Czy w Polsce wróci moda na muzykę tradycyjną

Wieś odżyła i jest gotowa do współpracy. Partnerem dla nas, nauczycieli muzyki tradycyjnej, są nie tylko nastolatki, ale i panie ze wsi, około 60. roku życia, wciąż żywotne i z energią - mówi Jan Bernad, badacz kultury tradycyjnej.

Aktualizacja: 08.01.2017 16:57 Publikacja: 07.01.2017 23:01

Plus Minus: Dwanaście lat temu istniejąca od 1991 roku Fundacja Muzyka Kresów zorganizowała debatę: „Czy Polacy potrzebują tradycji?". A jak dziś odpowiedziałby pan na to pytanie?

Od tamtego czasu dużo się zmieniło. W miastach pojawili się potomkowie imigrantów ze wsi, którzy przyglądają się swoim korzeniom już bez wstydu, chociaż wstyd związany z miejscem pochodzenia często towarzyszył ich dziadkom czy pradziadkom. Część z nich zaczęła interesować się muzyką tradycyjną. Kiedy wraz z Moniką Mamińską zakładaliśmy Fundację Muzyka Kresów, od kultury ludowej były skanseny i muzea. Istniały zespoły Śląsk czy Mazowsze i każda uczelnia też taki „ludowy" zespół „pieśni i tańca" miała, a na wsiach, często przy kołach gospodyń, funkcjonowały zespoły wiejskie. Pamiętajmy, że dawniej na wsi „zespół" powstawał zazwyczaj w ten sposób, że kilka dziewczyn pod wieczór, po obrządku siadało na ławeczce przed domem, śpiewało i czekało, aż pojawią się chłopcy. Kilkanaście domów dalej, na kolejnej ławeczce mógł być inny wiejski „zespół". Ich muzyka pokazywała zarówno codzienność, jak i głębszy wymiar wspólnoty, dotykała świata, którego na co dzień się nie dotykało i nie mówiło o nim.

Pan zaczął interesować się pieśniami tradycyjnymi jeszcze jako członek zespołu teatralnego Gardzienice, który organizował ekspedycje badawcze na wieś. Dlaczego?

Ja kultury wiejskiej nie znałem. Pochodzę z Dolnego Śląska, tamtejsze wsie i miasteczka są specyficzne, bo zaludnione przez repatriantów, trudno tam zatem o ciągłość tradycji. Poznałem ją dopiero w Gardzienicach. Pierwszym programem, jaki sformułował Włodzimierz Staniewski, inicjując powołanie tej grupy teatralnej, był „Program wiejski". Spisywałem więc stare pieśni, śpiewałem dużo ludowych rzeczy, choć pisałem też muzykę do Leśmiana. Niemniej czegoś mi brakowało. Dopiero kilka lat później, kiedy pierwszy raz usłyszałem ukraiński zespół Drewo, poczułem, jak pieśń bezpośrednio może oddziaływać na ciało. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Kaskady dźwięków przenikały mnie. Patrzyłem na usta śpiewaków. Były ledwo otwarte. Kiedy następnego dnia powiedziałem o wszystkim szefowi zespołu Jewhenowi Jefremowowi, odparł: „To technika, która pozwala na specjalną emisję dźwięku". O technice śpiewu nikt w Polsce nie mówi, a już zwłaszcza jeśli chodzi o śpiew ludowy. Okazuje się, że oprócz tekstu i melodii trzecim elementem pieśni jest brzmienie, czasem ważniejszym niż tekst, który ulegał zmianom. Adresatem dźwięku jest z jednej strony własne ciało śpiewającego, z drugiej wspólnota, a z trzeciej zaświaty.

Polskie pieśni są jednogłosowe. Dlaczego?

