W normalnych okolicznościach można by się nawet zdobyć na współczucie, ale najpierw wypada zapytać, jak to się stało, że wykwalifikowanych oraz solidnie opłacanych i biegłych w meandrach biznesu specjalistów zaskoczyła rzeczywistość prawna i podatkowa. Przecież planując budżet danej inwestycji, szacuje się też koszty przedsięwzięcia. I to na tym etapie trzeba wziąć pod uwagę również podatek od nieruchomości, niebagatelny przecież ciężar dla przedsiębiorstwa.

Jak widać, profesjonalizm nie przychodzi w dobrze uszytym garniturze. A negocjowanie upustu w podatku po wybudowaniu gazoportu nie wróży skuteczności. Zamiast powoływać się teraz na poczynione już dla dobra gminy inwestycje, trzeba było wpisać je do umowy z władzami Świnoujścia. Te były na tyle przewidujące, w przeciwieństwie do spółki, że już uwzględniły pieniądze w swoim budżecie i raczej z nich nie zrezygnują.

To prawda, że zasady naliczania podatku od nieruchomości są nieco bandyckie. Dla gminy lepiej mieć zatem na swoim terenie zakład wzbogacania uranu niż na przykład siedzibę Google'a, bo do wzbogacania uranu potrzebna jest droga infrastruktura, a siedziba internetowego potentata to zwykły biurowiec i takich korzyści nie przynosi.

Można oczywiście przerzucać się argumentami i twierdzić, że gazoport w Świnoujściu jest niezwykle ważny. Problem w tym, że ktokolwiek wygra tę przepychankę, i tak zapłacimy za to my: podatnicy.

Władze Świnoujścia mają prawo wyegzekwować należny im podatek. Jak w prawie pierwszej nocy. Niby wszyscy się zżymają, że to anachronizm, ale jak przyjdzie co do czego, to suweren panny młodej z sypialni nie wygoni i z okazji skorzysta. I tylko panna młoda, czyli podatnik, dwa razy majtki będzie musiała ściągnąć.