Krucjata Fransa Timmermansa

Unijny komisarz do spraw praworządności całe życie był niezwykle ambitny, mierzył wysoko. Ale trampoliną do politycznej kariery stał się dla niego dopiero konflikt z polskim rządem. (Przypominamy tekst z sierpnia),

Aktualizacja: 20.12.2017 15:13 Publikacja: 20.12.2017 13:03

Krucjata Fransa Timmermansa

Foto: AFP

Z ultimatum dla polskich władz w sprawie zmian w sądownictwie Frans Timmermans był najwyraźniej tak dumny, że chciał, aby Róża Thun usłyszała je osobiście. Znana z radykalnych poglądów eurodeputowana Platformy Obywatelskiej znalazła się więc w środę 26 lipca w sali prasowej Komisji Europejskiej, do tej pory zarezerwowanej dla dziennikarzy.

– Czasami komisarz mówi, że można tego posłuchać – przyznała dwa dni później w Radiu Kraków, pytana, czy nie ma nic niezwykłego w tym, że polityk zapraszany jest do udziału w konferencji i siedzi wśród dziennikarzy. Czy nie zyskuje w ten sposób możliwości wpływania na interpretację przez zagraniczne media sporu między Warszawą i Brukselą?

Timmermans zażądał „naprawienia" w ciągu 30 dni niezawetowanej przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy o ustroju sądów powszechnych, czego u progu wakacyjnej kanikuły spełnić się nie da, bo Sejm, podobnie jak Komisja Europejska, w tym czasie nie pracuje.

Dwa dni wcześniej, ku zaskoczeniu nie tylko zachodnich dyplomatów, ale i samego Jarosława Kaczyńskiego, prezydent zawetował ustawy o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Powstała zupełnie nowa dynamika, chyba pierwsza szansa na powstrzymanie polityki rządu w Warszawie, która zdaniem wielu zepchnęła Polskę na margines zjednoczonej Europy.

Niemcy od razu to zrozumieli, w przeciwieństwie do Fransa Timmermansa: Angela Merkel, choć na wakacjach, została o nowej sytuacji w Polsce powiadomiona natychmiast. A jej rzeczniczka jeszcze tego samego dnia przyznała, że decyzja Dudy powinna być punktem wyjścia do „wznowienia dialogu politycznego" między Warszawa i Brukselą.

Komisarz z przypadku

Spór Timmermansa z Polską toczy się już od kilkunastu miesięcy: najpierw o Trybunał Konstytucyjny, a potem o wiele innych ustaw przeforsowanych przez PiS. Dlatego Holendra w Warszawie znają dobrze, a jego postawa nie dziwi.

– Mimo że jest holenderskim katolikiem, ma niezwykle północną, żeby nie powiedzieć: kalwińską, mentalność, co oznacza bardzo duże przywiązanie do norm, reguł. To niezwykle utrudnia politykę, bo polityka jest od tego, żeby szukać kreatywnych rozwiązań, a nie normatywnych – mówi „Plusowi Minusowi" osoba związana z procesem europejskim w Brukseli. – Nie trzeba być Metternichem, aby zrozumieć, że prezydent Duda wprowadził cały układ władzy w Polsce w drganie, a to stwarza zupełnie nowe możliwości porozumienia – dodaje.

Irytacja Timmermansem po polskiej stronie jest tak duża, że niektórzy marzą wręcz, aby negocjacje o praworządności w Polsce poprowadził szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, eurofederalista, znany przecież ze wsłuchiwania się w oczekiwania Francji i Niemiec, który tak nisko ceni nowe kraje członkowskie, iż przez trzy lata urzędowania na czele europejskiej egzekutywy nie znalazł czasu, aby odwiedzić najważniejszy z nich – Polskę. To jednak marzenie ściętej głowy. Spór z Polską zaszedł tak daleko, został tak wyczerpująco opisany przez zachodnie media, że odebranie Holendrowi uprawnień do prowadzenia rozmów z naszym krajem nie wchodzi w grę. Zostałoby po prostu uznane za kapitulację Brukseli pod naciskiem rządu w Warszawie, który przez wielu na Zachodzie jest uważany za „nacjonalistyczny" i „skrajnie prawicowy".

