Czy przebudzenie narodowe niesie ze sobą grozę?

Myli się ten, kto utożsamia nacjonalizm z narodem. Albo naród z nacjonalizmem. Bywają narody, w których nacjonalizm jest ideologią marginalną. Bywają czasy, że rozrasta się błyskawicznie jak tkanka rakowa i staje się oficjalną doktryną, zwykle państwową.

Publikacja: 22.10.2017 18:00

Czy przebudzenie narodowe niesie ze sobą grozę?

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Bywają na koniec rządy, które bawią się nacjonalizmem jak zabawką. Bo to wdzięczny instrument. Łatwy do użycia. Wystarczy trochę haseł godnościowych, odrobina kompleksu, albo pretensji do historii, cień zagrożenia, by zapalić żagiew. Pożar lasu to jeden z możliwych skutków, inny to szybka akcja gaśnicza, w imię bezpieczeństwa publicznego. Wtedy sprawny polityk – najczęściej ojciec narodu – ma szansę zgrabnie sięgnąć po instrumenty nadzwyczajne, ratując naród przed pożarem, który sam rozniecił.

Przykłady? Rosja czasów Aleksandra III ze swoją obsesją antyżydowską, wilhelmińskie Prusy, Francja czasów Dreyfusa, tę listę można ciągnąć.

Użyteczność nacjonalizmów w sposób skrajny udowodniły kilka dekad później totalitaryzmy. Pierwszy użył go Mussolini, choć w jego wersji nacjonalizm zaprzężony do – wzorowanej na rzymską – faszystowskiej kwadrygi był nieco groteskowy. W wydaniu Adolfa Hitlera z teutońska posępny i śmiertelnie groźny, zaś Stalin korzystał zeń skrajnie instrumentalnie, umiejętnie godząc ogień z wodą, internacjonalizm proletariacki z myślą wielkoruską. Jak mu się to udawało, to do dziś zagadka, niemniej historia dostarcza dowodów, że było to możliwe.

Za czasów Putina to wszystko jest już dużo łatwiejsze. Rosja okrojona z muzułmańskiej ludności Azji Środkowej próbuje udawać kraj jednolity etnicznie. Udawać, bo faktycznie nim nie jest, a podsycanie paranoicznej niechęci do mniejszości narodowych w celu zapanowania nad rosyjską większością jest instrumentem równie użytecznym jak antysemityzm za carów. Buduje psychozę zagrożenia, definiuje wroga i usprawiedliwia pretensję władzy do skoncentrowania nadzwyczajnych instrumentów polityki w jednych rękach. Jak za Rzymu, kiedy w momentach zagrożenia obywatele republiki oddawali władzę w ręce dyktatora. Ten jednak miał obowiązek ją zwrócić; liderzy w typie Putina takiego zamiaru zwykle nie mają.

Widziałem te przejawy instrumentalizacji nacjonalizmu na Wschodzie nie raz. Najpierw pojawiały się pod postacią wstążek gieorgijewskich – zwiastunów późniejszych problemów. Po nich przychodziły „zielone ludziki", a później pożoga. Pamiętam grozę tych wstążek w mołdawskiej Gagauzji i twarde słowa o kałaszach schowanych pod podłogą. Szczęśliwie po nie jeszcze nie sięgnięto. Ale wstążki na Krymie czy w Donbasie wojnę przyciągnęły. Dziś znów pojawiają się tuż za kremlowską rubieżą. Nie tylko w Azji Środkowej, również w Europie. I warto je zauważać, bo ludzie, którzy je noszą, mają dość zdeklarowane poglądy. Wstążka to ostrzeżenie, nie wszyscy jeszcze to wiedzą.

Czy Europie Zachodniej też grozi nacjonalizm? Czy przebudzenie narodowe niesie ze sobą grozę? W jakimś stopniu zawsze, ale nie łączyłbym automatycznie separatyzmów z zagrożeniem ideologicznym nacjonalizmem. Wiele tuszu w drukarniach wylano, by mistyfikować ryzyko, jakie niesie ze sobą katalońska czy walońska tęsknota wolnościowa, ale warto zwrócić uwagę, że to ryzyko odnosi się bardziej do stabilności europejskiej konstrukcji politycznej niż do rozpętania piekła w wieloetnicznych krajach wspólnoty. Nie zawsze separatyzm równa się nacjonalizmowi, często to naturalna tęsknota do samostanowienia. Boimy się zmian, bo Europa utrwalonych granic jest dla nas synonimem bezpieczeństwa i pokoju, ale powinniśmy pamiętać, że tendencje integracyjne na naszym kontynencie zawsze współistniały z narodowymi aspiracjami do samostanowienia.

Nie byłoby powojennej mapy nowej Europy z 1918 r., gdyby wahadło wychylało się tylko w jedną stronę. Nie byłoby wielkiej zmiany po klęsce sowieckiego uniwersalizmu z lat 90. zeszłego stulecia, która dała początek nowej wolności narodów. A przecież nie przerodziła się w grozę nacjonalizmów. Przeciwnie, obudziła potrzebę integracji z Europą Zachodnią. Narody upomniały się o swoją tożsamość i tradycję. Może więc nie jesteśmy skazani na nacjonalizm także dziś?

Bywają na koniec rządy, które bawią się nacjonalizmem jak zabawką. Bo to wdzięczny instrument. Łatwy do użycia. Wystarczy trochę haseł godnościowych, odrobina kompleksu, albo pretensji do historii, cień zagrożenia, by zapalić żagiew. Pożar lasu to jeden z możliwych skutków, inny to szybka akcja gaśnicza, w imię bezpieczeństwa publicznego. Wtedy sprawny polityk – najczęściej ojciec narodu – ma szansę zgrabnie sięgnąć po instrumenty nadzwyczajne, ratując naród przed pożarem, który sam rozniecił.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów