Ileż to razy, przeglądając interpretacje, czytałam, że fiskus nie wziął pod uwagę powoływanych przez podatnika korzystnych orzeczeń sądowych. Uzasadnienie było zawsze to samo: wyroki zapadły w konkretnej sprawie, która nie ma związku z tym, o co pyta podatnik. Nawet gdy sądy administracyjne wydawały je w niemal identycznych sytuacjach.

Teraz ma się to zmienić. Jeśli fiskus przegra przed Naczelnym Sądem Administracyjnym, będzie później uwzględniał ten wyrok w interpretacji. I dobrze. Gorzej, że choć idea jest słuszna, może być problem z jej realizacją. Bo jeśli taka interpretacja będzie sprzeczna z wcześniejszym stanowiskiem skarbówki (a to nierzadkie przypadki), minister finansów wyda interpretację ogólną.

Dlaczego już jeden wyrok NSA ma powodować konieczność wydania interpretacji ogólnej? Przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni. NSA też zdarzało się wydawać różne orzeczenia: najpierw korzystne dla podatników, potem niekorzystne, i znów korzystne. Zresztą nawet gdy w sądach zapadały tylko korzystne wyroki, fiskus ich nie zauważał i z uporem wydawał odmowne interpretacje. Na te jednak podatnik mógł się poskarżyć do sądu. I mógł liczyć, że wygra. Teraz, gdy minister wyda ogólną interpretację, do sądu już nie trafią skargi w podobnych sprawach. Bo interpretacja będzie dotyczyła wszystkich podatników w podobnej sytuacji, a nie tylko jednego. I nie będzie drogi odwoławczej. Nowe ułatwienie może się więc okazać sposobem na wyeliminowanie rozbieżności. Tyle że nie tylko w interpretacjach, ale i w orzecznictwie.

To czarny scenariusz. I oby pozostał tylko jednym z możliwych. Jeszcze gorzej byłoby, gdyby podatnicy dostali to, co dostają zazwyczaj, czyli obietnicę. A jak wiadomo, zupa z obietnic jest niezbyt pożywna, a bywa też niestrawna.