Na Wall Street inwestorzy z trudem zauważyli, że w ogóle miały miejsce jakieś wybory. W Londynie i Frankfurcie po krótkim spadku indeksy znów wzrosły. Parkiet w Warszawie bardziej przejmuje się nie najlepszymi nastrojami w kraju niż za oceanem. I nawet giełda meksykańska zareagowała na wynik wyborów w dość spokojny sposób – choć to właśnie na granicy z Meksykiem Trump obiecywał wybudować betonowy mur, który zagrodziłby drogę dla emigracji i zniechęcił amerykańskie firmy do przenoszenia produkcji na południe od Rio Grande.
A kursy walut? Też bez wielkich zmian. Waluty rynków wschodzących, w tym złoty, troszkę straciły. Waluty krajów uważanych za bezpieczne przystanie (zwłaszcza frank i dolar) nieco zyskały. Ale zmiany miały skalę paru groszy, żadnej paniki nie było.
Skoro tak, to szybko pojawiło się pytanie: może cała sprawa nie ma aż tak dużego znaczenia? Dokładnie tak, jak było w przypadku głosowania w sprawie Brexitu – wszyscy oczekiwali, że ewentualny wybór Trumpa będzie prowadził do paniki, załamania nastrojów i finansowego chaosu. A tymczasem, proszę bardzo, Trump jest wybrany, a nic wielkiego się nie dzieje, uczestnicy rynków wcale się nie przerazili.
Ostrożnie z takimi ocenami. Dlaczego nie było żadnej gwałtownej reakcji? A na cóż miałaby być? Po pierwsze, Donald Trump obejmie władzę dopiero za dwa miesiące, chwilowo w Białym Domu rezyduje nadal Barack Obama. A po drugie, i to znacznie ważniejsze, w gruncie rzeczy w ogóle nie wiadomo, jaką politykę będzie prowadził.
W czasie kampanii wyborczej zdobywał głosy, wygadując na prawo i lewo niewiarygodne bzdury o murze na granicy z Meksykiem (za pieniądze Meksykanów!) i wojnie handlowej z Chinami. Tak niewiarygodne, że prawie niewyobrażalne jest, by nawet on sam traktował je serio. A skoro tak, to należy poczekać na jakieś wiarygodne deklaracje prezydenta elekta w sprawie prowadzonej polityki gospodarczej.