W przeciwieństwie do naszych sąsiadów, gdzie śpiewa się na kilka głosów, u nas przez setki lat śpiewało się na jeden głos. Z jednej strony można przyjąć, że śpiew wielogłosowy świadczy o bogactwie muzycznym, ale moi przyjaciele zza wschodniej granicy, którzy tak jak my zajmują się rekonstrukcją własnych tradycji śpiewaczych, mówią: „wam to się udało...". Na całym świecie w kulturach archaicznych dominował śpiew jednogłosowy. Dopiero w średniowiecznej Europie zaczęto śpiewać na kilka głosów, ale w Polsce takie zjawisko się nie upowszechniło. Jest wiele hipotez próbujących wyjaśnić jego przyczyny, ale żadna nie wydaje się do końca przekonująca. Pozostaje faktem, iż oprócz śpiewu jednogłosowego w wielu polskich pieśniach tradycyjnych, zarówno świeckich, jak i religijnych, zachowały się bardzo stare skale i struktury rytmiczne. I tego właśnie nam na Wschodzie zazdroszczą.

Czy śpiew archaiczny wywodził się z obserwacji i słuchania natury?

Zapewne tak. Przed milionami lat aparat słuchowy człowieka powstawał po to, by ostrzegać nas przed niebezpieczeństwem i pomagać w zdobywaniu pożywienia. Dlatego człowiek musiał nauczyć się słuchania świata i całej zróżnicowanej dźwiękowości świata przyrody, głosów zwierząt, ptaków, wiatru, drzew, wody itp. Często umiejętność rozpoznania niuansu dźwiękowego ratowała życie.

Od szumu liści czy wodospadu do muzyki współczesnej jest niedaleko.

Śledząc rozwój muzyki, odnosi się wrażenie, że historia muzyki zatoczyła koło. Formy i środki, jakie wykorzystują współcześni kompozytorzy, często przypominają formy i struktury archaiczne. Dążenie do prostoty, naśladowanie dźwięków świata, odwoływanie się do intuicji, powtarzalność, powodują, że oba te gatunki bardzo zbliżyły się do siebie. Różnią się funkcją; w przypadku muzyki archaicznej jest to funkcja magiczno-sakralna. W przypadku muzyki współczesnej jest to funkcja estetyczna, która zastąpiła funkcję magiczną. Natomiast wspólną ich funkcją jest funkcja poznawcza. Poprzez muzykę i dźwięk człowiek poznawał siebie i świat; ten widzialny i niewidzialny.

Powiedział pan kiedyś, że muzyka tradycyjna to nie pop, nie hip-hop. Nie atakuje nas z każdej strony i trzeba samemu po nią sięgnąć.

Istotne jest to, że w śpiewie tradycyjnym, gdy śpiewa się głosem otwartym, konieczne jest skonfrontowanie się z samym sobą. Śpiew sopranem w akademii to także praca nad sobą, nad techniką, emisją, ale różnica jest taka, że tam jest jakiś wzorzec. A w muzyce tradycyjnej nie ma ideału, do którego się można odwołać, nie ma Pavarottiego. Jesteś ty i tylko ty, od ciebie się zaczyna i tu kończy. Tak. Tu dopiero zaczyna się przygoda. Bo trzeba mierzyć się z sobą.

To najpiękniejszy fenomen śpiewu tradycyjnego: ktoś skrzeczy, ktoś śpiewa okrągłym dźwiękiem.

Pracowałem niedawno z dziewczyną nad otwarciem jej głosu. Dwa miesiące, dzień w dzień. Głos miała bardzo schowany, mówiła wysoko, nienaturalnie. Pracowała ciężko i kiedy w końcu jej głos się wydostał, a był niski, dobitny, widziałem, jak jej twarz mówiła: „Nie, tego nie chcę". I zrezygnowała z dalszej pracy i tego rodzaju śpiewu. Zatem ja mogę komuś powiedzieć: „Proszę bardzo, oto ty, oto twój głos, możesz za tym iść, lub nie". Myślę, że można zaryzykować powiedzenie, że warunkiem, by śpiewać te pieśni, trzeba narodzić się na nowo.

A pan jest tylko akuszerem?

Tak można powiedzieć...

Kiedy ja śpiewam na ulicy, ludzie patrzą się na mnie, jakbym chodził na szczudłach. Mężczyźni przestali nie tylko śpiewać, ale nawet gwizdać. Skąd ten odwrót od śpiewu?

