Raport NIK w sprawie biegłych sądowych jeży włosy na głowie. Okazuje się, że parają się oni nie tylko łapownictwem, ale i... wyłudzają VAT w ramach zorganizowanych grup przestępczych. Są też pracusie sporządzający po kilkaset opinii rocznie – to biegli przebiegli, którzy mają oczywiście „podwykonawców" (czort wie jakich!), a sami tylko podpisują kwity. Żeby nie było wątpliwości, to oczywiście przestępstwo – fałszowanie opinii.
Mam własną kategorię problemów prawnych, które nazywam trupami w szafie. Przez całe lata nic się z nimi nie robi, dopóki te nie wyjrzą i nie zaczną (pardon!) porządnie śmierdzieć. W tej szafie od lat mieszczą się i biegli sądowi.
Ta kluczowa dla wymiaru sprawiedliwości profesja nie doczekała się przez lata nawet własnej ustawy, nie wspominając o rozwiązaniu choć części jej problemów. Efekt jest taki, że biegłym może w zasadzie zostać każdy. Prezesi sądów okręgowych wpisują na listy większość tych, którzy się zgłoszą. I trudno im się dziwić, bo ani nie są w stanie zweryfikować umiejętności biegłych ani nie narzekają na ich nadmiar (notorycznie brakuje ekspertów np. w finansach czy informatyce). Nawet gdy biegli zawodzą, z powodzeniem przez lata pracują dalej.
Miało się to (ileż to razy!) zmienić. Miały powstać specjalne komisje ekspertów, które byłyby w stanie ocenić kwalifikacje biegłego. Miało być wprost zapisane, że biegły zostaje skreślony z listy, jeśli niewłaściwie wykonuje swoją pracę. Miały się zmienić stawki (w tej chwili „profesorska" to 70 zł za godzinę). Miało...
I co? I nic! Ministerstwo Sprawiedliwości nigdy nie doprowadziło sprawy do końca.