkowy punkt przeglądu informacji z zagranicy dla sporej liczby mediów. Pierwszy tuńczyk nowego roku kupowany jest za kwotę, którą szybko przelicza się na własną walutę. Informacja kwitowana jest mniej lub bardziej rozbudowanym komentarzem o grubej rybie – i to wszystko. Astronomiczne kwoty nie biorą się jednak znikąd i nie świadczą o nagłym szaleństwie kupujących. Tuńczyk jest kolejnym przykładem zmian, jakie przeżywa Japonia, i przy jego pomocy można stworzyć opowieść polityczno-społeczną.

Brzuszki jak Hello Kitty

Jeszcze 100 lat temu nikt nie chciał go jeść. Żeby pozbyć się metalicznego smaku mięsa, zakopywano tuńczyki w ziemi na cztery dni (mówiono o nich wtedy shibi, dosłownie „cztery dni"), a i tak były to „gezakana", czyli ryby gorszej jakości. Jedli je ze względów ekonomicznych biedni ludzie, a sos sojowy nie służył do podnoszenia walorów smakowych, tylko do zabijania smaku ryby.

W latach 70. XX wieku technologia rozwinęła się na tyle, że ryby można było przewozić na pokładach samolotów w wielkich chłodniach. Nie psuły się i można z nich było robić świeże sushi dla... Amerykanów na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Tam mięso tuńczyków, o wiele bardziej tłuste niż pozostałych ryb, spodobało się na tyle, że tuńczykowe brzuszki zwane toro szybko stały się nowym kulinarnym objawieniem. A wtedy zainwestowano wiele, by smak tuńczyka przyjął się także w Japonii.

Tuńczyk szybko stał się produktem klasy „kawaii", czyli najlepszego japońskiego stylu. Smak tłustego mięsa nie wymagał kulinarnego gustu, był przystępny, trafiał do większości i tym samym pozwalał zarabiać. Toro zaczęło być jak rysunkowa postać Hello Kitty, różowe, urocze, przyjazne i zamiast słodyczy kapiące od tłuszczu. Historia zataczała koło i po dekadach tuńczyki i koty (mimo iż – według twórców – Hello Kitty ani razu nie daje podstaw do tego, żeby uważać ją za kotkę) ponownie znalazły się we wspólnym zbiorze japońskiej kultury.

Przez lata cena tuńczyków na pierwszych w nowym roku aukcjach oscylowała wokół kilkunastu tysięcy dolarów. Populacja tych ryb była systematycznie trzebiona, by po 40 latach globalnego zachwytu nad sushi znaleźć się na krawędzi wyginięcia. Dzisiejsze 200-kilogramowe okazy, których zdjęcia obiegają świat w pierwszych dniach stycznia, przed laty uchodziłyby za zbyt małe, by opłacało się je łowić. Świat oszalał na punkcie aukcji także ze względu na człowieka, który udowodnił, że za jednego tuńczyka może dać dowolne pieniądze.

Chiny kontra Japonia

W 2013 roku Kiyoshi Kimura, właściciel sieci restauracji Zanmai, zapłacił za 221-kilogramową rybę 1,76 mln dolarów. To rekord wszech czasów na targu Tsukiji. Kimura przebił swój własny wynik z 2012 roku, gdy „jego" tuńczyk osiągnął 736 tys. dolarów. Ten sam człowiek przed kilkoma dniami szósty raz z rzędu wygrał licytację. Stał się żywą legendą świata ginących ryb. Jednak kwota nie wzrosła. Po rekordzie z 2013 roku, w 2014 Kimura wygrał aukcję za „jedyne" 70 tys. dolarów, jedną dwudziestą piątą rekordu. W 2015 roku zapłacił jeszcze mniej, bo 37,6 tys. W 2016 roku wydał 117 tys., by teraz ponownie wywindować licytację do 632 tys. dolarów.

W tym szaleństwie jest ukryta logika. Rekordy 2012 i 2013 roku były konieczne, by pierwszej ryby na japońskim Tsukiji nie kupili Chińczycy. Tak stało się w 2011 roku, gdy pierwszy raz w historii wszystkich przebił Chińczyk, kucharz celebryta Ricky Cheng Wai-tao. Jego sieć restauracji Itamae serwowała tuńczyka za 400 tys. dolarów w Hongkongu, a Japończycy musieli kilka tygodni później zmagać się z Fukushimą. Po niej nic w kraju nie pozostało takie samo.

O Rickym Chengu w jego ojczyźnie mówi się różnie, ponieważ od lat jego wspólnicy pozywają go za otwieranie konkurencyjnych lokali Itacho, działających na szkodę Itamae. Kiyoshi Kimura z kolei uchodzi za bohatera. W 2013 roku dostał od rządu afrykańskiego państwa Dżibuti medal za wkład w walkę z... tamtejszymi piratami. Sprawa wyszła dość niespodziewanie, gdy restaurator chciał zdobyć nowe łowiska tuńczyków w okolicach Rogu Afryki. Tereny były opanowane przez piratów, którym zamiast łapówek Kimura dał rybackie łodzie. Liczba ataków znacząco się zmniejszyła, a piraci przyznali, że do wybrania złej drogi życiowej zmusiła ich nie własna wola, ale brak perspektyw po latach wojen domowych w rodzinnych stronach.

Kimura przydał się krajowi także w 2012 i 2013 roku. Japonia nie chciała pozwolić, by drugi raz z rzędu aukcję wygrali Chińczycy – tym bardziej że Tokio miało z Pekinem na pieńku ze względu na terytorialne spory o wyspy Senkaku (według Chińczyków Diaoyu). Styczniowe zwycięstwo na targu Tsukiji wymagało wielu środków, dlatego Japończyk windował cenę na niebotyczne 1,76 mln dolarów, zdając sobie sprawę, że będą to pieniądze nie do odzyskania.

Czas na dyplomację

W aukcji sprzed czterech lat nie chodziło tylko o rybę złowioną u wybrzeży prefektury Aomori. Kimura grał o japoński honor. Itamae z Hongkongu dawało 151 mln jenów, dlatego japońskie Zanmai musiało wyłożyć ostatecznie 155,4 mln (1,76 mln dol.) Ryba o wadze niecałych 222 kilogramów nadawała się na około 10 tys. porcji sushi, ale Kimura nie mógł podać jej swoim klientom za wielokrotnie większą kwotę. Przyznał, że wygrana go cieszy, choć wie, że 154 mln jenów zostało przepłacone.

W kolejnych latach Chińczycy odpuścili, jednak 2017 rok ponownie przyniósł tuńczyka za dużo więcej, niż jest on w rzeczywistości warty. 632 tys. dolarów za pierwszą rybę nowego roku jest dowodem na to, że japońska dyplomacja będzie miała ręce pełne roboty przez okrągły rok.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Historia aukcji na tokijskim targu Tsukiji to obowiązkowy punkt przeglądu informacji z zagranicy dla sporej liczby mediów. Pierwszy tuńczyk nowego roku kupowany jest za kwotę, którą szybko przelicza się na własną walutę. Informacja kwitowana jest mniej lub bardziej rozbudowanym komentarzem o grubej rybie – i to wszystko. Astronomiczne kwoty nie biorą się jednak znikąd i nie świadczą o nagłym szaleństwie kupujących. Tuńczyk jest kolejnym przykładem zmian, jakie przeżywa Japonia, i przy jego pomocy można stworzyć opowieść polityczno-społeczną.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków