Oba seriale są thrillerami science fiction, ich fabuła osnuta jest wokół tajemniczego zaginięcia dziecka, co więcej, część akcji „Dark" również dzieje się w latach 80. Ale niemiecka produkcja szybko zaskakuje.
Siłą „Stranger Things" jest niepowtarzalny klimat amerykańskiej popkultury lat 80. Z pewnością to serial wybitny, ale pozostający w ramach popkulturowej konwencji, a tę albo się lubi, albo nie. Za to pierwsza niemiecka produkcja Netflixa jest bardziej ambitna. To już nie popkulturowe s.f., lecz w miarę poważna fantastyka naukowa. Jest to europejska odpowiedź na „Stranger Things" w tym sensie, że różni je tyle co Hollywood i popularne kino europejskie.
Akcja „Dark" początkowo toczy się w 2019 r. w niewielkim niemieckim miasteczku, którego życie obraca się wokół elektrowni atomowej. Szybko okazuje się, że wielkie znaczenie dla rozwoju wypadków w teraźniejszości mają wydarzenia sprzed 33 lat. Pytanie, przed którym twórcy serialu stawiają widza, zasadniczo nie jest oryginalne: nad tym, jak ingerowanie w wydarzenia sprzed lat może wpływać na teraźniejszość, zastanawiało się już wielu twórców science fiction.
Siłą „Dark" jest jednak połączenie tych wątków z wciągającą akcją. Twórcom udało się znaleźć balans między próbą ambitnej refleksji naukowej, ale też humanistycznej, a trzymającym w napięciu dreszczowcem. Problem w tym, iż od pierwszego odcinka dzieje się tyle, że łatwo można się pogubić. Postaci mogłyby chociażby – co jest prostym hollywoodzkim chwytem – znacznie odróżniać się od siebie fizycznie. Akcja mogłaby zaś być choć odrobinę mniej skomplikowana. Z tym że to uwagi widza, któremu trochę bardziej podobało się jednak „Stranger Things". A sądząc po opiniach na serialowych forach, jestem w mniejszości.
„Dark", twórcy: Baran bo Odar, Jantje Friese, Netflix