Iain Morley - wywiad dla Rzeczpospolitej: Jak nie zanudzić sędziego

Markowe buty i emocjonalny przekaz mogą być w sądzie równie ważne jak argumentacja prawna – przekonuje brytyjski adwokat w rozmowie z Pawłem Rochowiczem.

Aktualizacja: 26.09.2016 11:59 Publikacja: 26.09.2016 08:40

Iain Morley

Iain Morley

Foto: Rzeczpospolita

Rz: W wydanej ostatnio w Polsce książce „Adwokat diabła" podsuwa pan prawnikom różne sposoby na skuteczne przekonywanie sądu do swoich racji. Jest w niej mowa o retoryce, taktyce procesowej czy nawet o wyglądzie pełnomocnika. Wielu prawników, zwłaszcza młodych, może uznać te umiejętności za zbędne, bo dla sądu i tak liczy się to, co wpłynie na piśmie. Co im pan odpowie?

Iain Morley: W kontynentalnym systemie prawa rola pisemnych dokumentów w postępowaniu sądowym rzeczywiście jest większa niż w systemie common law, w którym ja pracuję na co dzień. W procesie w systemie kontynentalnym przyjmuje się, że jeżeli wszystkie pisemne procedury są dochowane, to sprawiedliwości stanie się zadość. W systemie common law proces jest sporem stron, a w kontynentalnym ma więcej cech inkwizycyjnych, na kontynencie większa jest rola aktywnego sądu. Jeśli proces ma więcej cech sporu niż inkwizycji, to większa jest rola umiejętności do przekonywania do swoich racji i podważania zeznań strony przeciwnej. Ale mam też sporo doświadczeń z pracy w systemie kontynentalnym, na przykład w postępowaniu przed międzynarodowymi trybunałami ONZ, i mogę potwierdzić, że umiejętności ustnego prowadzenia sporu też są bardzo przydatne. Na przykład zeznania urzędników czy policjantów często są traktowane w systemie kontynentalnym jako element procesu. Tymczasem w systemie common law nie jest niczym nadzwyczajnym podważanie tych zeznań. Zresztą z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że takie podważanie było dobrze przyjmowane przez sądy, bo służyło dojściu do prawdy.

Starsi prawnicy w Polsce mawiają, że trzeba dotrzeć nie tylko do umysłu sędziego, ale też do jego serca. Czy zgadza się pan z takim podejściem?

Ma pan rację, sędzia też jest człowiekiem. Kluczowy w jego przekonywaniu jest moment, który nazywam „przełamaniem". W nim przytoczone fakty i dowody zgadzają się z jego emocjami. I właśnie dobrą umiejętnością kształconą wśród prawników systemu common law jest wyczucie tego momentu. Chodzi o to, by przykuć uwagę sędziego i innych uczestników procesu i sprawić, by wsłuchali się w mowę pełnomocnika. Nie tylko dlatego, że mówi logicznie, odnosząc się do dowodów, bo sprawia też, iż słuchacze ciałem i duszą wierzą, że ma rację. To jest celem wszystkich prawników z mojego systemu: sprawić, by słuchacze byli oczarowani mową sądową i czuli, że są po stronie przemawiającego prawnika. Reguły procesu kontynentalnego nie pozwalają w pełni wykorzystać takiego momentu „przełamania", ale przecież tu też na sali sądowej są istoty ludzkie, które nie tylko zrozumieją argumenty pełnomocnika, ale i poczują emocjonalną więź z jego racjami.

Pisze pan, że należy wczuć się w sposób rozumowania sędziego. Co konkretnie ma pan na myśli?

Chodzi o to, by popatrzeć krytycznie na swoje argumenty i sprawdzić, co może być przekonujące dla innych, a nie tylko z własnego punktu widzenia. Warto pomyśleć, co z zamierzonego przekazu rzeczywiście trafi do odbiorcy – w tym przypadku do sędziego. Tu wchodzimy nieco w sferę relacji nie tylko z sądem, ale i z klientem. Ten często ma swoją wizję argumentacji. Rolą prawnika jest zweryfikowanie jej, bo nie musi ona być przekonująca w sądzie. Bywa, że klient chce przedstawić dziesięć argumentów, z których tylko jeden może być naprawdę skuteczny. Prawnik powinien mu wyjaśnić, że prezentacja wszystkich może sędziego po prostu zanudzić. Przecież zadaniem prawnika w sądzie nie jest robienie szumu, ale przekonywanie. Trzeba pomóc sędziemu dostrzec rozwiązanie, oczywiście jak najkorzystniejsze dla klienta. Nie można przy tym być zanadto agresywnym, raczej posługiwać się łagodną perswazją, łagodnym naciskiem.