Sporo złego stało się w latach 80. Dla większości społeczeństwa był to czas wycofania się z ekspresji. Wiadomo, na wsi ludzie i tak raczej byli zawsze poważniejsi i bardziej powściągliwi, ale to samo stało się i w miastach. Na szczęście dziś do głosu zaczyna dochodzić nowe pokolenie, urodzone na początku lat 90. Co roku na Letnie Szkoły Muzyki Tradycyjnej przyjeżdżają nowi ludzie. Wieś odżyła i jest gotowa do współpracy. Partnerem dla nas, nauczycieli muzyki tradycyjnej, są nie tylko nastolatki, ale i panie ze wsi, około 60. roku życia, wciąż żywotne i z energią. Mężczyźni może mniej, bo są zmęczeni zarabianiem na życie, ale kobiety – jak najbardziej mają potrzebę i werwę, by działać.

Myśli pan, że Polacy mogą jeszcze wrócić do tradycyjnego śpiewania?

Zobaczymy. W latach 90. środowisko muzyki tradycyjnej, w którym dbało się o etos, liczyło raptem dziesięć osób. Ja z Moniką Mamińską uważaliśmy, że najważniejsza jest praca „laboratoryjna". Że trzeba pracować nad pieśnią, biorąc pod uwagę, jaką się ma budowę ciała, rezonatory, struny głosowe. I że trzeba stworzyć procedury, które pozwolą przez to doświadczenie przejść bezpiecznie. Bo to trudne doświadczenie, to praca z ciałem, bardzo emocjonalna. Dzisiaj okazuje się, że my mieliśmy rację, a tamte dziesięć osób to punkty odniesienia, ludzie, którzy tworzą Forum Muzyki Tradycyjnej. Z czasem dołączyli do nich kolejni. Cieszę się, że dzisiejsze filary muzyki tradycyjnej przeszły kiedyś przez Letnią Szkołę. Bardzo szybko nauczyli się oni oddzielać ziarno od plew i wiedzą, kto śpiewa tak jak trzeba, a kto nie. To ci, którzy jeżdżą na Letnie Szkoły i na wieś, by uczyć się od dawnych muzykantów, będą strażnikami jakości. I wciąż mnie zdumiewa, że ci młodzi ludzie mówią takim samym językiem jak uczestnicy staży parateatralnych u Grotowskiego. Mówią o tym, co pieśń w nich zmienia, tak jak ja mówiłem o tym w latach 70.

Może z muzyką tradycyjną będzie jak z tą dziewczyną, która nie chciała śpiewać swoim głosem? Polacy powiedzą: „A więc to jest ta wiejska pieśń..." i to im wystarczy?

Najważniejsze, by w ogóle mogli ją usłyszeć. Czy ją zaakceptują i uznają za swoją? Miejmy nadzieję...

Jan Bernad jest inicjatorem powołania Fundacji Muzyka Kresów i Ośrodka Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych „Rozdroża" w Lublinie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Dwanaście lat temu istniejąca od 1991 roku Fundacja Muzyka Kresów zorganizowała debatę: „Czy Polacy potrzebują tradycji?". A jak dziś odpowiedziałby pan na to pytanie?

Od tamtego czasu dużo się zmieniło. W miastach pojawili się potomkowie imigrantów ze wsi, którzy przyglądają się swoim korzeniom już bez wstydu, chociaż wstyd związany z miejscem pochodzenia często towarzyszył ich dziadkom czy pradziadkom. Część z nich zaczęła interesować się muzyką tradycyjną. Kiedy wraz z Moniką Mamińską zakładaliśmy Fundację Muzyka Kresów, od kultury ludowej były skanseny i muzea. Istniały zespoły Śląsk czy Mazowsze i każda uczelnia też taki „ludowy" zespół „pieśni i tańca" miała, a na wsiach, często przy kołach gospodyń, funkcjonowały zespoły wiejskie. Pamiętajmy, że dawniej na wsi „zespół" powstawał zazwyczaj w ten sposób, że kilka dziewczyn pod wieczór, po obrządku siadało na ławeczce przed domem, śpiewało i czekało, aż pojawią się chłopcy. Kilkanaście domów dalej, na kolejnej ławeczce mógł być inny wiejski „zespół". Ich muzyka pokazywała zarówno codzienność, jak i głębszy wymiar wspólnoty, dotykała świata, którego na co dzień się nie dotykało i nie mówiło o nim.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów