Pjongczang: Chcemy polubić poniedziałek

Kamil Stoch ma trzecie olimpijskie złoto i jutro o 13.30 wraz z kolegami walczy o medal w drużynie.

Aktualizacja: 18.02.2018 17:55 Publikacja: 18.02.2018 17:43

Pjongczang: Chcemy polubić poniedziałek

Foto: AFP

Relacja z Pjongczangu

Mistrz wskoczył na podium lekko, uniósł ręce ku niebu, w takich chwilach wszystko robi się spontanicznie i z uśmiechem. Jak cztery lata temu w Soczi, złoty medal wręczyła mu Irena Szewińska, prezes Apoloniusz Tajner dodał uścisk dłoni i pamiątkowe drewniane pudełko.

Mazurek zabrzmiał energicznie, dwie zwrotki przeszły żwawo, uroczystość nie mogła się przedłużać, w programie napisano – tylko 9 minut, bo od 19 do 23 trzeba było wręczyć na Medal Plaza wiele medali. Przed Stochem, Andreasem Wellingerem i Robertem Johanssonem maszerowały sztafety kobiece 4x5 km z Marit Bjoergen wśród nagrodzonych. Chwilę wcześniej w strefie wywiadów można było zobaczyć z bliska spokój spełnionej norweskiej mistrzyni i wciąż trochę zawodu w oczach Szwedki Charlotte Kalli.

Pod oświetloną na biało i niebiesko wielką sceną stanął wcale zgrabny tłumek (choć impreza jest biletowana), barwy biało-czerwone były widoczne, mowa polska słyszalna. Była też pozostała polska czwórka skoczków.

Stefan Horngacher postanowił, że w niedzielę skakania nie będzie, będzie odpoczynek, tylko trochę ruchu, wieczorem uroczysta chwila dla Kamila i koniec. Dla drużyny ważny jest poniedziałek.

Echa soboty były jednak żywe. Konkurs, po którym austriacki trener Polaków mówił nam, że jest po prostu wykończony, był wedle wielu zgodnych opinii sprawiedliwy (co oznacza, że nie wiało bardzo, tylko trochę), ale ponaddwugodzinne napięcie zrobiło swoje i z trenerem.

Będzie co pamiętać – pierwsza seria, prowadzenie Kamila Stocha, ale też świetne próby Michaela Hayboecka, Johanssona i Wellingera, potem atak Daniela-André Tandego, pech Austriaka, znakomity skok Niemca, wreszcie twardy Polak, wykonujący swoją pracę pod doskonale znanym hasłem przewodnim: nie myślę o medalu, myślę o tym, żeby oddać dwa bardzo dobre skoki.

Więc były te dwa znakomite skoki i było oczekiwanie na werdykt sędziów połączony z wyliczeniami siły podmuchu i pozycji belki najazdowej – niby wszystko jak zawsze, ale wydawało się, że czekanie jest znacznie dłuższe niż zwykle. Do tego trochę myliła ta zielona błyszcząca linia na zeskoku, wskazująca miejsce, gdzie powinien lądować mistrz, wyznaczona po próbie Wellingera.

Stoch wylądował odrobinę przed nią i to zwiększało niepewność. Kto w takich chwilach jest w stanie chłodno myśleć: komputerowy algorytm każe wyświetlać linię dla uśrednionych do 17 punktów ocenach za styl, a sędziowie powinni widzieć u Stocha lot równy, jak laserem rzeźbiony w powietrzu, taki na 19,5 punktu na 20 możliwych.

Kamil Stoch miał rację – było inaczej niż w Soczi, gdzie medal na dużej skoczni udało się zdobyć trochę z rozpędu, trochę dlatego, że rywale nie wierzyli dostatecznie mocno, że pokonają Polaka. W Pjongczangu Stoch znakomicie zrobił to, co potrafi, ale to mogło nie wystarczyć. Jednak wystarczyło, a potem był wybuch radości mistrza, parada na ramionach kolegów, życzenia od Simona Ammanna skromnie stojącego przy wyjściu i patrzącego z odrobiną zadumy na sceny pod skocznią.

Mamy wybitnego mistrza skoków, nikt dziś nie chce myśleć, czy za cztery lata w Pekinie też się pojawi starszy o cztery lata Kamil Stoch, czy będzie jak Ammann i jeszcze starszy Janne Ahonen szukał z uporem dawnej chwały.

Polak śmiechem skomentował zdanie, że jest najstarszym mistrzem igrzysk w skokach, po prostu tak się złożyło, komentować nie trzeba, gdy na szyi błyszczy 586 gramów metalu zawieszonego na błękitnej wstążce. Swoją drogą to najcięższy medal w historii igrzysk. Jest w nim tylko 6 gramów czystego złota (to minimalne wymaganie MKOl), reszta to czyste srebro. Gdyby ktoś chciał znać wartość – około 570 dolarów wedle obecnych cen kruszców. Ostatni medal w pełni ze złota wręczono w 1912 roku.

Bez wielkiej szansy pomyłki można zakładać, że w konkursie drużynowym będą liczyć się trzy drużyny. Wedle sumowania wyników konkursu indywidualnego (czego bardzo nie lubi Horngacher): Norwegia, Niemcy, Polska. Wedle innych, subtelniejszych porównań i statystyk – wychodzi tak samo. Nie słychać wiele o Słoweńcach, nie słychać o Japończykach, nawet o Austriakach. Nie słychać, że ktoś może wyskoczyć zza węgła, bo nie ma więcej narodowych czwórek, które mogą zmienić ten układ sił na podium.

Ale można się nie zgodzić na tę prognozę, pamiętając skoki Polaków w mistrzostwach świata w Lahti, można snuć marzenia w dowolnym kolorze medali.

Patrzmy zatem – duża skocznia, stadion Alpensia, znów godzina wieczorna w Korei, wczesne popołudnie w Polsce. Może polubimy ten poniedziałek. ©?

Relacja z Pjongczangu

Mistrz wskoczył na podium lekko, uniósł ręce ku niebu, w takich chwilach wszystko robi się spontanicznie i z uśmiechem. Jak cztery lata temu w Soczi, złoty medal wręczyła mu Irena Szewińska, prezes Apoloniusz Tajner dodał uścisk dłoni i pamiątkowe drewniane pudełko.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową