Komentując exposé premier Beaty Szydło, napisałem, że jestem nim zwiedziony przede wszystkim z tego powodu, że pozostawia wiele niejasności odnośnie do programu gospodarczego nowego rządu. Chodziło mi przede wszystkim o brak nieco bardziej precyzyjnego wskazania, skąd będą czerpane środki na realizację socjalnej części programu, prezentowanego w kampanii wyborczej i potwierdzonego w exposé.
Moim zdaniem sposób prezentacji tych elementów programu gospodarczego, które dotyczyły tworzeniu warunków umożliwiających sfinansowanie obietnic wyborczych bez niebezpieczeństwa zdestabilizowania finansów publicznych, można określić co najmniej mianem nieprofesjonalnych. W trakcie kampanii wyborczej słyszeliśmy zapewnienia o gotowych ustawach, które miały stanowić prawne oprzyrządowanie programu gospodarczego rządu. Dziś, widząc brak precyzji w formułowaniu elementów tego programu, a także zwłokę w przekazywaniu do Sejmu projektów tych ustaw, można mieć poważne wątpliwości co do rzetelności tych zapewnień.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem więc wywiad wicepremiera Mateusza Morawieckiego, opublikowany w „Rzeczpospolitej" 24 listopada, a także jego wypowiedzi z konferencji prasowej. Ponieważ, jak wynika z exposé, głównym źródłem finansowania obietnic wyborczych ma być przyspieszenie rozwoju Polski, można było oczekiwać, że wicepremier odpowiedzialny za rozwój przybliży nam metody i narzędzia, a zwłaszcza źródła finansowanie, które umożliwią realizację tych zamierzeń.
Banalne formułki
Niestety, to, co mówi wicepremier Morawiecki, można określić mianem pewnych rozważań koncepcyjno-filozoficznych dotyczących cech systemu gospodarczego, który zostanie ukształtowany w wyniku wdrożenia systemowych rozwiązań planowanych przez polityków PiS. Jakkolwiek te rozważania są ciekawe, to raczej oczekiwałbym wypowiedzi o bardziej konkretnym charakterze. Tymczasem tych konkretów jest niewiele, a te nieliczne nie rozwiewają zasadniczych wątpliwości. Przeważająca część wypowiedzi ministra Morawieckiego zawiera banalne, powtarzana od wielu lat formułki o potrzebie wspierania polskich firm, budowie silnej „marki Polski", zwiększeniu inwestycji, zwłaszcza w coraz bardziej zaawansowane procesy i technologie, które wzmocnią polski eksport i zwiększą zapotrzebowanie na wykwalifikowanych, dobrze zarabiających pracowników. Niewiele istotnych treści zawartych jest w zaklęciach o potrzebie zachęcania napływu inwestycji zagranicznych, ale takich, które są maksymalnie zaawansowane z punktu widzenia technologicznego, będąc rozsadnikiem nowych technologii, kreują współpracę z uczelniami i które spowodują, że w globalnym łańcuchu wartości dodanej będziemy przesuwać się coraz wyżej.
Pod tego typu sformułowaniami podpisze się zapewne każdy polityk, wyjąwszy zdecydowanych przeciwników kapitału zagranicznego. Tego typu zaklęcia były już wielokrotnie powtarzane. Zresztą tę rolę kapitał zagraniczny, chociaż zapewne w niewystarczającej mierze, już spełnia. Problem nie polega na tym, czy, ale w jaki sposób (za pomocą jakich mechanizmów i instrumentów) przyspieszyć te pozytywne tendencje w gospodarce, które już występują, oraz uruchomić nowe.