W reformatorskim zapale zapomniano jednak o ławnikach i o tym, że zasady niezmienności dotkną także ich. Konsekwencje już dziś najlepiej widać w sądach pracy i rodzinnych, gdzie w składach trzyosobowych jest jeden sędzia i dwóch ławników. W starym rygorze sędzia mógł ich dobierać elastycznie. Teraz musi się mocno wysilić, aby uzgodnić z nimi terminy. Wystarczy urlop czy choroba jednego z nich i sprawa spada z wokandy. I coś, co miało rozwiązać problem, rodzi nowy.

W dużych miastach, głównie z powodu niskich wynagrodzeń za pełnienie obowiązków ławnika, chętnych do tej funkcji jest jak na lekarstwo, a ograniczenie ich udziału do 12 sesji w roku powoduje ich dodatkowy deficyt.

To stały problem naszej legislacji: dobre intencje nie zawsze idą w parze z realiami. I cała idea, w tym przypadku poprawy sprawności postępowania, staje pod znakiem zapytania. Rząd już na początku kadencji zapowiedział głębokie zmiany w sądownictwie powszechnym. Miały zostać zlikwidowane patologie i formalizmy, które utrudniają prowadzenie procesów, pojawić się też miały zmiany proceduralne, organizacyjne, dotyczące struktury i kognicji sądów. Wisienką na torcie miał być sędzia pokoju. Nowelizacja prawa o ustroju sądów powszechnych przyniosła wiele pozytywnych zmian, ale zdecydowanie za mało, aby realnie poprawić sytuację w sądach.

Mam wrażenie, że dziś już nikt nie myśli o szczegółach dalszych zmian w procedurach i organizacji sądów. A cała energia rządzących idzie w polityczny bój o KRS i Sąd Najwyższy, które bez względu na przyjęty model i status nie spowodują przecież, że procesy będą krótsze. ©?