To, że Frans Timmermans ma możliwość użycia „guzika atomowego" – uruchomienia procedury, która po raz pierwszy w historii integracji może doprowadzić do pozbawienia jednego z krajów członkowskich prawa głosu w Radzie UE, a więc częściowo wykluczyć go z Unii – jest jednak zupełnym przypadkiem.

Na przełomie 2013 i 2014 r., gdy robiono przymiarki do nowej Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera, kandydatem Holandii na komisarza był Jeroen Dijsselbloem, ceniony przez Angelę Merkel ortodoksyjny minister finansów. Miał dostać niezwykle ważny dla wychodzącej z kryzysu Europy fotel komisarza ds. unii walutowej. Ale gdy wszystko już było uzgodnione, Dijsselbloem w programie telewizyjnym nieopatrznie nazwał szefa KE „nałogowym palaczem i pijakiem". Juncker tak się obraził, że premier Mark Rutte musiał go osobiście przepraszać, a kandydatura Dijsselbloema została utopiona. Na jego miejsce Holendrzy wysunęli więc ministra spraw zagranicznych Fransa Timmermansa, ale dostali, jak się wówczas wydawało, znacznie mniej ważne stanowisko komisarza ds. praworządności i relacji międzyinstytucjonalnych.

– Wtedy nikt sobie przecież nie wyobrażał, że poza małymi Węgrami jakikolwiek kraj będzie miał kłopoty z respektowaniem podstawowych wartości europejskich – mówi „Plusowi Minusowi" Karel Lannoo, kolega Timmermansa ze studiów na Uniwersytecie Radbouda w Nijmegen, a dziś dyrektor Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS), jednej z najbardziej wpływowych instytucji w Brukseli.

Timmermans całe życie był niezwykle ambitny, mierzył wysoko. Jego ojciec, policjant z Limburgii, kiedyś ukarał mandatem lokalnego prokuratora, na co wcześniej nikt się nie odważył. Najwyraźniej to więc po nim Frans odziedziczył stanowczy, żeby nie powiedzieć: zadziorny, charakter – mówi portalowi Politico Paul Depla, zaprzyjaźniony z obecnym komisarzem polityk Partii Pracy (PvdA) i burmistrz holenderskiego Heerlen.

Timmermansa, podobnie jak jego ojca, cechują też kosmopolityzm, niezrozumienie przywiązania do narodowych wartości. – W jednej z audycji radiowych oświadczył wręcz, że musimy się pogodzić z fuzją naszych różnych tożsamości, że taka jest przyszłość, jeśli chcemy uniknąć wojny. A więc zasadniczo stwierdził, że musimy zapomnieć o tym, kim jesteśmy – mówi „Plusowi Minusowi" Thierry Baudet, inicjator referendum o odrzuceniu umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą z 2016 r. i przywódca ugrupowania Forum na rzecz Demokracji.

Włoska trauma

Timmermans urodził się w 1961 r. w Holandii, w Maastricht, ale do szkoły podstawowej chodził już w Brukseli. Jego ojciec zajmował się ochroną holenderskich ambasad i przez to wraz z rodziną zmuszony był podróżować po świecie. Gdy Frans miał 11 lat, pojechał do Włoch, gdzie uczył się z dziećmi innych dyplomatów w Saint George's English School w Rzymie. Ale i to nie trwało długo. Gdy rodzice się rozwiedli, wrócił do Holandii. Absolwent najpierw Uniwersytetu w Nijmegen (romanistyka), a potem Uniwersytetu w Nancy (prawo europejskie), Timmermans stał się w końcu poliglotą. Do tego stopnia, że gdy objął go pobór do wojska, armia uznała, że najlepiej przyda się do przesłuchiwania radzieckich jeńców, którzy mogliby trafić do niewoli, gdyby doszło do konfliktu z ZSRR.

