Ekstraklasa wiosną: W Legii właściciele walczą o władzę; w Ruchu prezes odszedł po miesiącu urzędowania; w Wiśle kibice robią zrzutkę na klub; w Kielcach trzeba wymienić trawę, bo boisko urąga wszelkim normom; kibice Górnika protestują przeciw rozgrywaniu meczów w Lublinie, bo ich domem jest Łęczna; duński piłkarz miał grać w Termalice, ale zrezygnował, kiedy się zorientował, że Nieciecza to wieś, a w klubie po angielsku mówi jedna osoba.
W Legii kłócą się, bo w klubie pieniądze są, a w Chorzowie dlatego, że ich nie ma. Generalnie klubom powodzi się jednak nie najgorzej, spółce Ekstraklasa SA też, rozgrywki są interesem, do którego się nie dokłada. I bardzo dobrze. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby w ślad za tym podnosił się poziom, ale na to na razie nie ma co liczyć. Pomimo to czekamy na każdą kolejkę, bo liga wciąż jest ciekawsza od telewizyjnej „Familiady".
Już w piątek dojdzie do meczu Arki z Koroną. Arka dobrze sezon zaczęła, ale z czasem osłabła. Korona niespodziewanie znalazła się w czołowej ósemce. Jeśli tak mało wyrazista drużyna miałaby walczyć o tytuł mistrza, źle świadczyłoby to o poziomie rozgrywek.
Trudno jednak mieć pretensje do Korony, że robi swoje, a kilka teoretycznie mocniejszych klubów zajmuje miejsca za nią. Duża w tym zasługa trenera Macieja Bartoszka. Nieźle sobie radził w Bełchatowie i dziwne, że nie przedłużono z nim umowy. Spadł więc o kilka poziomów, złapał w Chojnicach przyczółek ligowej piłki i po pięciu latach znów prowadzi klub w ekstraklasie.
Jeśli Jagiellonia wygra w Krakowie, a Lechia nie pokona Cracovii, dojdzie do kolejnej zmiany lidera. To możliwe, ale mało prawdopodobne. Jagiellonia odniosła wprawdzie już siedem wyjazdowych zwycięstw (najwięcej w lidze, tyle samo co Legia), więc grającą w kratkę Wisłę może pokonać i w Krakowie. Ale Lechia raczej nie powinna stracić punktu z Cracovią.