Wciągu 26 lat dochód na mieszkańca w naszym kraju zwiększył się ponaddwuipółkrotnie, podobnie jak w Niemczech w latach 1955–1980. Gdzie indziej w naszym regionie jego wzrost zawierał się w przedziale od 31 proc. w Chorwacji do 98 proc. w Estonii. Ale kiedyś do tygrysów gospodarczych należała nawet Grecja. Jeśli Polska nie będzie dalej się reformować, to rysuje się przed nią zły scenariusz, albo bardzo zły.
Zły scenariusz można nazwać scenariuszem „ciepłej wody w kranie". Opiera się on na założeniu status quo w polityce gospodarczej: rządzący nie wprowadzają żadnych reform, wzmacniających systematyczne siły wzrostu, ale też nie podejmują antyreform, które psułyby gospodarkę; zarazem Polskę omijają poważne wstrząsy.
Co byłoby, gdybyśmy spoczęli na laurach, kreślą wieloletnie prognozy opracowywane przez instytucje międzynarodowe, takie jak Komisja Europejska czy OECD. Wedle tych prognoz wzrost ma wyhamować do zaledwie 1 proc. w ciągu następnych 25 lat. W rezultacie dochód na mieszkańca w naszym kraju ma się ustabilizować na około 60–65 proc. dochodu na mieszkańca w Niemczech (po uwzględnieniu różnicy w poziomie cen), czyli na poziomie niewiele wyższym niż teraz. W takim scenariuszu Polska pozostanie co prawda krajem o dosyć wysokim dochodzie na mieszkańca, ale nie dołączy do najbogatszych państw. Będzie trwale odstawać nawet od biedniejszych krajów starej UE, takich jak Hiszpania.
500+ nie wystarczy
Wzrost będzie hamowany, po pierwsze, przez ubywanie rąk do pracy. Jeżeli nie przyspieszymy podnoszenia wieku emerytalnego, to do 2040 roku liczba osób w wieku produkcyjnym skurczy się o 2,3 mln. Program 500+ nas przed tym nie uchroni, nawet gdyby – wbrew ocenom demografów – istotnie podniósł dzietność w nadchodzących latach. Nie cofnie czasu do lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku i nie zwiększy liczby urodzeń w tamtym okresie. Dzieci, które się wtedy nie urodziły, będzie brakować na rynku pracy.
Po drugie, będzie hamować wzrost wydajności, który odpowiadał za ponad dwie trzecie wzrostu polskiej gospodarki w poprzednich 25 latach. Na skutek zmniejszenia różnicy w poziomie wydajności między Polską a Zachodem z jednej strony zawęziło się pole do prostej i mocno niedoskonałej imitacji, a z drugiej strony osłabła presja konkurencyjna z zagranicy, na którą Polska otworzyła się na początku transformacji i którą wzmocniło przystąpienie do Unii Europejskiej.