– Jego rosyjski był po prostu znakomity. Gdy w sierpniu 1991 r. beton partyjny próbował przeprowadzić zamach stanu, Frans przedostał się do otoczonego przez wojsko parlamentu i przez dwa i pół dnia relacjonował nam na bieżąco przebieg kryzysu – wspominał wiele lat później były ambasador Holandii w Rosji Jaris Vos, który pracował wcześniej jako drugi sekretarz w Moskwie.

Z lat szkolnych Frans wyniósł jednak nie tylko znajomość świata, ale także głęboką traumę. Martin Mevius, dziennikarz Politico, opisuje, jak dopiero w wieku 41 lat, w 2002 r., Timmermans wyjawił swój wielki sekret: był seksualnie molestowany przez księdza w czasie szkolnej wycieczki do włoskiego regionu Abruzzo. To był moment, gdy w Holandii zaczęła wychodzić na jaw skala wykorzystywania dzieci przez kler. Miał być w nie zamieszany jeden z biskupów, a Timmermans swoim dramatycznym wyznaniem chciał go nakłonić do wyznania win.

Doświadczenie z dzieciństwa niewątpliwie sprawiło, że Holender ma niejednoznaczny stosunek do Kościoła, co może nie pozostawać bez wpływu na jego podejście do konserwatywnego rządu w Warszawie. – Chrześcijaństwo jest dla mnie inspiracją, podobnie jak życie Chrystusa i jego nauki, ale mówiąc szczerze, nie jest to coś, o czym myślę każdego dnia – przyznał w jednym z wywiadów telewizyjnych.

W tym samym czasie, kiedy ujawnił, że był molestowany przez księdza, jako deputowany z entuzjazmem poparł ustanowienie w Holandii, pierwszym kraju na świecie, małżeństw homoseksualnych. Inspiracją miała być dla niego powieść z młodości, „Pamiętniki Hadriana" Marguerite Yourcenar o miłości młodego mężczyzny.

Dziś Timmermans, mąż i ojciec czwórki dzieci, mieszkający w zamożnym miasteczku pod Brukselą – Tervuren – opowiada się już nie tylko za prawem do małżeństw homoseksualnych, ale także za adopcją przez nie dzieci. I to w całej Unii Europejskiej.

Polacy wyzwalają Bredę

Wielka kariera Timmermansa zaczęła się niedawno. I to niezbyt ładnie. Gdy w 2012 r. lider Partii Pracy (PvdA) Job Cohen chciał przesunąć swoje ugrupowanie zdecydowanie na lewo, światło dzienne ujrzał bardzo krytyczny wobec Cohena, wręcz ubliżający mu e-mail autorstwa przyszłego komisarza. Czy został on ujawniony mediom umyślnie, czy bez wiedzy autora? Do dziś nie wiadomo. Ale faktem pozostaje, że dzięki zmianie na czele ugrupowania Timmermans został desygnowany na szefa holenderskiej dyplomacji. Funkcję pełnił krótko, tylko dwa lata. Ale pełnił znakomicie. Gdy odchodził, nie było w Holandii polityka, który miał większe poparcie wśród wyborców – sięgało ono 75 proc.

Niewątpliwie w świadomości Holendrów pozostał obraz Timmermansa przemawiającego w siedzibie ONZ 23 lipca 2014 r., sześć dni po katastrofie na Ukrainie lotu MH17, w którym zginęło 193 jego rodaków. – Od czwartku nie przestaję myśleć, jak straszne musiały być ostatnie chwile ich życia, kiedy już wiedzieli, że samolot spada. Czy wzięli za ręce ukochanych, czy trzymali przy sercu swoje dzieci? Czy patrzyli sobie w oczy, po raz ostatni, w pożegnaniu bez słów – mówił z drżącym głosem, a sala Zgromadzenia Ogólnego pogrążyła się ciszy. Postawa Timmermansa niewątpliwie przyczyniła się do odzyskania od rosyjskich separatystów w Donbasie wraku samolotu i ustalenia, kto jest odpowiedzialny za zamach. Ale także do przekształcenia Holandii w jeden z najbardziej asertywnych wobec Rosji krajów zachodniej Europy.

