To ciekawe oscarowe rozdanie. Odbija się w nim czas, w jakim żyjemy. Z jednej strony pełen niepokojów, nierówności i podziałów, z drugiej – tęskniący za stabilnymi wartościami i chwilą zapomnienia. Odbijają się w nim także różne koncepcje kina. Wśród nominowanych filmów są produkcje w stylu hollywoodzkim – zrealizowane z rozmachem i gwiazdami, królujące na światowych listach kasowych przebojów, ale też skromne obrazy, których twórcy weszli z kamerą tam, gdzie Mel Gibson i Ryan Gosling zwykle się nie pojawiają.
Musicalowy szał
Hollywood reprezentuje w tym roku „La La Land”. Kompletny szał. 14 nominacji. Film Damiena Chazella wyrównał rekord, jaki dotąd należał do „Titanica” i „Wszystko o Ewie”. Rozśpiewany i roztańczony musical Damiena Chazella, z dwiema wspaniałymi gwiazdami Emmą Stone i Ryanem Goslingiem – to rzeczywiście mistrzostwo świata. Autor brawurowego „Whiplash” tym razem zrobił musical świadomie odwołujący się do stylu dawnych, hollywoodzkich produkcji z Fredem Astaire’em i Gene’em Kellym czy do „Parasolek z Cherbourga” Jacques’a Demy’ego. Choć przecież współczesna jest szczypta goryczy tego filmu. Historia początkującej aktorki i ambitnego muzyka jazzowego nie kończy się w chwili, gdy para pierwszy raz się całuje. Dziś już nawet w kinie rozrywkowym nie ma happy endów. W pięknej oprawie jak ze starego MGM kryje się opowieść o cenie sukcesu, o rozchodzeniu się ludzi. Jest też ironia, bo sam artysta podpisuje na końcu swój film „Made in Hollywood”.
Tego dystansu nie ma Mel Gibson. Jego „Przełęcz ocalonych” to prawdziwa historia Desmonda Dosa, który w czasie II wojny światowej znalazł się w piekle bitwy o Okinawę. Z przekonań pacyfista odmówił noszenia broni i zabijania, ale jako sanitariusz uratował wiele ludzkich istnień. Temat szlachetny, ale film jest zrealizowany patetycznie. Gibson nie uniknął nawet scen, w których bohater w ogniu walki modli się do Boga i staje się człowiekiem, którego „kule się nie imają”. No, ale Hollywood ma swoje prawa.
Znacznie bardziej przewrotny jest „Nowy początek” Kanadyjczyka Denisa Villeneuve’a (osiem nominacji). Niby to UFO i próba nawiązania kontaktu z pozaziemskimi stworami, ale w końcu i tak najważniejsze okazują się traumy całkowicie „ziemskie”: ból po stracie dziecka i trudna emocjonalna podróż przez cierpienie. Ale to wciąż gwiazdy, wielka promocja i duża kasa. Tymczasem akademicy zaczęli się już przyzwyczajać, że ciekawe kino powstaje też poza Hollywood. W tym roku wyraźnie docenili filmy z drugiego bieguna – skromne, dotykające problemów sfrustrowanego społeczeństwa, penetrujące środowiska, w które filmowcy z Los Angeles niechętnie się zanurzają. Portretujące ludzi kiepsko dających sobie radę z życiem. I tak osiem nominacji zebrał niedawny zdobywca Złotego Globu, rewelacja sezonu – „Moonlight”. Barry Jenkins opowiedział historię murzyńskiego chłopca – cofniętego w siebie, niekochanego, a może źle kochanego przez puszczającą się matkę, poniewieranego przez kolegów.
Reżyser pokazał moment, gdy jako nastolatek pierwszy raz postanawia bronić swojej godności, atakuje ciemiężyciela, który go skatował, i trafia do poprawczaka. To moment, gdy nieśmiały dzieciak zrozumie, że przeżyją tylko najsilniejsi. Zmienia styl życia i odziera się z wrażliwości. Czy jednak nie przetrwa w nim ta dawna, niepotrzebna delikatność? Jenkins zrobił piękny film o poszukiwaniu tożsamości i miejsca w świecie. Z przeszłością nie może się też uporać bohater jednego z najlepszych filmów ostatniego roku „Mancherster by the Sea”. Mężczyzna, który wraca do rodzinnego miasta, by po śmierci brata zająć się jego synem. Kiedyś znieczulił się na życie, wyrzucając z siebie jakiekolwiek uczucia. A w tle tej opowieści Kenneth Logernam portretuje życie w małym, tytułowym miasteczku.