CETA – rozprawa z mitami

Europy i Polski nie zaleje tania modyfikowana genetycznie żywność z Kanady – pisze ekspert Konfederacji Lewiatan.

Publikacja: 20.10.2016 21:20

Jakub Wojnarowski

Jakub Wojnarowski

Foto: materiały prasowe

Dwa tygodnie temu, dwa lata po zakończeniu pięcioletnich negocjacji, w mediach rozpoczęła się dyskusja o umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a Kanadą. Jak zawsze w przypadku umów handlowych pojawiają się te same zarzuty: umowa została wynegocjowana potajemnie w ramach spisku wielkich korporacji międzynarodowych wykorzystujących niewolniczą pracę na całym świecie. Korporacji, które szantażują polityków i zmuszają do zawierania niekorzystnych porozumień.

Ewentualnie – skorumpowani politycy na usługach korporacji podejmują takie decyzje. Tania, niskiej jakości, zmodyfikowana genetycznie żywność zaleje polski rynek, nie tylko nas wszystkich trując, ale przede wszystkim niszcząc polskie rolnictwo i odbierając pracę. Będziemy jeść wyłącznie modyfikowanego łososia i chlorowaną wołowinę, bo ich ceny będą tak niskie, że właściwie nie warto będzie kupować nic innego. Proponowane mechanizmy rozstrzygania sporów inwestycyjnych pozbawiają rząd i parlament możliwości ochrony interesów obywateli i konsumentów. Jeżeli kraj zaproponuje zmianę na rynku pracy i lepszą ochronę pracowników, to firmy międzynarodowe złożą skargę i Polska – my wszyscy – zapłacimy wielomiliardowe odszkodowania, które trafią w ręce spekulantów. W końcu, polskie firmy nie wytrzymają konkurencji z firmami kanadyjskimi i oczywiście korporacjami amerykańskimi, które – ze względu na brak umowy TTIP – tylnymi drzwiami przez Kanadę wedrą się do Europy. Armagedon. Powyższy obraz jest przesadzony i nieprawdziwy.

Przed krytyką warto umowę przeczytać

CETA była negocjowana od 2009 do 2014 r. W trakcie negocjacji Komisja Europejska swoje stanowiska opierała na informacjach pozyskiwanych od przedsiębiorców i obywateli. Odbywały się konsultacje społeczne, przygotowane zostały liczne analizy: oddziaływania na środowisko, rozwój społeczny i sektory gospodarki. Tekst jest dostępny i przetłumaczony na wszystkie języki europejskie.

Umowa ma charakter mieszany – zarówno Rada Europejska, jak i rządy i parlamenty państw członkowskich muszą ją zaaprobować, zanim zacznie obowiązywać. To najbardziej demokratyczny i obywatelski sposób podjęcia decyzji. Zanim zacznie się krytykować, trzeba umowę przeczytać. To oczywiście jest trudne, bo dokument ma 1500 stron, ale warto poznać jego najważniejsze elementy i odpowiedzieć na zarzuty.

Europy i Polski nie zaleje tania modyfikowana genetycznie żywność. Kanada jest rzeczywiście jednym z największych na świecie jej producentów, ale umowa nie dopuszcza napływu tej żywności na rynek europejski, w tym polski. Towary kanadyjskie muszą być w pełni zgodne z przepisami europejskimi, umowami zawartymi w ramach WTO, a obie strony umowy mają prawo do wprowadzania nowych norm i przepisów, w tak newralgicznych obszarach jak bezpieczeństwo żywności, ochrona środowiska i konsumentów.

Dodatkowo CETA reguluje pogłębioną współpracę w zakresie ochrony fitosanitarnej i weterynaryjnej, angażuje Europejską Agencje Bezpieczeństwa Żywności, a przede wszystkim definiuje ilość żywności, która może trafić na rynek europejski, w ramach specjalnie określanych kwot i kontyngentów.