Ja jednak zapamiętałem Timmermansa z czasu, gdy miesiąc przed jego wystąpieniem na forum ONZ przyjął mnie z grupą polskich dziennikarzy w holenderskim MSZ. To był czas, gdy napływ 200 tys. polskich emigrantów sprawił, że wiatr w żagle złapała holenderska skrajna prawica Geerta Wildersa. Timmermans przekonał wtedy króla Wilhelma Aleksandra, że powinien pojechać z wizytą państwową właśnie do Polski. Było to wielkie wyróżnienie, bo nowy król Holandii zaledwie rok wcześniej wstąpił na tron.

– Szybki wzrost nastrojów antyeuropejskich ma głębokie przyczyny – tłumaczył wtedy Timmermans „Rzeczpospolitej". – Po poszerzeniu Unii staliśmy się relatywnie małym krajem, z czym trudno się pogodzić. Ale najważniejszy jest strach ludzi, którzy nie potrafią się odnaleźć w warunkach globalizacji. Z powodu kryzysu po raz pierwszy od II wojny światowej Holendrzy obawiają się, że ich dzieci będą żyły gorzej – dodał.

Timmermans miał też bardzo osobisty stosunek do Polski. Kojarzyła mu się z krajem, który ucieleśniał walkę z faszystowskim najeźdźcą, którego żołnierze walczyli o wolność innych, także Holendrów. To zapewne w istotnym stopniu tłumaczy zawód zmianami politycznymi w Polsce po 2015 r. i bardzo osobiste zaangażowanie w obronę demokracji w naszym kraju.

To z jego inicjatywy holenderskie MON zrehabilitowało generała Stanisława Sosabowskiego, któremu Brytyjczycy niesłusznie odebrali dowództwo brygady powietrzno-desantowej po porażce operacji Market Garden w okolicach Arnhem we wrześniu 1944 r.

– Gdy front stanął w Bredzie na wiele tygodni, polscy żołnierze zatrzymali się w domu mojej babki. Jeden z nich był z zawodu krawcem i uszył mojemu ojcu, który miał sześć lat, malutki mundurek. Ojciec w ten sposób stał się maskotką oddziału. Polacy obiecali babce, że gdy skończy się wojna, wrócą, aby ją odwiedzić. Ale żaden nie wrócił. To był czas, kiedy polscy żołnierze walczyli i ginęli za wolną Polskę, ale doczekać się jej nie mogli – wspominał holenderski minister.

Holandia skręca na prawo

Joaquin Almunia, który w latach 2004–2014 pracował w ekipie José Manuela Barroso najpierw jako kluczowy komisarz ds. walutowych, a później wiceszef KE odpowiedzialny za konkurencję, pamięta Timmermansa z czasów, gdy był ministrem ds. europejskich, a potem szefem holenderskiej dyplomacji.

– Jest Europejczykiem z przekonania, chce posunąć możliwie daleko integrację. Mówi zawsze jasno, logicznie. A gdy jest zagrożona demokracja, jak to jest na Węgrzech i w Polsce, nie można iść na kompromisy. Mam nadzieję, że Rada UE i Parlament Europejski zatwierdzą propozycje Timmermansa i całej Komisji Europejskiej, aby obronić podstawowe wartości Unii w tych krajach – mówi „Plusowi Minusowi" Almunia.

Już 15 lat temu Timmermans przyznał: „jest jasne, że taki kraj jak Holandia ma interes w budowie federalnej Europy z silnymi instytucjami". Dlatego referendum w 2005 r., w którym Holendrzy, zaraz po Francuzach, odrzucili projekt europejskiej konstytucji, było dla niego szokiem.

Ale jak tłumaczy Jan Marinus Wiersma, ekspert holenderskiego instytutu spraw zagranicznych Clingendael, fiasko referendum to nie był epizod. Od tej pory Holendrzy stopniowo zaczęli się odwracać od idei integracji. Z kraju, który forsował budowę federalnej Europy, Holandia stała się państwem wobec Brukseli nieufnym, czasem nawet wrogim. Taki był skutek kryzysu finansowego i rosnącej polaryzacji dochodów, coraz większych trudności z integracją imigrantów i problemów z zapewnieniem bezpieczeństwa holenderskich miast.