Niektórzy i tak powiedzą, że sąd to poważne miejsce i nie powinno się go zamieniać w teatr.

Jednak zachowanie i wygląd pełnomocnika mają znaczenie. Na przykład buty. Powinny być wysokiej jakości, idealnie wyczyszczone. Z różnych powodów sędzia czy przeciwnik procesowy często spuszcza wzrok w dół, mówiąc do pełnomocnika. Czasem po prostu brak mu odwagi, by spojrzeć mu w oczy. To zwykła ludzka cecha. I co wtedy widzi? Jeśli zobaczy dobre buty, to wszystko w porządku. Jeśli zobaczy fatalne – na pewno to odnotuje, choćby podświadomie. Dojdzie wtedy do wniosku, że właściciel kiepskiego obuwia nie jest taki idealny. To może go ośmielić w walce, a przecież nie na tym nam zależy.

A nie jest teatralnym zachowaniem to, co pan radzi w książce: nie stać w sądzie prosto jak słup pod kątem 90 stopni, ale lekko pochylić się w przód, do 84,5 stopnia? Niejeden prawnik powie: przecież nie jestem wahadłem!

To jest taka dyskretna metoda na przyciągnięcie uwagi słuchaczy. Nie chodzi o to, by się zginać w pałąk, ale delikatnie pochylić. Można stać wyprężonym jak żołnierz, ale wtedy nie przyciągnie się takiej uwagi słuchaczy. Lekkie pochylenie sprzyja nawiązaniu kontaktu, jeszcze nie fizycznego, ale już bliższego. A co do teatru w sądzie – być może system common law pozwala tu na więcej niż kontynentalny. Ale też nie możemy przesadzać, bo sędzia i tak to dostrzeże.

Są sytuacje, w których nawet konserwatywni prawnicy zachowują się przed sądem z lekka teatralnie. Zdarza się tak, gdy na sali pojawiają się media, szczególnie telewizja...

U nas sądy w ogóle nie wpuszczają telewizji na rozprawy. Chodzi o to, by osąd opinii publicznej nie stał się ważniejszy od sądu jako takiego. Jest częścią naszej etyki prawniczej, by nie rozmawiać z mediami. Oczywiście to, co robię teraz, to co innego – nie opowiedziałbym panu o żadnym z konkretnych procesów, które prowadziłem czy prowadzę. Mam wielu przyjaciół wśród dziennikarzy i chętnie z nimi rozmawiam, ale gdy przychodzi do spraw moich klientów, mówię: przepraszam, o tym nie będę mówił.

W Polsce jest trochę inaczej. Na przykład kodeks etyki adwokackiej pozwala na kontakty z prasą, ale adwokat nie powinien stawać się rzecznikiem prasowym klienta.

Granica między informowaniem o przebiegu sprawy, wyjaśnianiem prawa, a byciem rzecznikiem swojego klienta jest dość cienka. Nawet gdy się opowiada o treści prawa, można robić to w sposób naświetlający korzystnie swoją sprawę.

No tak, ale gdy prawnik mówi do sądu swoim prawniczym żargonem, a sąd w ten sam sposób sformułuje wyrok, to nawet doświadczony reporter sądowy ma kłopot ze zrozumieniem, o co chodzi w sprawie i kto wygrał.

Prawnicy w ogóle chcą pokazać, jacy to są bystrzy i ile się nauczyli na studiach oraz w praktyce zawodowej. Nadmierne komplikowanie mów sądowych, ubogacanie ich w wyszukane słownictwo wcale jednak nie służy zrozumieniu ich – nie tylko przez publiczność czy reporterów sądowych, ale także przez sędziego. Nawet sam mówca może się w takiej mowie pogubić. Oczywiście bywają sprawy, w których przekonanie drugiej strony nie jest najważniejsze, bo po prostu referuje się treść z materiału na piśmie. Ale wszędzie tam, gdzie to jest istotne, gdzie trzeba dojść do momentu „przełamania", tam argumentacja prostymi zwrotami jest bardzo ważna. Dam przykład takiego przemówienia, choć jego autorem był polityk, a nie prawnik. Pamięta pan, gdy w 1987 r. prezydent USA Ronald Reagan odwiedził Berlin i powiedział tam: „Panie Gorbaczow...

...niech pan zburzy ten mur!". To bardzo znana fraza, zresztą nawiązująca do twórczości zespołu Pink Floyd.