Jednym z elementów umów handlowych jest zabezpieczenie interesów przedsiębiorców, którzy decydują się podjąć ryzyko i zainwestować swój kapitał w kraju innym niż macierzysty. Ochronie tych interesów, służy – stworzony i wymyślony w Europie, dla ochrony europejskich firm – system rozstrzygania sporów inwestycyjnych. Dotychczasowy system ISDS był – i to słusznie – mocno krytykowany za nadmiernie wzmocnioną pozycję firm wobec państw narodowych, możliwość wszczynania sporów z błahych przyczyn czy nadmiernie rozszerzającą ochronę praktykę wydawanych wyroków.

Te krytyczne głosy zostały wzięte pod uwagę i CETA jest pierwszą umową wynegocjowaną przez Unię Europejską, w której dotychczasowy system został zastąpiony nowym. W tym modelu arbitrzy rozstrzygający spory będą powoływani na pięcioletnie kadencje. Obowiązywać będzie ich odpowiedni kodeks i rygorystyczne zasady postępowania, będą zagrożeni zwolnieniem, jeżeli naruszą etykę i zasady postępowania. Ustanowiony zostaje także trybunał apelacyjny.

Procedura w dużym stopniu zbliża się do sądowej. Dokumenty dotyczące sporów będą publikowane, chociaż nie zawsze jawność jest dogodna dla inwestora. Arbitrzy uzyskują prawo do odrzucania nieuzasadnionego powództwa. Stronom CETA pozostawia się swobodę zmian, które mogą wpływać na warunki prowadzenia działalności gospodarczej. Nie ma mowy o ubezwłasnowolnieniu. Nie dojdzie do niszczących sporów o płacę minimalną czy koszty wynikające z przepisów dotyczących ochrony środowiska.

Małe firmy skorzystają

Na umowie z Kanadą skorzystają nie tylko duże firmy, ale także mali przedsiębiorcy. CETA ogranicza bariery administracyjne i taryfy celne (cła spadają o prawie 100 proc.!), zrównuje firmy polskie i europejskie w prawie do udziału w procedurach zamówień publicznych z firmami kanadyjskimi. Umowa otwiera szanse dla polskich pracowników poszukiwania pracy także w Kanadzie poprzez wzajemne uznawanie kwalifikacji dla specjalistów.

Duże firmy radzą sobie z cłami i barierami administracyjnymi. Mają doradców i prawników, którzy reprezentują firmy w procesach inwestycyjnych i dbają o konkurencyjną treść umów między krajem przyjmującym firmę a inwestorem. Z badań sektora małych i średnich firm prowadzonych przez Lewiatana cyklicznie od 14 lat, wynika, że to mali przedsiębiorcy wskazują bariery administracyjne i braki informacyjne jako kluczowe przeszkody w zdobywaniu nowych rynków eksportowych i partnerów biznesowych. To takim firmom umowa, która zastępuje poprzednie dokumenty (prawie 10 osobnych regulacji określa stosunki handlowe UE–Kanada), jest potrzebna, bo upraszcza mechanizmy eksportu, importu i inwestowania.

Ułatwienia obejmują także czasowe delegowanie pracowników, co jest utrudnione nawet na wspólnym rynku europejskim – KE zmienia dyrektywę o delegowaniu pracowników, a europejskie związki zawodowe blokują zatrudnianie Polaków, postulując wspólnie z Komisją jedną płacę za tę samą pracę w tym samym miejscu. Zwiększanie konkurencyjności poprzez wymianę handlową i inwestycje to w końcu dobra wiadomość dla konsumentów – zapewniony jest większy wybór produktów i usług, ich wysoka jakość oraz cena.

Dlaczego trzeba wzmacniać eksport

Dyskutując o CETA warto pamiętać o faktach. Współpraca gospodarcza dla obu stron umowy jest ważna: Europa to drugi po USA partner handlowy Kanady i kluczowy inwestor (również drugie miejsce). Z badań wynika także, że każdy dodatkowy 1 mld euro wyeksportowany z Europy oznacza, że w tle powstało 14 tys. miejsc pracy. Chyba warto wzmacniać eksport?