Ale Timmermans nigdy chyba tej zmiany u swoich rodaków nie zrozumiał, a przynajmniej się z nią nie pogodził. – W styczniu 2014 r. zostałem zaproszony do parlamentu, aby wypowiedzieć się w imieniu 63 tys. ludzi, którzy wystąpili o organizację referendum w sprawie dalszego poszerzenia Unii. Tłumaczyłem, że im większa jest Wspólnota, tym możliwości działania naszego kraju bardziej ograniczone. Ale wtedy odezwał się Timmermans: „to nie ma sensu, ludzie nie rozumieją, co to oznacza więcej lub mniej suwerenności". Mówił to z wyższością, wręcz z pogardą dla zwykłych ludzi – wspomina Thierry Baudet.

Rewolucja polityczna w Holandii pożarła nie tylko euroentuzjastów, ale także tradycyjną lewicę. Kraj mocno przechylił się na prawo. – Partia Pracy (PvdA) była kiedyś największą siłą polityczną w kraju, dziś spadła na piątą–szóstą pozycję. Timmermans zdecydował się na wyjazd do Brukseli, bo wiedział, że nie ma szans na karierę polityczną w Holandii, że premierem nigdy tam nie zostanie – uważa Karel Lannoo.

Pasztet z Polski

Ale to, co miało być wyłącznie ostatnią deską ratunku przed politycznym niebytem, okazało się dla Timmermansa trampoliną do kariery politycznej o międzynarodowym zasięgu. I to dzięki Polsce. Już od przełomu lat 2015/2016 Holender stał się twarzą Brukseli w sporze o Trybunał Konstytucyjny. Wolną rękę dali mu w tej sprawie zarówno Niemcy, jak i szef europejskiej egzekutywy Jean-Claude Juncker. – Po prostu tak długo, jak się da, nikt nie chce się zajmować tym pasztetem – mówi w Brukseli osoba zaangażowana w proces europejski.

Nad Wisłą uważa się, że spór o Trybunał Konstytucyjny na wczesnym etapie konfliktu wiosną ubiegłego roku można było rozwiązać polubownie. To był okres, gdy kontakty między rządem PiS a Komisją Europejską były bardzo intensywne, obie strony jeszcze nie zabrnęły zbyt daleko we wzajemnie wrogich deklaracjach. Ale dziś jest na to za późno. – Pacjenta trzeba ratować na wczesnym etapie choroby, nie kiedy zjeżdża ze stołu – mówi „Plusowi Minusowi" zachodni dyplomata.

Mimowolnie Timmermans stał się nieoczekiwanym sojusznikiem najbardziej radykalnej frakcji w polskim rządzie, tych, którzy grają pod twardy elektorat PiS i względy prezesa Kaczyńskiego. Jest wyraźnym wrogiem, idealnym celem do ataku w procesie „wstawania Polski z kolan". „Ciągłe powtarzanie w korespondencji bezpodstawnych stwierdzeń o rzekomym braku wykonania wyroków TK nie służy dialogowi, który powinien być oparty na faktach i wzajemnym zaufaniu. Dlatego stanowczo proszę o wskazanie punktu sentencji w wyrokach TK z 3 lub 9 grudnia, który w opinii Pana Przewodniczącego nie został wykonany, lub zaprzestać formułowania pod adresem rządu bezpodstawnych zarzutów" – pisał już w marcu ub.r. do Timmermansa szef MSZ Witold Waszczykowski.

Później było już tylko gorzej. W lutym tego roku, na dorocznej konferencji bezpieczeństwa w Monachium, organizatorzy dość prowokacyjnie posadzili na jednym z paneli dyskusyjnych obu panów koło siebie.

– Kiedy Holandia, zgodnie ze standardami europejskimi, powoła Trybunał Konstytucyjny? – pytał retorycznie Waszczykowski. – Gdy w Holandii niezależność sądownictwa będzie podważana, sam wyjdę na ulice – odparł Timmermans. – Proszę nam pozwolić przestrzegać naszej konstytucji, a nie waszego wyobrażenia o niej – nie dał za wygraną szef MSZ. – Sami zwróciliście się do Komisji Weneckiej o opinie w tej sprawie – przypomniał Holender epizod, który omal nie kosztował Waszczykowskiego utraty ministerialnego stanowiska. – Oni dali wam bardzo jasną odpowiedź. Jedyną rzeczą, którą otrzymali w zamian, była wasza obraźliwa odpowiedź – dodał.