Właśnie, to fraza znana skądinąd wcześniej i łatwa do zapamiętania. I w tym przemówieniu był to moment emocjonalnego „przełamania". Proszę też sobie przeczytać albo posłuchać, co Reagan powiedział tuż przedtem. Nakreślił bolesny podział Europy na bogaty i wolny Zachód oraz zacofany i zniewolony Wschód, mówił o coraz większych trudnościach gospodarczych, jakie napotyka Związek Radziecki, wreszcie o rozdzielonych berlińczykach. Zachęcił Michaiła Gorbaczowa, by „otworzył bramę", a dopiero potem użył emocjonalnego zwrotu o zburzeniu muru. To właśnie on zapadł w pamięć świata. Proszę zwrócić uwagę: to były tylko cztery proste słowa (po angielsku: tear down this wall – przyp. red.). Ważne jednak było też zbudowanie napięcia zawczasu.

Jeśli jednak prowadzi się skomplikowaną sprawę i trzeba dotknąć np. spraw budowli bardziej zaawansowanych technicznie niż mur berliński, nie wszystko się da powiedzieć tak prosto jak Ronald Reagan. Doświadczeni prawnicy twierdzą, że nie można przy tym robić na sądzie wrażenia zbyt mądrego, bo ten źle zareaguje.

Sędziowie to na ogół inteligentni ludzie, choć rzeczywiście wymądrzanie się może być źle widziane. Prawnik zajmujący się skomplikowanymi sprawami sam musi je nieco zgłębić i stać się do pewnego stopnia ekspertem w sprawie. Ja sam z racji spraw karnych, którymi się zajmuję, wiem coś o testach DNA i o testach krwi na okoliczność zabójstwa przez otrucie. Przecież jednak nie o wszystkim trzeba sądowi mówić samemu, przecież można powoływać biegłych i to im oddawać głos. Oczywiście zadawanie biegłemu pytań w trakcie procesu też jest sztuką – trzeba to zrobić tak, by wszystko było zrozumiałe.

Czasem w filmach, zwłaszcza amerykańskich, widzimy prawników, którzy na sali sądowej są bardzo emocjonalni, wręcz agresywni. To pewnie fikcja, ale sam pan zaleca nieco emocji. Gdzie jest złoty środek?

Emocjonalni i agresywni prawnicy nawet w USA nie są skuteczni, a to, co widzimy na ekranie, nie zawsze odpowiada prawdzie. Ława przysięgłych w amerykańskim sądzie zwykle źle reaguje na agresję prawnika. Wróćmy więc z Hollywood na prawdziwą salę sądową. Ten złoty środek, o który pan pyta, to w znacznej mierze kwestia wyczucia „momentu przełamania". Trzeba wyczuć, w którym momencie można niczym Ronald Reagan wykrzyknąć „niech pan zburzy tę ścianę". To oczywiście zależy od konkretnej sprawy i konkretnych okoliczności. Zależy też od doświadczenia prawnika, który powinien wiedzieć, w którym miejscu spotyka się argumentacja merytoryczna z emocjami. I być może w takim momencie – jednym czy dwóch podczas mowy sądowej – można najważniejsze słowa wypowiedzieć nieco głośniej, z odrobiną emocji. Jeśli całe przemówienie jest wypełnione emocjami – efekt może być słaby.

Jak się tego nauczyć?

Ćwiczenie czyni mistrza. To jak gra na pianinie; trzeba zacząć od prostych melodii jak „Dla Elizy" Beethovena i nie robić błędów. Im więcej prawnik się nauczy na prostych sprawach, tym więcej będzie mógł pokazać w bardziej skomplikowanych. Nie ma co odgrywać gwiazdy sądowej retoryki, jeśli się nie nabędzie wprawy w zwykłych czynnościach pełnomocnika.

Iain Morley, adwokat praktykujący w Londynie, zajmuje się głównie prawem karnym. Wielokrotnie występował przed międzynarodowymi trybunałami karnymi. Autor książki „Adwokat diabła" – poradnika dla prawników procesowych, wydanej także w Polsce.

Opinie Prawne
Marek Isański: TK bytem fasadowym. Władzę w sprawach podatkowych przejął NSA
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd Tuska w sprawie KRS goni króliczka i nie chce go złapać
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy tylko PO ucywilizuje lewicę? Aborcyjny happening Katarzyny Kotuli
Opinie Prawne
Marek Dobrowolski: Trybunał i ochrona życia. Kluczowy punkt odniesienia
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Ministra, premier i kakofonia w sprawach pracy