Dla Polski umowa będzie właściwie neutralna – zarówno w wymiarze społecznym, jak i gospodarczym. Nasza wymiana handlowa z Kanadą nie ma dużej skali – to ok. 2 mld dolarów rocznie, chociaż rośnie. Umowa powinna przyspieszyć dodatkowo wzrost wymiany handlowej.

Na CETA skorzystają najszybciej te branże gospodarki, które już są obecne na rynku kanadyjskim. Ważne jest to, że eksportujemy tam zarówno żywność (tak – to nasze produkty pojawiają się na rynku kanadyjskim – jabłka i inne owoce), jak i towary wysoko przetworzone – chemię, w tym nawozy i maszyny przemysłowe.

Mamy nadwyżkę handlową z Kanadą prawie 900 mln dol., a to oznacza, że powinniśmy dbać o wykorzystanie tej sytuacji i dodatkowe wzmacnianie eksportu. Polskie przedsiębiorstwa są konkurencyjne. To my eksportujemy żywność do Kanady (np. świeże owoce, mrożonki, koncentraty) i nie należy oczekiwać, że szybko pojawi się na naszym rynku żywność kanadyjska. Eksporterzy polscy powinni wykorzystać nadarzającą się okazję do wysyłania swoich towarów za granicę.

Także dla polskiego rolnictwa umowa nie stanowi realnego zagrożenia. Produkujemy wielokrotnie więcej owoców i warzyw niż Kanada, nasz udział w światowej produkcji zwierzęcej jest porównywalny, a ponad 80 proc. naszego eksportu właśnie spożywczego trafia na rynki rozwinięte. To Kanada zwiększa swój import żywności od kilku lat i to powinna być szansa dla polskiej żywności.

Autor jest zastępcą dyrektora generalnego i szefem zespołu ekspertów Konfederacji Lewiatan, członkiem Komitetu Wykonawczego BusinessEurope.

Dwa tygodnie temu, dwa lata po zakończeniu pięcioletnich negocjacji, w mediach rozpoczęła się dyskusja o umowie o wolnym handlu między Unią Europejską a Kanadą. Jak zawsze w przypadku umów handlowych pojawiają się te same zarzuty: umowa została wynegocjowana potajemnie w ramach spisku wielkich korporacji międzynarodowych wykorzystujących niewolniczą pracę na całym świecie. Korporacji, które szantażują polityków i zmuszają do zawierania niekorzystnych porozumień.

Ewentualnie – skorumpowani politycy na usługach korporacji podejmują takie decyzje. Tania, niskiej jakości, zmodyfikowana genetycznie żywność zaleje polski rynek, nie tylko nas wszystkich trując, ale przede wszystkim niszcząc polskie rolnictwo i odbierając pracę. Będziemy jeść wyłącznie modyfikowanego łososia i chlorowaną wołowinę, bo ich ceny będą tak niskie, że właściwie nie warto będzie kupować nic innego. Proponowane mechanizmy rozstrzygania sporów inwestycyjnych pozbawiają rząd i parlament możliwości ochrony interesów obywateli i konsumentów. Jeżeli kraj zaproponuje zmianę na rynku pracy i lepszą ochronę pracowników, to firmy międzynarodowe złożą skargę i Polska – my wszyscy – zapłacimy wielomiliardowe odszkodowania, które trafią w ręce spekulantów. W końcu, polskie firmy nie wytrzymają konkurencji z firmami kanadyjskimi i oczywiście korporacjami amerykańskimi, które – ze względu na brak umowy TTIP – tylnymi drzwiami przez Kanadę wedrą się do Europy. Armagedon. Powyższy obraz jest przesadzony i nieprawdziwy.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację