Panie przewodniczący, wczorajsza debata dotycząca wniosku opozycji o wotum nieufności dla wicepremier Beaty Szydło i minister Elżbiety Rafalskiej zakończyła się zgodnie z przewidywaniami. Czy w ogóle te próby odwoływania ministrów mają sens?
Mają sens, bo dają możliwość poinformowania opinii publicznej o argumentach, które ma opozycja w stosunku do rządzących. Konstytucja daje nam takie narzędzie i będziemy z nich korzystać, nawet jeśli wynik jest znany. Przypomnę, że to narzędzie nie zawsze jest nieskuteczne, raz nam się udało skutecznie przeprowadzić wotum nieufności, bo jeszcze rano premier Beata Szydło krzyczała "za co mnie chcecie odwołać", a już wieczorem Jarosław Kaczyński, mam nadzieję, że również korzystając z argumentów opozycji, ją odwołał.
Czy coś we wczorajszej debacie pana zaskoczyło?
Po raz pierwszy złamano zwyczaj parlamentarny, bo pan premier Morawiecki, nie wysłuchując argumentów wnioskodawców, rozpoczął tę debatę. Normalne jest, że najpierw stawia się wniosek, a dopiero później szef broni swojego pracownika. Po drugie - pan premier zachowywał się w sposób trochę niepoważny. Jeśli ktoś wyskakuje na mównicę w sprawie wotum nieufności, które dotyczy przede wszystkim osób niepełnosprawnych i tej buty i arogancji, która przez 40 dni miała miejsce ze strony przede wszystkim wicepremier Szydło i minister Rafalskiej i zaczyna wygadywać bzdury, że jest spadkobiercą Solidarności i odwoływać się do kwestii, które nie miały racji bytu w tej debacie, to pokazuje, że chyba nie ma pomysłu. Morawiecki zachował się nietypowo, pewnie chciał skopiować Szydło, która w takich przypadkach też wskakiwała na mównicę i w ostrych słowach atakowała opozycję.
Z drugiej strony - i tak też było w przypadku, gdy rządziła PO, rządzący przy okazji takich debat przypominają swoje osiągnięcia i w ten sposób te debaty obracają się przeciwko opozycji. Wczoraj częściowo też tak było. Nie ma pan wrażenia, że wyborcy mogli wczoraj usłyszeć o wszystkim, co PiS zrobiło przez te trzy lata.
Oczywiście, to jest przesuwanie ciężaru debaty na inne tory, sprytny zabieg retoryczny, gdy w debacie nie chce się mówić o swoich błędach, tylko jak mantrę powtarza się to, co rządzący uważają za sukces. Ale i na tym polu można wypunktować bardzo dużą hipokryzje wicepremier Szydło i minister Rafalskiej. Bo przypomnę choćby to, że zarówno premier Morawiecki, jak i cały rząd nie zgodzili się na prostą zasadę, by stosować mechanizm stworzony przez Platformę i PSL "złotówka za złotówkę". Ty sposobem kilkaset tysięcy rodzin zostało pozbawionych świadczenia 500+ na początku tego roku, bo o kilka złotych przekroczyły próg dochodowy. Na każdy tego typu argument mamy kontrargument, ale oczywiście tego typu debaty to bardziej kwestia zabiegów piarowskich ze strony rządzących niż merytorycznych dyskusji.
Dlaczego wczoraj w imieniu PO nie wystąpił Grzegorz Schetyna? Czy to strategia, żeby inni posłowie mogli się wykazać?
Grzegorz Schetyna nie występował w debatach dotyczących wotum nieufności dla poszczególnych ministrów. Głos zabierają wówczas posłowie, którzy zajmują się sprawami leżącymi w kompetencjach tych ministrów. Wczoraj mówiliśmy o polityce społecznej, o tym, co się działo przez 40 dni protestów niepełnosprawnych i ich opiekunów w Sejmie. Pokazywaliśmy, że pani wicepremier Szydło wolała spływ Dunajcem niż rozmowę z niepełnosprawnymi. Grzegorz Schetyna tak wspólnie ze Sławomirem Neumannem podzielił te role, że oddał głos osobom, które na co dzień się tymi sprawami zajmują
Dziś wieczorem ostatni blok głosowań w Sejmie i wraca temat kampanii samorządowej, która zresztą nieformalnie cały czas trwa. Czy jest pan zaniepokojony tym, jak prowadzi swośs interwencja zarządu PO?
Przede wszystkim obserwuję dużą determinację Rafała Trzaskowskiego i taką prace u podstaw. Formalnie nie mamy kampanii wyborczej, więc żeby mieścić sę w kanonach prawnych, Rafał Trzaskowski jako parlamentarzysta ma prawo i obowiązek organizować spotkania z mieszkańcami. Może to robić w każdym miejscu w Polsce, robi tow Warszawie. Oczywiście robi to jako osoba, która będzie kandydatem na prezydenta,a le trudno tu o fajerwerki. Przypomnę, ze w przeciwieństwie do swojego kontrkandydata Rafał Trzaskowski nie robi tego w godzinach pracy. Nie gra w koszykówkę w momencie, w którym powinien siedzieć za biurkiem tak jak każdy wiceminister, nie jeździ rowerem o 11, tylko zwykle popołudniami prowadzi spotkania u podstaw.
Nie martwi się więc pan, że niektóre wypowiedzi Rafała Trzaskowskiego, jak ta o lotnisku CPK, lotnisku w Berlinie czy inne, które krążą w internecie, będą mu szkodzić?
Przede wszystkim jestem zwolennikiem solidnej pracy u podstaw, która Rafał wykonuje. Natomiast trzeba być czujnym, każdą wypowiedź trzeba ważyć. Ale trzeba mieć - i Rafał to ma - poczucie że to jeszcze nie są wygrane wybory, tylko naprawdę bardzo ciężka walka o Warszawę. Nikt nie zakłada, że to będzie łatwy bój. Ale zdarzają się wpadki, a trzeba ich unikać, zwłaszcza że w dobie internetu bardzo łatwo jest wyrwać coś z kontekstu i wyprodukować fake news. A tamta strona jest w tym mistrzem, przypomnę choćby kłamstwo o Polsce w ruinie, które próbowali przełożyć również na Warszawę. Tylko że Patryk Jaki gra w koszykówkę na obiekcie wybudowanym w czasach rządów PO, jeździe rowerem po ścieżkach, które te władze wybudowały. Trudno więc nawet stworzyć wrażenie, że w Warszawie dzieje się źle, gdy wszyscy widzą, jak miasto się zmienia.