Grzegorz Gielerak: Kształcenie lekarzy z medycyny pola walki to dziś konieczność

Kształcenie lekarzy z medycyny pola walki to dziś konieczność – uważa dyrektor wojskowego instytutu.

Publikacja: 05.10.2016 08:53

Gen. bryg. prof. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie

Gen. bryg. prof. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie

Foto: materiały prasowe

Rz: Dziś rozpoczęcie roku akademickiego na wielu uczelniach medycznych. Pan postuluje, by do programu studiów wprowadzić medycynę pola walki.

Gen. bryg. prof. Grzegorz Gielerak: Nawet nie jako osobny przedmiot, ale moduł ratownictwa medycznego czy chirurgii. Uważam, że w dzisiejszych czasach, kiedy coraz częściej dochodzi do zdarzeń masowych, personel medyczny, czyli lekarze, pielęgniarki i ratownicy, powinni wiedzieć, jak postępować w takiej sytuacji.

A nie wiedzą?

Wbrew pozorom studia medyczne i zajęcia z ratownictwa medycznego nie uczą, jak prawidłowo zachować się w razie wybuchu czy ataku terrorystycznego, a poprawnie wykonywane procedury ratownictwa cywilnego mogą nawet szkodzić. Protokół postępowania w ratownictwie cywilnym jest zupełnie inny niż w ratownictwie wojskowym. Ratownik cywilny odruchowo najpierw przywraca oddech, a dopiero potem zajmuje się resuscytacją krążeniową. Tymczasem na polu walki zatamowanie krwotoku jest najważniejsze, bo w razie uszkodzenia tętnicy, np. kończyny ofiara może się wykrwawić, zanim zostaną podjęte czynności przywracające funkcję układu krążenia. Krwawienie z tętnicy udowej może się zakończyć śmiercią w ciągu dwóch–trzech minut. Zresztą w tamowaniu masywnych krwotoków świetnie sprawdza się sprzęt używany na polu walki.

Jaki?

Na przykład opaski uciskowe, które zaciska się w bardzo prosty sposób, a które każdy żołnierz ma na wyposażeniu, zawsze w zasięgu ręki, by mógł sam się uratować. Świetnie sprawdziłyby się także opatrunki hemostatyczne w postaci nasączonej gazy lub granulatu, zawierające substancje, które wiążą krew i tamują krwawienie.

Czy Szpitalny Oddział Ratunkowy Wojskowego Instytutu Medycznego (WIM) wykorzystuje sprzęt wojskowy?

WIM nieprzypadkowo jest centrum urazowym. Doświadczenie, jakie nasi lekarze zdobyli na misjach w Afganistanie i w Iraku, przydaje im się w codziennej pracy, w ratowaniu ofiar poważnych wypadków. Ze szpitali polowych przenieśliśmy np. organizację pracy – każdy członek zespołu urazowego ma przypisane zadania i wie, co robić w jakim momencie. Nie czeka na polecenie, ale postępuje według procedury, którą regularnie powtarza podczas ćwiczeń. Jednym z cennych doświadczeń z pola walki jest triage, czyli umiejętność właściwej segregacji rannych, by udzielać im pomocy w odpowiedniej kolejności. Wiadomo, że pierwszeństwo mają najciężej ranni, rokujący przeżycie. Żeby właściwie zdefiniować ten stan, wymagane są solidna wiedza i doświadczenie.

Jak często centrum wykorzystuje doświadczenie z misji wojskowych?

Jako jedyni w Polsce mamy pompę do szybkich przetoczeń krwi oraz płynów i wykorzystujemy ją średnio dwa razy w miesiącu, ratując ludzi, którzy leczeni standardowymi metodami nie mieliby szans przeżycia. Szkolimy też ratowników działających w terenie, bo każde osiedle może się stać polem walki, jeśli np. frustrat z wiatrówką zacznie strzelać do sąsiadów, a takie przypadki przecież mamy w Polsce. Członek ekipy ratunkowej musi wiedzieć, jak chronić się samemu, a jednocześnie umieć ratować kogoś pod ostrzałem. Uważam, że nie tylko medycy, ale jak najwięcej Polaków powinno znać te zasady, bo to może ocalić życie zarówno ratującego, jak i ofiary zdarzenia.

Postulował pan generał, by w ustawie o państwowym ratownictwie medycznym rozszerzyć uprawnienia ratowników wojskowych o dożylne podawanie niektórych leków i wykonywanie pewnych procedur medycznych, dziś zarezerwowanych dla lekarzy.

Na współczesnym polu walki nie ma lekarzy. Lekarz zajmuje się rannymi w szpitalu, bo jest zbyt cenny, by ryzykować jego życie i umiejętności pod ostrzałem. Dlatego do czasu przewiezienia do szpitala rannym zajmują się wyłącznie ratownicy, którzy udzielają mu wszelkiej potrzebnej pomocy, a to wiąże się czasem z intubacją, podaniem leków, wykonaniem procedur związanych z ratowaniem, do których dziś nie mają formalnych uprawnień.

Uwag nie uwzględniono. Może chodzi o tradycjonalistyczne podejście do podziału na zawody medyczne.

—rozmawiała Karolina Kowalska

Rz: Dziś rozpoczęcie roku akademickiego na wielu uczelniach medycznych. Pan postuluje, by do programu studiów wprowadzić medycynę pola walki.

Gen. bryg. prof. Grzegorz Gielerak: Nawet nie jako osobny przedmiot, ale moduł ratownictwa medycznego czy chirurgii. Uważam, że w dzisiejszych czasach, kiedy coraz częściej dochodzi do zdarzeń masowych, personel medyczny, czyli lekarze, pielęgniarki i ratownicy, powinni wiedzieć, jak postępować w takiej sytuacji.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji