Triumf „Kształtu wody”, który został uznany za najlepszy film roku i dostał jeszcze trzy inne Oscary – za reżyserię, scenografię i muzykę. Dwie statuetki za role Frances McDormand i Sama Rockwella dla „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri”. Trzy, choć w kategoriach dość technicznych – dla „Dunkierki”, 2 dla „Czasu mroku” - za rolę Gary’ego Oldmana i charakteryzację. Po jednym – dla „Uciekaj!, „Nici widmo”, „Tamtych dni, tamtych nocy” i „Ja, Tonya”. Tegoroczne Oscary były wyważone i bardzo nijakie.
Podobnie zresztą jak gala. W czasie, gdy w Hollywood wszyscy się buntują i krzyczą, Akademia przestraszyła się. Nawet prowadzący Jimmy Kimmel nie odważył się na złośliwości, które zawsze były smaczkiem wręczania Oscarów. Jego najbardziej „kąśliwa” uwaga dotyczyła statuetki Oscara, który „nie ma penisa”.
Tym dziwniejsze, że przecież na ekranie dzieje się dużo. To tam dzisiaj przegląda się pokaleczony, świat. I tegoroczne nominacje były ciekawe. Odbił się w nich niespokojny czas, w którym na całym świecie odradzają się nacjonalizmy, narasta agresja dnia codziennego, a politycy wygrywają wybory dzięki populistycznym hasłom, szukaniu wrogów, wzniecaniu nienawiści i strachu. Ale również czas, kiedy zaczynają podnosić głowę wykluczeni i źle traktowani. Od kilku już lat o swoje prawa upominają się Afroamerykanie. Po ubiegłorocznym „Moonlight”, teraz Afroamerykanie wykrzyczeli swój bunt w horrorze (!) „Uciekaj”, gdzie debiutujący jako reżyser czarnosóry Jordan Peele w niestereotypowy sposób dotyka problemu rasizmu. O rasizmie prowincjonalnej Ameryki ostro mówił też Martin McDonagh w „Trzech billboardach...” Z kolei prawo do homoseksualnej miłości wybrzmiało najmocniej w delikatnej opowieści o pierwszej miłości „Tamte dni, tamte noce”.
Wyraziśie zabrzmiał na ekranie głos kobiet. Tych, które powiedziały dość molestowaniu i upokarzaniu, rozpoczynając akcje #MeToo, Time’s Up czy SpeakUp. Dzisiejsze kino amerykańskie ma twarz niemej sprzątaczki, która w „Kształcie wody” z czarnoskórą przyjaciółką i sąsiadem-gejem próbuje ocalić monstrum – stwora, który jest uosobieniem „inności” - tego, czego boi się totalitarne państwo. I matki z „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri”, która – sama niejednoznaczna, oschła, wcale nie uosabiająca potocznych wyobrażeń o kobiecie idealnej – usiłuje dociec kto zgwałcił i zamordował jej córkę. To kino ma wreszcie twarz młodej dziewczyny z „Lady Bird”, marzącej, by wyrwać się z małego miasteczka, zanurzyć w wielkomiejskiej kulturze, dać sobie prawo do własnego życia.
To jest wreszcie czas prawdy. Nie ma już w Oscarowej stawce miejsca dla dzielnych chłopaków ratujących świat, dla mafii, nawet dla American Dream. Jest próba nowego spojrzenia na historię. Czarny koń tej edycji „Dunkierka” Christophera Nolana to opowieść o wojnie, ale jakże daleka choćby od Spielbergowskiego „Szeregowca Ryana”. Nie o bohaterstwie i trzepoczących amerykańskich flagach, lecz o bezsilności i desperackiej próbie przeżycia.