Prezydent powoła się na naruszenie obowiązujących przepisów (ustawa z 22 lipca 2016 r. o Trybunale Konstytucyjnym), a te jasno wskazują, że wybór trzech kandydatów na nowego prezesa powinien zostać dokonany przez co najmniej dziesięciu sędziów. Dziś kworum zabrakło, bo sędziów było dziewięcioro. Trójka sędziów wybranych przez PiS znów się rozchorowała. Tak więc dalsze losy kandydatów są dość oczywiste – prezydent nie wybierze żadnego z nich i poczeka do 19 grudnia na zakończenie kadencji Andrzeja Rzeplińskiego. A następnie wdroży tryb „awaryjny" z tzw. ustawy wprowadzającej (czytanej dziś przez Sejm), która do tego czasu wejdzie w życie. Tak więc nowe wybory na prezesa TK poprowadzi zapewne któryś z sędziów wybranych przez PiS, i spośród nich zostaną zgłoszeni kandydaci. A prezydent nie będzie miał problemu z wyborem.

Dzisiejszy dzień pokazuje, że obie strony boju o Trybunał postanowiły nie ustawać w walce do samego końca. Tyle że staje się ona coraz bardziej żenująca. Trybunał, w składzie niekwestionowanej prawniczej elity, jakby nigdy nic udaje, że... nie ma problemu kworum. Z protokołu z obrad Zgromadzenia wynika bowiem ni mniej, ni więcej, że po prostu sędziom zależało na przedstawieniu prezydentowi kandydatów w ustawowym terminie. Czyli liczy się termin, a nie kworum – o wyborze kandydatów w nieprzepisowym składzie – cicho sza. Zarazem przykro słyszeć o solidarnie chorych sędziach wybranych przez PiS, których zbiorowa niedyspozycja, nie po raz pierwszy, zrywa wymagane w Trybunale składy.

Fakty są takie, że kolejne tzw. ustawy naprawcze i te naprawiające... ustawy naprawcze oraz tzw. ustawa wprowadzająca spowodowały, że PiS krok po kroku zbudował sobie solidną podstawę prawną do przejęcia Trybunału. Bo trudno kwestionować obowiązującą ustawę o TK, z której zresztą zniknęły wszystkie kontrowersyjne zapisy – jak ten o rozpoznawaniu spraw według kolejności wpływu. PiS zastosował zasadę – psy szczekają, karawana jedzie dalej. I w styczniu z pewnością dojedzie.