To nie był ton godny dwóch dyplomatów, rozmowa, która mogłaby prowadzić do kompromisu, porozumienia. Trzy miesiące później polski minister zarzucił Holendrowi, że „prowadzi osobistą krucjatę" przeciw Polsce, i uznał, że „nie jest odpowiednim partnerem" dla Polski, na co rzecznik KE Margaritis Schinas zarzucił Waszczykowskiemu, że „nie rozumie roli, struktury i kompetencji Komisji".

Od tej pory kontakty, przynajmniej oficjalne, między obiema stronami właściwie zamarły. Pozostała „dyplomacja megafonowa". – Chciałbym poprosić Fransa Timmermansa, żeby przestał z taką butą i arogancją wypowiadać się o Polsce i do Polski, do Polaków – mówił w ubiegłym tygodniu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Komisarza, który wielokrotnie się chwalił, iż został Człowiekiem Roku „Gazety Wyborczej", i który, choćby w sporze o Trybunał Konstytucyjny, ma tendencję do czerpania informacji tylko z jednej strony sporu politycznego w naszym kraju, rzecz jasna to tylko utwierdziło w przekonaniu, że „z Polską trzeba grać twardo". Podstawowa zasada, którą świetnie rozumiała Margaret Thatcher, a dziś rozumie Victor Orbán, iż z Brukselą trzeba przede wszystkim negocjować, została w tym wypadku chyba ostatecznie zaniechana.

– Frans Timmermans nie rozumie swojej tragicznej roli. Z powodu jego postawy na naszych oczach pęka konsensus europejski na prawicy. To oznacza w dłuższej perspektywie trwałe osłabienie zaufania do Unii znacznej części Polaków. Timmermans jest dziś głównym sprawcą tego procesu, który jest groźny dla UE i dla Polski – mówi „Plusowi Minusowi" mający umiarkowane poglądy minister ds. europejskich Konrad Szymański.

– Inni komisarze zarzucają Timmermansowi, że jest zbyt elastyczny. Ostatnio sprzeciwił się np. pozwaniu Belgii za łamanie niektórych zasad jednolitego rynku. Ale w sprawie Polski przyjął pryncypialne stanowisko – zauważa Karel Lannoo.

Dlatego dziś wydaje się przesądzone, że Komisja Europejska będzie wnioskować o pozbawienie Polski prawa do głosowania w Radzie UE. I choć jest równie prawdopodobne, że kraje Unii, na czele z Niemcami, nie dopuszczą do tak drastycznej decyzji, a nawet do głosowania nad nią, efekt psychologiczny będzie ogromny. W ten sposób Timmermans, ten zdeklarowany Europejczyk, przejdzie do historii jako człowiek, który razem z najbardziej radykalnymi członkami rządu PiS wydatnie przyczynił się do ponownego otworzenia historycznych ran, które pozostały po konfliktach między „starą" i „nową" Europą.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Z ultimatum dla polskich władz w sprawie zmian w sądownictwie Frans Timmermans był najwyraźniej tak dumny, że chciał, aby Róża Thun usłyszała je osobiście. Znana z radykalnych poglądów eurodeputowana Platformy Obywatelskiej znalazła się więc w środę 26 lipca w sali prasowej Komisji Europejskiej, do tej pory zarezerwowanej dla dziennikarzy.

– Czasami komisarz mówi, że można tego posłuchać – przyznała dwa dni później w Radiu Kraków, pytana, czy nie ma nic niezwykłego w tym, że polityk zapraszany jest do udziału w konferencji i siedzi wśród dziennikarzy. Czy nie zyskuje w ten sposób możliwości wpływania na interpretację przez zagraniczne media sporu między Warszawą i Brukselą?

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków